Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dziadul: Jorg - człowiek w masce, której nie odsłonił nigdy i przed nikim

Jan Dziadul
Jan Dziadul
Jan Dziadul arc.
Szykowałem się na 115. rocznicę urodzin Jerzego Ziętka - przeszła chwilę temu. Grzebałem w swoim archiwum i wtedy dosięgły mnie macki akcji o kryptonimie „Deziętekizacja województwa śląskiego”.

Kiedy w 1975 r. generał „został zesłany” na emeryturę, stawiałem w Katowicach pierwsze zawodowe kroki. Wśród gryzipiórków krążyły o nim anegdoty. Znany był jego dystans do tamtych władz KW PZPR - do miejscowego „Cysorza” szczególnie. Kto pamięta, to wie, że tow. Zdzisław Grudzień był postacią barwną niebywale.

Ziętek mógł sobie wówczas na wiele pozwolić, ale przed laty, kiedy w 1945 roku wrócił na Śląsk w mundurze podpułkownika I Armii Wojska Polskiego, aparat partyjny wespół z UB i SB chętnie utopiłby przyszłego wojewodę w łyżce wody. Jakoś im to nie szło, choć mieli władzę absolutną. Było blisko, już go wyrzucano z matuszki-partii, już proponowano honorowe odejście z urzędu i świata, delikatnie sugerując, że lufa pistoletu byłaby najlepszym rozwiązaniem, ale nic z tego, Jorg to była twarda sztuka.

Zgrzytając zębami znosili więc z obrzydzeniem w swoich szeregach i na tzw. administracyjnych szczeblach PRL-u nie tylko powstańca śląskiego i byłego członka znienawidzonej przez komunistyczne władze piłsudczykowskiej Polskiej Organizacji Wojskowej, nie tylko sanacyjnego posła z ramienia Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem, ale też przedwojennego naczelnika (burmistrza) Radzionkowa, znanego z tego, że gonił komunistów, gdzie tylko mógł. Dlaczego?

Generała (ten tytuł najbardziej lubił) zacząłem poznawać bliżej pamiętnego lata 1980 r. Nim nastał stan wojenny, spotkaliśmy się w Ustroniu kilkanaście razy. Był w coraz gorszej formie. Władze o nim zapomniały - tracił bliskie osoby (długoletnią gospodynię), a najbliższa rodzina była w oddali. Zmagał się z dwiema strasznymi chorobami: swoją i żony - Gertrudy.

W pewne zimowe południe otworzył drzwi cały przemoczony: - Truda wybiegła mi rano bez butów, co się jej naszukałem - tłumaczył ledwo opierając się na lasce. Konstrukcja domu uwięziła generała w jadalni na parterze. Schodów o własnych siłach nie mógł pokonać, a właśnie na pięterku była spiżarnia i lodówka. Mówił, że jego schorowane nogi, przetrącone kolana i kryka, z którą wrócił do Polski, to pamiątka po radzieckich łagrach. Ale nic więcej powiedzieć nie chciał.

Kiedyś wybraliśmy się do niego z Otkiem Morawskim. Była zima. Przeprosił nas, że niczym nie poczęstuje, prócz koniaczku, rzecz jasna. Od kilku dni nie jedzą z Trudą niczego ciepłego, bo nie ma kto zrobić, a oni sami na górę nie poradzą. Uwinęliśmy się, pomyszkowaliśmy, niewiele wprawdzie tam było, ale na ciepłą strawę starczyło. Tak nas to poruszyło i wkurzyło, że uderzyliśmy do Urzędu Wojewódzkiego. Ziętków zaczęły codziennie odwiedzać pielęgniarki i pomoce kuchenne z pobliskiego ustrońskiego sanatorium, do którego powstania tak bardzo się przyczynił. Wiem, że już w stanie wojennym właściwą opiekę zagwarantował mu wojewoda katowicki, gen. pilot Roman Paszkowski.

To właśnie wtedy, przy tej przyrządzonej naprędce prowizorycznej kolacji, Jorg opowiadał o wojennych wigiliach: w łagrach i w wojsku. Odłamywało się opłatek dla siebie i po kawałeczku dla każdego z najbliższych w kraju. Nie wiedział, czy żyją, ale w tych opłatkach i gorących modlitwach tliła się nadzieja. Życzenia były różne, ale jedno niezmienne: żeby następna była w domu, z rodziną. Spełniło mu się to w 1945 roku.

Tamtego wieczora łudziliśmy się, że „pęknie”. Że opowie choć trochę o tym, jak Lwów, do którego uciekał jako sanacyjny urzędnik, znalazł się pod okupacją radziecką, a on sam - w ich łagrach. Jaką cenę przyszło zapłacić przedwojennemu posłowi i antykomuniście za uratowanie głowy? „Do Andersa nie zdążyłem, do Berlinga - puścili. I pozwolili na Śląsku pojawić się w mundurze. Choć o lasce”. To wszystko. Wszelkie próby drążenia tematu, dociekania - a przecież nie tacy jak ja czynili to wcześniej - kończyły się prawie wrogim milczeniem, wymownie pustym kielonkiem, a raz słowami: - Tobie, chłopak, już dzisiaj dziękuję. Tej poradzieckiej maski i prawdy pod nią skrzętnie skrywanej Ziętek nie zdjął do końca swoich dni. Nigdy też nie wracał do rodzinnych tragedii, do śmierci dzieci - w tych sprawach był jak głaz.

Nie uchodzi dzisiaj spekulować. Niektórzy się jednak odważają. Że być może za powrotem na Śląsk stoją niechlubne zależności. Na Ziętka papierów jak dotąd nie ma. Szuka się i grzebie, a przecież gdyby były, wygrzebano by je spod ziemi.

Generał uwielbiał towarzyszom z partii i UB/SB grać na nosie. Prowokował świadomie i z fantazją. Kiedy mieli go już na widelcu - spraszał na biesiady do Katowic wysokich radzieckich oficerów, których poznał w łagrach lub na szlakach bojowych. Wszystkie knowania Grudniowego Dworu brały w łeb. Jorg znał się na uprawianiu ówczesnej polityki, partyjnych wrogów kasował na starcie, wiedział, jak chronić swoją głowę i tyłek - a wszystko to czynił ze swadą. Śmiem twierdzić, że pod maską ukrywał prawdziwy stosunek do partii.

Nie znalazłem w jego publicznych wystąpieniach słowa o sprawach ideologicznych - liczył się tylko Śląsk. Jego mała ojczyzna.

Jan Dziadul

*EURO 2016: Transmisje, relacje, zdjęcia i filmy wideo
*Reforma edukacji, czyli diabeł tkwi w szczegółach SPRAWDŹ
*Miss Polski 2016 OTO FINALISTKI Zobacz zdjęcia
*Wakacje za granicą: Tych krajów unikaj i nie jedź. MSZ ostrzega. Są zaskoczenia
*Polska ma najpiękniejsze kibicki na Euro 2016 [ZDJĘCIA] Oto dowód
*W pełni wyposażone mieszkanie w centrum Katowic może być Twoje! Dołącz do graczy loterii "Dziennika Zachodniego"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Dziadul: Jorg - człowiek w masce, której nie odsłonił nigdy i przed nikim - Dziennik Zachodni