Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

10 lat w Unii Europejskiej: Szlabany na granicy przyjaźni zniknęły [ZDJĘCIA]

Dawid Smolorz
Pamiętacie granicę polsko-czechosłowacką? Za czasów komunizmu nie przypominała wprawdzie żelaznej kurtyny, ale miejscowi porównywali ją czasem do przeźroczystych, lecz szczelnie zamkniętych drzwi. Granice nadal są, ale zniknęły szlabany ZDJĘCIA

Szlabany na granicy przyjaźni. Tak niedawno oddzielały nas od sąsiadów

Pamiętacie granicę polsko-czechosłowacką? Za czasów komunizmu nie przypominała wprawdzie żelaznej kurtyny, ale miejscowi porównywali ją czasem do przeźroczystych, lecz szczelnie zamkniętych drzwi. Poza krótkim okresem liberalizacji w latach 70. nie było możliwości, by bez zaproszenia lub spełnienia szeregu formalności, przekroczyć granicę, zwaną oficjalnie granicą przyjaźni, choć czasem tak naprawdę do sąsiadów były dwa kroki przez miedzę. Na ponad 250-kilometrowym górnośląskim odcinku między Paczkowem a Istebną działały wtedy jedynie cztery przejścia graniczne: Głuchołazy, Pietrowice Głubczyckie, Chałupki i Cieszyn. Poza nimi przekraczanie granicy było zasadniczo zabronione. Lata 90. pozwoliły zapomnieć o zaproszeniach oraz formalnościach, przyniosły także wysyp przejść małego ruchu granicznego. Lecz dopiero przyjęcie Polski i Czech do Unii Europejskiej, a przede wszystkim późniejsze wstąpienie obu krajów do strefy Schengen zrewolucjonizowało przekraczanie granicy w południowej części Śląska. To właśnie tam w o wiele większym stopniu niż w głębi kraju można na co dzień poczuć, co oznacza "bezgraniczna" Europa.

Przepustka na pogrzeb
Położone w malowniczej dolince, 15 km od Raciborza, Owsiszcze z dwóch stron oplata czeskie terytorium. Wilhelm Fas, który mieszka w tej miejscowości od urodzenia, bez sentymentu wspomina czasy, kiedy granica pozostawała zamknięta. - W sąsiedniej czeskiej wsi, w Piszczu, mieliśmy krewnych, których czasem odwiedzaliśmy. Na wyjątkowe okazje, np. pogrzeb, dostawało się jednodniową przepustkę, ale trzeba było jechać przez oficjalne przejście graniczne. Czyli aby dostać się do miejscowości leżącej w zasięgu wzroku, trzeba było pokonać 40 km w jedną stronę. Jeszcze w latach 60. na granicy był drut kolczasty i zaorana ziemia. Wojskowych patroli, także w późniejszych latach, kręciło się tu sporo. Czy chodziliśmy nielegalnie na drugą stronę? Chodziło trochę młodych ludzi, ale nie w jakimś konkretnym celu, tylko bardziej "dla szpanu". Dla młodzieży stąd nielegalna wyprawa do czeskiego Piszcza była trochę jak symboliczne wejście w dorosłość. Ja tylko raz przeszedłem przez zieloną granicę, miałem wtedy około 18 lat, to było w latach 60. Poszliśmy z kolegami na piwo. Mieliśmy ze sobą grabie, żeby zatrzeć nasze ślady na pasie zaoranej ziemi.
Polski i czeski Gross Kunzendorf
Sławniowice w powiecie nyskim i Velké Kunětice w powiecie jesenickim - choć nie mają żadnego wartościowego zabytku - są niewątpliwą atrakcją turystyczną. Aż do połowy XVIII w., kiedy po wojnach śląskich Austria utraciła na rzecz Prus większą część regionu, były one jedną wsią, która nosiła nazwę Gross Kunzendorf. Choć od ponad 250 lat podzielone granicą, Sławniowice i Velké Kunětice nadal tworzą zrośniętą strukturę. Na pierwszy rzut oka trudno się zorientować, które domy leżą po polskiej, a które po czeskiej stronie.

Anežka Březinova mieszka w czeskiej części dawnego Gross Kunzendorfu, nie więcej niż 10 metrów od granicy.

- To nie było normalne, że mieszkańcy podzielonej granicą wsi nie mieli możliwości, żeby się odwiedzać. Za czasów komunistycznych jedyny kontakt, jaki mieliśmy z Polakami, to rozmowy na odległość i nielegalny handel na małą skalę.
Sąsiad Březinovej w latach 80. dopuścił się dość nietypowego "przestępstwa": wyjeżdżając samochodem z garażu naruszył granicę państwową, bo łąka po drugiej stronie ulicy leży w Polsce. W zaoranym pasie zostały ślady opon, które zobaczyli strażnicy graniczni. Nie uniknął mandatu. O ile dom Březinovej położony jest blisko granicy, to dom Anny Cokot stoi właściwie na samej granicy. Znajduje się on w polskiej części wsi, ale frontową stroną zwrócony jest ku czeskiej ulicy i na czeską stronę prowadzi jedno z jego wyjść. Anna Cokot zawsze czuła potrzebę kontaktu z ludźmi żyjącymi za siatką oddzielającą kiedyś obie części miejscowości. Żołnierze Wojsk Ochrony Pogranicza wielokrotnie upominali ją, żeby nie rozmawiała z Czechami, ale jak sama mówi, zawsze postrzegała ich jako sąsiadów i nie wyobrażała sobie, żeby ich po prostu nie zauważać.

- Córka jednej z czeskich sąsiadek zawdzięcza mi nawet życie. To było pod koniec lat 70. Usłyszałam wołanie o pomoc. Na ulicy, po drugiej stronie granicznego płotu, zobaczyłam kobietę z dzieckiem na ręku wzywającą pomocy. Dziecko nie dawało oznak życia. Okazało się, że dziewczynka uderzyła się w głowę i zadławiła językiem. Znałam się trochę na pierwszej pomocy, więc krzyknęłam do niej, żeby podała mi małą przez płot i sama przeskoczyła na naszą stronę. Proszę sobie wyobrazić, że nawet w chwili, w której o życiu jej dziecka decydowały sekundy, nie zrobiła tego automatycznie, zawahała się. "Zamkną nas"- powiedziała. Jak głęboko w ludzkich umysłach musiały siedzieć te ograniczenia. Dopiero kiedy zdecydowanie krzyknęłam, zrobiła, co kazałam. Udało mi się uratować dziecko. I nikogo za tę akcję nie zamknęli.

Co do samej idei Schengen, Anna Cokot początkowo daleka była od entuzjazmu. Uważała, że całkowicie niekontrolowany przepływ ludzi to niekoniecznie coś dobrego. Po 2007 roku zmieniła jednak zdanie. Sławniowice i Velké Kunětice funkcjonują teraz de facto jak jedna miejscowość.

- W ostatnich latach przed Schengen było tu wprawdzie przejście małego ruchu granicznego, ale nie wolno było przez nie nic przenosić ani przejeżdżać samochodem. A do tego było wieczorem zamykane. Dziś zakupy robi się albo po jednej, albo po drugiej stronie granicy, bo i tu, i tam można płacić w koronach i w złotówkach. Młodzież odwiedza się nawzajem bez konieczności patrzenia na zegarek, a czeskie dzieci przybiegają do nas, kiedy do Sławniowic przyjeżdża lodziarz. Kiedy z kolei lodziarz przyjeżdża do Kunětic, biegnie tam cała gromada dzieciaków z naszej strony.

Zadowolona z obecnej sytuacji jest także Barbara Nowakowska, również mieszkanka polskiej części wsi.

- Dziś wielu z naszych jeździ do pracy do Głuchołaz przez Czechy, bo tak jest o wiele bliżej. Dużo ludzi, szczególnie starszych, chodzi też na czeską stronę do kościoła, bo u nas kościoła nie ma. A jeszcze w 1990 r., kiedy wychodziłam za mąż, nasi czescy sąsiedzi z domu oddalonego o kilkadziesiąt metrów, musieli pokonać 30 km, żeby dotrzeć na wesele. Wtedy w okolicy działało tylko jedno przejście graniczne.

Teraz wszędzie jest blisko
Ściborzyce Wielkie w powiecie głubczyckim są wprawdzie wsią, lecz na mapie kraju wyraźnie rzucają się w oczy, ponieważ tworzą polski cypel, można by powiedzieć półwysep, otoczony z trzech stron czeskim terytorium. Za czasów PRL wszystkie drogi wylotowe, poza jedną, kończyły się na granicznych szlabanach. Co istotne: szlabanach na stałe zamkniętych. Jak podkreśla Łucja Myśliwy, Schengen sprawiło, że ścibo-rzanom przestało doskwierać peryferyjne położenie.
- Przed 2007 r., żeby dostać się do dwóch najbliższych większych miast, czyli do Raciborza albo do Opawy, trzeba było przejechać odpowiednio 30 i 50 km. Jeśli ktoś jeździł tam codziennie do pracy, nie było to mało. Od wejścia do strefy Schengen jadąc przez Czechy mamy do Raciborza tylko 15 km. Tyle samo jest teraz do Opawy.

Krzysztof Grabczyński w latach 60. i 70. jako żołnierz WOP-u patrolował granicę wokół Ściborzyc Wielkich.

- Czy ludzie na co dzień myśleli o tym, że to nienormalne, że nie mogą bez przeszkód przejść na drugą stronę? Takie myśli wybijano im wtedy z głowy. Byli jednak tacy, którzy ignorowali zasady. Na przykład młodzież, która przyjeżdżała do Ściborzyc na zabawy taneczne, drogę powrotną skracała sobie czasem tzw. czereśniówką, czyli drogą prowadzącą przez Czechy. Jak mieli pecha i wpadali, to odstawiało się ich do koszar Wojsk Ochrony Pogranicza w Raci-borzu. Czekała ich sprawa w sądzie, wyrok w zawieszeniu lub kara pieniężna. W latach 70. i 80. pogranicznicy kontrolowali właściwie każdy autobus PKS przyjeżdżający do Ściborzyc. Jeśli były jakieś wątpliwości, zabierało się człowieka na strażnicę do wyjaśnienia - to była w końcu strefa nadgraniczna. Czy się strzelało? Tak, ale nie do ludzi, tylko ostrzegawczo, jeśli ktoś nie reagował na wezwania.

Jak wspomina Iwona Ząbek, kiedyś mieszkanka Dziewiętlic - zrośniętych z czeskimi Bernarticami - także w tej miejscowości w latach 80. nie wszyscy byli w stanie zaakceptować ograniczenie swobody w postaci zamkniętej granicy.

- Dwóch chłopców z naszej wsi regularnie przechodziło przez granicę, regularnie też byli łapani przez czechosłowackie służby w różnej odległości od Dziewiętlic i odstawiani do domu. Ich rodzice mieli z tego powodu duże nieprzyjemności. Był też we wsi starszy pan, ekscentryk, który urządzał sobie polowania na okolicznych łąkach i całkowicie ignorował granicę. Z tych polowań często wracał konwojowany przez WOP-istów.

Na Banik i na Vitkovice
Leżące w powiecie głubczyckim Branice uchodzą w okolicy za bastion kibiców Banika Ostrawa. Jak ocenia Józef Małek, sam wierny kibic piłkarskiej drużyny Banik i hokejowego zespołu Vitkovice, na każdym meczu ostrawskich drużyn obecnych jest co najmniej kilkadziesiąt osób z Branic i okolicznych miejscowości.

- Na piłkę i hokej do Ostrawy jeździmy od wielu lat. Przed wejściem do Schengen jadąc samochodem trzeba było jednak nadkładać drogi, bo zmotoryzowani granicę mogli przekroczyć tylko w Pietraszynie albo w Pietrowicach. Z kolei jadąc pociągiem z sąsiedniej czeskiej miejscowości Úvalno nie miało się pewności, czy po meczu człowiek zdąży przed zamknięciem przejścia małego ruchu granicznego. Zdarzało się, że nasi kibice zjawiali się na granicy po 22.00 i próbowali wrócić do Polski mimo zamkniętego przejścia. Czasem kończyło się mandatem...

Jak przekonuje Małek, od grudnia 2007 roku w Branicach żyje się tak, jakby nie było tu żadnej granicy.
- Nie odczuwamy już jej istnienia. Gdyby w Polsce i w Czechach była ta sama waluta, wszystko byłoby jeszcze prostsze. A tak trzeba mieć zawsze w portfelu i złotówki, i korony. Praktycznie każdego dnia bywam po drugiej stronie - co rano jeżdżę tam po pieczywo, bo czeskie bardziej mi smakuje. A w każdą środę jeżdżę do Czech posłuchać na żywo jazzu. Jeśli chodzi o imprezy sportowe i kulturalne, to oddalona o 12 kilometrów Opawa ma porównywalną ofertę z Opolem, do którego mamy 90 km. Można powiedzieć, że cała nasza okolica odwraca się teraz w kierunku południowym. Jest to zresztą powrót do naturalnego stanu rzeczy, bo ta część Śląska zawsze była silnie związana z Czechami - mówi Małek.

Jak było za PRL-u? - Patrzyło się na światła po drugiej stronie granicznej rzeki, ale dostać się tam nie było łatwo. Kiedy miałem 15 lat, to na wagary zamiast w głąb Polski poszliśmy z kolegami do Krnova. Oczywiście nas złapali. Ojciec przyjechał z kilkoma butelkami wódki i nas "wykupił". A potem mi się od niego dostało. To była inna epoka! W kwestii przekraczania granicy aż do końca lat 80. obowiązywały tu standardy z lat 50. Zaorana ziemia, wszechobecne patrole, ciągłe podejrzenia. Szkoda, że w sferze transgranicznych kontaktów zmarnowano tyle dziesięcioleci - wyjaśnia Józef Małek z Branic.

Integracja europejska
Polska w Unii Europejskiej jest od 1 maja 2004 r. na mocy tzw. traktatu akcesyjnego podpisanego 16 kwietnia 2003 r. w Atenach. To na jego podstawie przystąpiliśmy do Unii Europejskiej. Faktyczny proces integracji Polski rozpoczął się jednak w Atenach 8 kwietnia 1994 r. z chwilą złożenia przez Polskę wniosku o członkostwo w Unii Europejskiej i potwierdzenia go przez wszystkie państwa członkowskie podczas konferencji w Essen 9-10 grudnia 1994 r.

Układ z Schengen to porozumienie, które znosi kontrolę osób przekraczających granice między państwami członkowskimi układu.

Porozumienie to zostało zawarte w miejscowości Schengen w Luksemburgu 14 czerwca 1985.
Polska przystąpiła do Schengen 21 grudnia 2007 r. Od 30 marca 2008 układ obowiązuje w Polsce na lotniczych i morskich przejściach granicznych.


*Matura 2014 ARKUSZE + KLUCZ ODPOWIEDZI + PRZECIEKI
*Pogoda na weekend majowy 2014: Będzie ciepło, ale nie upalnie MAJÓWKA 2014
*Weź udział w quizach Dziennika Zachodniego. SPRAWDŹ SWOJĄ WIEDZĘ]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!