Śni się pani Ania?
Często. Zawsze pragnę tych snów.
Jak się śni?
Bardzo się w tych snach do siebie przytulamy, całujemy. Jest taka radosna. Brakuje mi fizycznego kontaktu z Anią, dotyku, głaskania. Tęsknię. Myśmy się cały czas przytulały. Ona wciąż powtarzała, jak nas kocha. Tak jakby mówiła to na zapas, żeby nam z mężem wystarczyło na całe życie. Już bez niej. Teraz czekam na portrecik Ani. Namaluje go nasz sąsiad. Będzie stał tu, koło okna, żebym mogła na nią patrzeć. Spojrzeć w jej oczy, zagadać.
Śmierć dziecka to najokrutniejsze doświadczenie.
Teraz myślę o odejściu Ani inaczej niż zaraz na początku. Staram się wyciągnąć z tego wszystkiego jakiś sens. Gdybym tego nie robiła, to bym zwariowała. Ona często powtarzała: w tej chorobie jest jakiś sens. Musi być. Jeszcze nie wiem jaki, ale jest. Zobaczysz. Mówiła to spontaniczne. A ja dziś widzę, że miała rację. Teraz ten sens powoli się ujawnia. Oglądałam program w telewizji. W ogóle mało oglądam, filmów żadnych, tylko coś o prawdziwym życiu. Więc siedzę i patrzę, a tu kobieta opowiada o śmierci swojej córki. Dziewczyna zginęła w wypadku, a jej mąż miał tylko skaleczony palec. Teraz ta matka jest wolontariuszką. Pomaga innym. Oczywiście nie stało się to z dnia na dzień. To trzeba czasu.
Przechowuje pani rzeczy Ani?
Ubrania od razu spakowałam i oddałam potrzebującym. Nie mogłam ich zostawić w domu, bo ich widok sprawiał mi ogromny ból. Zostawiłam najbardziej osobiste rzeczy Ani, koraliki. Czasami moje malutkie wnuczki stroją się w nie, ale nie pozwalam im na to. Bardzo je kocham, ale te pamiątki to dla mnie świętość. Peruczki Ani trafiły do szpitala. Miała kilka. Chciała ładnie wyglądać, jak po chemioterapii wypadły jej włosy. Jedna z takim koczkiem była.
Kiedy jeszcze wszyscy myśleliśmy, że uda się Anię uratować, 8 czerwca 2009 roku Fundacja DKMS, która szukała dla Ani genetycznego bliźniaka, zorganizowała dzień dawcy. Przyszło ponad 2 tysiące ludzi. To wcześniej się nie zdarzyło! Taki rekord!
I proszę sobie wyobrazić, że spośród tych dwóch tysięcy już 13 osób stało się dawcami dla innych chorych. Dzięki Ani dostali szansę na zdrowie, na życie. Ta myśl mnie pociesza. Gdzieś w tych wyrokach boskich tak to zaplanowano. Gdy dziecko ginie i nic poza pustką nie zostaje, tylko głucha rozpacz, to życie staje się niemożliwym do uniesienia ciężarem. A tak czuję radość, że Ania ich ratuje.
Choroba spadła na rodzinę niespodziewanie? Nie było żadnych sygnałów, znaków?
To było pod koniec kwietnia. Zaczęło się od bólu migdałków. Banalnie. Anię często bolało gardło. Laryngolog powiedział, że to zapalenie wirusowe i przepisał podwójną dawkę antybiotyków. Ból jednak nie przechodził. Ania bardzo cierpiała. W nocy przyszła do mnie i mówi: mamuś, boli tak jakbym miała umrzeć. Wskazała na serce. Potraktowałam jej słowa bardzo poważnie, bo Ania nigdy się nie skarżyła.
Intuicja podpowiedziała, że dzieje się coś złego?
Nie było czasu myśleć. Pędzimy do szpitala w Janowie. Tam dowiadujemy się, że nie jest to sprawa laryngologiczna. Ania już wtedy ledwo chodziła. Po badaniu EKG karetką jedzie do Ochojca. Tam stawiają diagnozę, że to zapalenie mięśnia sercowego, ale kręcą głowami nad wynikami krwi. Po tygodniu córka wraca do domu, tylko wciąż jest słaba. Wtedy jeszcze raz patrzę do wypisu i już spokojnie czytam, że potrzebna jest pilna konsultacja hematologiczna. To był taki moment, gdy zaczęła do mnie docierać jakaś nieuchronność złych zdarzeń.
Miała pani jakieś podejrzenia?
Ania cały czas gorączkowała. Temperatura powyżej 37 stopni C. Natychmiast zaczęliśmy szukać hematologa. Robiliśmy to po omacku, bo nikogo nie znaliśmy. Kluczowe są badania krwi. Trafiliśmy do Kliniki Hematologii i Transplantacji Szpiku przy ulicy Reymonta w Katowicach. Ani robiło się ciemno przed oczami. Trzeba pobrać krew. Czekamy na wyniki. We krwi Ani są blasty. Jakie blasty - myślę, ale już cierpnę. Wtedy nie wiedziałam, że blasty to komórki białaczkowe. Diagnozę lekarze postawili 13 maja. Dla mnie to dzień symboliczny, rocznica zamachu na papieża.
Jak przekazano pani tę informację?
Nic nie wiedziałam o białaczce. Ale lekarze wlali w nas wiele nadziei: że będzie przeszczep, że nie wolno się poddawać. Jeden z nich powiedział nam: nie pytajcie, dlaczego was to spotkało. To nie ma sensu, odbiera siły. Nie warto, bo nie możemy liczyć na żadną odpowiedź. Myśmy nie umieli Ani przekazać tej informacji. Poprosiliśmy lekarza. Jej krzyk, płacz był straszny. Ale zaraz obiecaliśmy sobie: będziemy się wspierać, będziemy walczyć, zrobimy, co w naszej mocy. Cała rodzina.
Ania ma dwóch braci. Mogła pani być spokojna o dawcę.
Jak się cieszyłam z tych moich dzieci. Żeby je wychować, zrezygnowałam z pracy. Nigdy tego nie żałowałam. Niektórzy dziwili się: jak mogę być kurą domową. Ja taką się nie czuję. Bycie z rodziną to moje największe szczęście. Wtedy nie wiedzieliśmy, że genotyp żadnego z synów nie pasuje do genotypu Ani. Straszna ironia losu. Pech.
Potem okazało się, że na całym świecie nie ma dla Ani dawcy.
W żadnym rejestrze. Zaczął się dla nas wielki wyścig z czasem. Ja nie zaglądałam do internetu, ale Ania zaczęła czytać i była coraz smutniejsza. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że to choroba śmiertelna, ale taka nie musi być. Koleżanka Ani miała pięć sióstr i tylko jedna mogła być dawcą. Ania mówiła na nią Kuleczka. Była dla córki wzorem. Miała dwa przeszczepy. Tak dzielnie znosiła chorobę. Było już dobrze, ale znów trafiła do szpitala. Zmarła jakiś czas po Ani. Byliśmy na pogrzebie.
Czy wiara była dla pani ważna?
Zawsze jest ważna, ale wtedy była ważna szczególnie. Pomyślałam sobie, że tę chorobę Ani, to nasze wspólne doświadczenie, potraktuję jak rodzinne rekolekcje, czas ważny dla rodziny. Przecież moc w słabości się doskonali. Nie wyobrażam sobie, jak ludzie w takich sytuacjach radzą sobie bez wiary. Poza tym ja muszę być silniejsza od męża, od moich synów, bo jak ja się rozklejam, to oni jeszcze bardziej. Byłam przy dwóch narodzinach Ani, najpierw ją urodziłam dla siebie, a potem do nieba. Tak sobie to tłumaczę.
Była pani z Anią do końca?
Lekarze mówili, że Ania może odejść w każdej chwili, ale prawda jest taka, że mnie do końca nie opuściła nadzieja. Byłam zła na nich, że mi to mówili.
Liczy się na cud?
Zawsze, nawet irracjonalnie, liczy się na cud. Ale nie było szans na przeszczep. Nawrót choroby, chemioterapia, bardzo ją osłabiły.
Chciała mieć panią przy sobie?
Cały dzień leżałyśmy razem w łóżku, wtulone w siebie, czoło dotykało czoła. Całowałam ją po powiekach, głaskałam. Ja delikatnie, żeby jej bólu nie sprawić, a ona tak mocno się przytulała. Rano Anię umyłam, przebrałam w pidżamkę, a ona nakremowała się i tak spokojnie siedziała w łóżku. Pielęgniarka, która do nas weszła, powiedziała: patrzcie, nasza księżniczka. I rzeczywiście tak wyglądała. Ania spojrzała z uśmiechem, powiedziała: dziękuję wam wszystkim bardzo… I to były jej ostatnie słowa. Kiedy wszedł lekarz, poprosiłam, byśmy jej mogli dać odejść spokojnie. Tak się stało.
Jak po tym wszystkim się pozbierać?
Wie pani, co Ania powiedziała do mnie trzy godziny wcześniej? Mamuś, nie martw się, mnie nie stanie się nic złego. Tak sądzę, że ona wiedziała więcej ode mnie. Miesiąc po śmierci Ani byliśmy z mężem na cmentarzu. Nagle patrzymy - w pewnej odległości od nas stoi starszy mężczyzna, który podcina sobie żyły. Na grobie zmarłej żony chciał popełnić samobójstwo! Udało się go powstrzymać, wezwać pogotowie. Opowiedziałam mu o Ani. Po jakimś czasie znów go spotkaliśmy na cmentarzu. Podszedł i powiedział, że to nasza Ania go uratowała.
Ania czuwa nad wami?
Cały czas to czuję. Proszę sobie wyobrazić, że jeden z dziennikarzy z telewizji, Robert Jałocha, który też pomagał szukać dawcy dla Ani, wyprosił nam audiencję u papieża Benedykta XVI. Zabraliśmy do Watykanu zdjęcie Ani. Papież nas pobłogosławił. Agata Pustułka
Historia Ani Seweryn wzruszyła Czytelników "Dziennika Zachodniego"
"Dziennik Zachodni" od początku pomagał w szukaniu dawcy szpiku dla Ani Seweryn. Jej historia, walka o zdrowie, bardzo wzruszyły i przejęły naszych Czytelników. Szukanie dawcy to przede wszystkim wyścig z czasem. Co półtorej godziny ktoś dowiaduje się, że jest chory na białaczkę. W Polsce zarejestrowanych jest tylko ok. 50 tysięcy dawców. To niewiele. Niemiecki rejestr liczy kilka milionów! Co druga osoba chora na białaczkę nie znajduje dawcy wśród osób niespokrewnionych. Na od 25 do 30 proc. określa się szansę, by dawcą było rodzeństwo. 8 czerwca 2009 roku odbył się dzień dawcy dla Ani Seweryn, zorganizowany przez Fundację DKMS. Przyszło ponad 2 tys. osób, wśród nich wielu Czytelników naszej gazety. Dzięki Ani dowiedzieli się, czym jest białaczka i jakie są możliwości jej leczenia. AGA
* CZYTAJ KONIECZNIE:
*Nowy taryfikator mandatów SPRAWDŹ, ZA CO GROŻĄ WYŻSZE KARY
*Sprawa Madzi z Sosnowca - ustalenia prokuratorów, zeznania rodziców, wielka ucieczka Katarzyny W.
* BUDYNEK JAK TITANIC? JEDNA Z NAJWIĘKSZYCH ZABRZAŃSKICH TAJEMNIC ODKRYTA [ZDJĘCIA + FILM]
* OSTATNI CASTING MISS ZAGŁĘBIA 2012 [ZOBACZ ZDJĘCIA!]
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?