Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szołtysek: Warszawianka. Była dla mnie nie do wytrzymania z powodów, których nie-Ślązok w zasadzie nie zrozumie

Marek Szołtysek
Marek Szołtysek
Marek Szołtysek Dziennik Zachodni
Kiedy byłem mały, czyli za bajtla, musiałem chodzić do piekarza po chleb. Tam się ustawiały długie kolejki, bo chleba czasami brakło, zatem musiałem przyjść dwie godziny wcześniej i czekać. Było to dla mnie bardzo nudne zajęcie, zwłaszcza kiedy musiałem słuchać klachania, czyli plotkowania czekających w kolejce kobiet.

Kiedy byłem mały, czyli za bajtla, musiałem chodzić do piekarza po chleb. Tam się ustawiały długie kolejki, bo chleba czasami brakło, zatem musiałem przyjść dwie godziny wcześniej i czekać. Było to dla mnie bardzo nudne zajęcie, zwłaszcza kiedy musiałem słuchać klachania, czyli plotkowania czekających w kolejce kobiet. Opowiadały o złośliwych sąsiadach, o wyczynach łożyroków, czyli pijaków, albo o innych grzechach cudzych. Usta im się nie zamykały. Nawet starsi mężczyźni, którzy czekali w tej kolejce, ze znużenia tymi klachami kiwali znacząco głowami. Ktoś jednak powiedział, że to nie jest aż takie znowu głupie klachanie: o wiele gorsze klachy mają baby z magla albo jak jadą pociągiem i opowiadają o chorobach. Ja również uważałem wtedy, że klachy spod piekarni nie są najgorsze, o wiele bardziej denerwowały mnie opowieści babci jednego z kolegów. Kiedy graliśmy za domami w piłkę, ona tam pasła gęsi i opowiadała istne pierdoły. Jej horyzonty były ograniczone w sensie dosłownym, bo jak się przyznała, nigdy w życiu nie opuściła wsi. Nie była nawet w Mikołowie na targu ani na pielgrzymce w Piekarach, ani nawet w szpitalu w Knurowie. Zdarzyło się jednak, że babcię kolegi przestałem uważać za najbardziej męczącą istotę na świecie. A było to zaraz potem, jak pewien mój wujek ożenił się z warszawianką. Około 1972 wujek przywiózł pierwszy raz na Śląsk swoją warszawską żonę. Powinienem używać słowa - ciocia, ale to dla mnie zbyt trudne. Proszę sobie nie myśleć, że była złośliwa albo skrajnie niewykształcona. Nie. Ona była po wyższych studiach i znała język obcy inny niż niemiecki - co wówczas mojej rodzinie się jeszcze nie przytrafiło. Była dla mnie nie do wytrzymania z powodów, których nie-Ślązok w zasadzie nie zrozumie. Między innymi raziła mnie w niej ta dziwaczna chęć do poprawiania śląskiej kultury na niby lepsze. Przykładowo mojej babci, którą wszyscy nazywali Agnys albo Agnysa, ona mówiła - Agnes. Innym siostrom babci też zmieniała imiona na jej zdaniem bardziej cywilizowane. I tak ciotce Maryj mówiła - Maria, ciotce Tildzie lub Tili - Matylda, a ciotce Gryjcie mówiła - Greta. Jeżeli ktoś się dziwi i ma pretensje, że przesadzam, nie przepadając za tą ciocią z tak błahych powodów, to powtórzę: nie-Ślązok tego niuansu może nie zrozumieć!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo