Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Artur Adamski dla Dziennika Zachodniego: Tusk realizuje plan Kononowicza

Artur Adamski
Przed kilkunastu laty w polskiej przestrzeni publicznej zaistniał człowiek kandydujący do różnych stanowisk, m.in. prezydenta Białegostoku, prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej, zbierający podpisy mające mu umożliwić start w wyborach do Parlamentu Europejskiego i na prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej. Ze wszystkich jego wypowiedzi programowych największą furorę robiła deklaracja stwierdzająca wprost: „Niczego nie będzie”. Ta właśnie zapowiedź Krzysztofowi Kononowiczowi zapewniła szeroką rozpoznawalność. Wzbudzała powszechne rozbawienie, a skłaniać powinna raczej do refleksji. Szczerą prostotą swojego umysłu, ludową zasadą mówienia, jak jest, lub zwykłym przypadkiem Kononowicz wyraził wtedy bowiem kwintesencję dokonywanych w Polsce procederów, stwierdzając jasno, do czego one prowadzą.

Swoje „niczego nie będzie” Kononowicz wypowiedział po kilkunastu latach przemian, w których niemal wszystko, co dałoby się zakwalifikować jako rzeczywiste osiągnięcia, dokonane zostało na przekór kierunkom wyznaczonym ustrojową transformacją. Z setek miejscowości znikały zakłady pracy, w ślad za którymi znikali i ludzie, zmuszani szukać pracy często poza granicami kraju.

Żonglujący cyferkami spece od propagandy rzekomego sukcesu zasypać nas potrafią rewelacyjnymi statystykami. Wszystkie razem znaczą one jednak mniej niż nic wobec jednego niezaprzeczalnego faktu, w świetle którego generalna ocena przemian uruchomionych porozumieniami Okrągłego Stołu może być tylko jedna. Faktem tym jest to, że to właśnie po roku 1989 ruszyła największa, jeśli pominąć najkrwawsze okresy wojenne, fala wychodźstwa z Polski. Kiedy trzy miliony ludzi straciły pracę, żałosnymi kocopałami okazały się być celebryckie tele - agitki zaklinające rzeczywistość słowami, wg których rzekomo „wreszcie byliśmy we własnym domu”. Owszem - wielu szybko i bez wysiłku przybyło nie tylko własnych domów, ale i pałaców, ale wielokrotnie liczniejszym odebrane zostały elementarne życiowe szanse. Gdybyż przemiany polegały na ruinie gospodarczych skansenów socjalizmu!

Wcale tak jednak nie było - najszybciej znikały zakłady sektorów najbardziej przyszłościowych: elektronicznego, elektrotechnicznego, radiowego. Kononowicz kwalifikacje zawodowe zdobywał w jednej z tysięcy szkół zawodowych, z których większość wyposażona była w warsztaty czasem mające rozmiar zakładu przemysłowego średniej wielkości. Pod szyldem edukacyjnego awansu w miejsce techników i zawodówek powołano zasłużone potem w produkcji nowych zastępów bezrobotnych licea (profilowane i ogólnokształcące). Tańsze w utrzymaniu, a umożliwiające opylenie budynków deweloperom, podobnie jak i sprzedawanego po cenie złomu parku maszynowego. Szkoły kipiące zajęciami pozalekcyjnymi, posiadające gabinety lekarskie, zapewniające opiekę stomatologiczną zakres swej oferty zawężać zaczęły do kredy i tablicy.

Bezlik podobnych aktów zwijania Polski najpełniej widoczny był z perspektywy prowincji, z której zniknęły cztery tysiące kilometrów linii kolejowych, dziesiątki tysięcy autobusowych, setki placówek pocztowych, posterunków policji itd. itp. Kononowicz nie musiał więc sięgać do roczników statystycznych, by to, co widział, uzupełniać takimi np. informacjami, że z blisko trzystu statków handlowych pływających pod polską banderą zostało niewiele więcej niż trzy, ani poszukiwać trudno dostępnej wiedzy o tym, jak w błyskawicznym tempie najcenniejsze składniki polskiego majątku narodowego przestawały być polskie. Prawidłowość, wg której wszystko, co polskie posiadło tendencję do szybkiego zanikania, była tak widoczna, że (posługując się tytułem jednej z książek Georga Orwella) „i ślepy by dostrzegł”.

Najciekawsze przy tym było to, że gdy jednym walorom nadawano rangę bezprecedensową, inne - skazywano na nieistnienie. Tak było np. w budowaniu relacji z zachodnim sąsiadem, kiedy przedstawiciele rządu RP zaaprobowali zasadę nieznanego w żadnym innym kraju uprzywilejowania mniejszości niemieckiej w Polsce przy równoczesnym stwierdzeniu, że jakakolwiek mniejszość polska w Niemczech - w ogóle nie istnieje.

O tym, że mieliśmy do czynienia z totalnym „zwijaniem Polski”, głośno dało się w Polsce powiedzieć dopiero w roku 2015. Bo wcześniej skutecznie dokonano też „zwinięcia” wszystkich mediów zdolnych nieco donośniej wypowiedzieć tę oczywistą prawdę. Stwierdzając, że wkrótce „niczego nie będzie”, Krzysztof Kononowicz wyraził więc jedno z najtrafniejszych spostrzeżeń czasów transformacji ustrojowej. Proste, lecz warte więcej od analiz autorstwa licznych publicystów i ekonomistów.

Gospodarcza historia Polski zawiera w sobie mnóstwo przykładów ograniczania jej rozwoju. W roku 1732 nasi sąsiedzi zawarli pakt zwany Traktatem Loewenwolda - umowę o wspólnym staniu na straży ograniczania potencjału Polski. W interesie Prus, Rosji i Austrii nasza ojczyzna miała pogrążać się w zastoju, nie wprowadzać najbardziej nawet niezbędnych reform, nie posiadać znaczącej siły zbrojnej. Próby przebicia nałożonego nam przez ościenne mocarstwa „szklanego sufitu” kończyły się interwencjami wojskowymi. Reakcją na decyzje Sejmu Czteroletniego, wprowadzającego nowoczesną administrację, sprawny system podatkowy, prawo o miastach otwierające perspektywy rozwoju przemysłu, było wtargnięcie w polskie granice armii mających przywrócić porządek zgodny z interesami sąsiadów. Czyli taki, w którym Polska nie będzie partnerem czy konkurentem, lecz jedynie obszarem przeznaczonym do eksploatacji.

Nie inaczej było w okresie narodowej niewoli, kiedy Polaków wypierano z ich ziemi rugami pruskimi, a polska przedsiębiorczość rozwijać się mogła, dochodząc swych praw w sądach lub poszukując przyzwoitych niemieckich udziałowców. Niektóre branże były jednak dla Polaków całkowicie zakazane, skutkiem czego przez ponad sto lat na ziemiach polskich nie powstała ani jedna wytwórnia broni czy amunicji. A za sprawą realiów caratu polscy przemysłowcy mogli u siebie rozwijać wyrób tekstyliów, ale chcąc produkować maszyny i parowozy, szansę na to znajdowali dopiero pod Petersburgiem. Ledwie też w 1918 zdołaliśmy odzyskać niepodległość narzucona Polsce został wojna celna, paraliżująca handel opłatami narzuconymi przez sąsiadów otaczających nasze państwo z niemal wszystkich stron. Zanim w 1931 roku Niemcy pogodziły się z poniesioną w tej wojnie porażką, o czym przesądziła budowa portu w Gdyni oraz kolejowej arterii łączącej Śląsk z Pomorzem, poniesione zostały kolosalne koszty, a najbardziej palące inwestycje opóźniły się o ponad dekadę.

Okresem blokowania rozwoju (choć raczej jego koncentrowania na tym, czego potrzebował sowiecki hegemon) było niemal półwiecze PRL-u. Choć warto pamiętać, że w tym samym czasie gospodarcze degradowanie Czechosłowacji miało rozmiar jeszcze większy. Żadnych szans na szerokie rozwinięcie skrzydeł polskiej gospodarce nie dano po roku 1989. Antyrozwojowy proceder najlepiej obrazuje historia handlu. Zaczynający od sprzedaży ze składanych stolików i polowych łóżek dorabiali się straganów typu „szczęki”, a potem kiosków i sklepików z czasem organizujących się w hale kupieckie. W połowie lat dziewięćdziesiątych ci, którzy zaczynali od sprzedaży z bagażników samochodowych, otwierali już całe sieci salonów, a nawet pierwsze hipermarkety, takie jak np. wrocławskie Marino. I wtedy do Polski wpuszczono największych światowych potentatów tego sektora. Okazja była to dla nich bezprecedensowa, gdyż w każdym innym kraju swe obiekty handlowe wolno im było otwierać wyłącznie na obrzeżach miast, podczas gdy w Polsce udostępniano najściślejsze ich centra. Oznaczało to natychmiastowy nokaut dla polskiej konkurencji, która gdyby dać jej na okrzepnięcie jeszcze choć parę lat, to rywalizację tę miałaby szansę wygrać. Zamiast tego szanse polskiego kupiectwa zostały przekreślone i lwia część handlowych zysków od dziesięcioleci transferowana jest za granicę. Znów więc trafna okazała się konkluzja Kononowicza, że przynajmniej polskiego w Polsce „nic nie będzie”.

Słowa te potwierdzały rządy za grosze wyprzedające wszystko. Nie minęło kilka tygodni, od których znów do rządzenia dorwał się Tusk, a już w likwidacji znalazły się narodowe media, kilkanaście instytucji służących polskiej kulturze, historii i dziedzictwu. Już likwidowana jest fundamentalna dla naszej tożsamości część szkolnych programów nauczania. Na likwidację czekają budowy portów, infrastruktury przywracającej żeglugę na Odrze, elektrowni atomowych, lotniczo-kolejowego węzła transportowego, polska waluta narodowa i Tusk wie, co jeszcze. Bo plan Kononowicza urzeczywistnia z wielkim zapałem. Sprowadzający się do słów „niczego nie będzie” stara się realizować z prędkością, jaka wielu uniemożliwi dostrzeżenie momentu, w którym niczego już nie będą mieli.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Maturzyści zakończyli rok szkolny. Czekają na nich egzaminy maturalne

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera