18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sabina Madej spędziła tydzień w będzińskim schronie. Dzisiaj o tym miejscu mówimy podziemia

Katarzyna Kapusta
Tak wygląda wejście do podziemi od alei Kołłątaja
Tak wygląda wejście do podziemi od alei Kołłątaja Tomasz Kiełkowski
Sabina Madej dzisiaj ma 84 lata. Gdy do Będzina wkraczała Armia Czerwona, miała 14 lat. Wraz z rodzicami i dwójką młodszych braci spędziła tydzień w schronie. Dzisiaj o tym miejscu mówimy podziemia. Pisze Katarzyna Kapusta

Godzina 17. Siedzę w niewielkiej restauracji przy ulicy Sączewskiego w Będzinie. Pod stołem nerwowo przebieram nogami, dokładnie za 20 minut zjawi się mój gość - Sabina Madej. Na spotkanie z tą sympatyczną panią czekałam miesiąc. A wszystko zaczęło się od telefonu. Całkiem niedawno zakończył się remont będzińskich podziemi i krótko po tym zadzwonił do mnie Wojtek, kolega fotograf z Będzina.

ZOBACZ KONIECZNIE:
* CO KRYJĄ PODZIEMIA POD ZAMKIEM W BĘDZINIE? ZOBACZ ZDJĘCIA
* ZWIEDZILIŚMY PODZIEMIA BĘDZIŃSKIE - ZOBACZ NIESAMOWITE WIDEO

- Słuchaj, moja ciocia ukrywała się w tych podziemiach w czasie wojny - rzucił po drugiej stronie słuchawki, jakby to była najnormalniejsza rzecz w świecie. Po tym zdaniu już wiedziałam, że będę chciała ją poznać. Wojtek przywiózł ciocię z Rzeszowa. Na początku lat 50. wyprowadziła się z Będzina, wyszła za wojskowego i ostatecznie osiadła właśnie w Rzeszowie.
Sabina Madej była małą dziewczynką, gdy do Będzina wkroczyli Niemcy. Miała wtedy 9 lat.

- Stałam z tatą, gdy od Łagiszy jechali Niemcy na rowerach w kilku kolumnach, przed sobą mieli wyciągnięte karabiny, a na nich bagnety - wspomina Sabina Madej. - Wtedy nie wiedziałam, że to były bagnety, dopiero usłyszałam, jak tata mówił, co to jest. Pamiętam, że mieli białe rękawiczki na rękach. To bardzo utkwiło mi w pamięci, no bo jak to, na wojnę w białych rękawiczkach? - zastanawia się kobieta.

Przyglądam się tej starszej sympatycznej pani. Ma niebieskie ciepłe oczy, jej twarz pokrywają zmarszczki. Ma krótkie, siwe, nienagannie ułożone włosy. Sweter, podobnie jak płaszcz i berecik, jest w kolorze różu. Chwilę się jej przyglądam, słucham, z jaką dokładnością opisuje różne szczegóły. Gdy do Będzina w 1939 roku wkroczyli Niemcy, zrobiło się niebezpiecznie. Od razu spalili synagogę, a tych, którym udało się z niej uciec, rozstrzeliwano. Żydów szybko przesiedlono do getta na Warpiu-Kamionce. W mieście działały tylko niemieckie sklepy.

W 1944 roku rozpoczęto budowę schronu. 400 metrów korytarzy znajduje się pod Wzgórzem Zamkowym. Dzisiaj o schronie mówimy - będzińskie podziemia. Choć remont już się w nich zakończył, udostępnione zostaną zwiedzającym dopiero w przyszłym roku. Szybko przypomniałam sobie, że mam ze sobą zdjęcia, które chcę pokazać pani Sabinie. Jestem bardzo ciekawa jej reakcji. Chcę wiedzieć, ile się zmieniło od czasu, kiedy ona była w nich pierwszy i ostatni raz. - Ojej! Teraz to wygląda zupełnie inaczej - pani Sabina złapała się za policzki, założyła na nos okulary, i dłuższą chwilę wpatrywała się w zdjęcie podziemi zrobione w środku zaraz za wejściem. Z zaciekawieniem oglądała zdjęcia z będzińskich podziemi.

W styczniu 1945 roku wiadomo było już, że do Będzina zbliża się Armia Czerwona. Zaniepokojeni mieszkańcy, niepewni jutra, schowali się w schronie, do którego wejście prowadziło od alei Kołłątaja, między kamienicami. Niemcy zaczęli już uciekać.

- Usłyszeliśmy działa, a na zakręcie przy ulicy Świerczewskiego była barykada z kamieni, w pobliżu domu, w którym mieszkaliśmy. Gdy nad Będzinem latały samoloty i słychać było strzały, ludzie, którzy mieszkali najbliżej linii frontu, uciekali do schronu - opowiada pani Sabina.

Ukrywała się w schronie wraz z rodzicami i dwójką młodszych braci przez ostatni tydzień wojny. - Pamiętam, że w schronie były grube betonowe filary i betonowe półki, na których siedzieliśmy na kocach. Moja babcia nie chciała się schronić z nami. Powiedziała mojemu tacie, że jest stara i nie będzie uciekać. Schowała się w piwnicy domu, który stał obok naszego. Wszystko to, co wynieśliśmy wcześniej do piwnicy i schowaliśmy tam, przetrwało.

Babcia pani Sabiny miała wówczas 65 lat. Jak się okazało, wyniesione do piwnicy metalowe łóżko z kokardami było w nienaruszonym stanie. Pozostałe, drewniane zostały spalone przez Niemców.

- W schronie było pełno ludzi, chowali się głównie ci, którzy mieli dzieci i mieszkali w pobliżu Gzichowa, tam była pierwsza linia frontu. Razem z Polakami schronił się tam jeden Niemiec. Broll się nazywał i prowadził sklep przy Kołłątaja - wspomina Sabina Madej, na którą rodzina mówi Basia.

Jak opowiada będzinianka, przez 24 godziny po wkroczeniu Armii Czerwonej do Będzina, było bezkrólewie i zabito Brolla. Co ciekawe, samosądu dokonali na nim ludzie, nie wojsko.

- Pamiętam taką sytuację. Kiedy zostałam w schronie z braćmi, dorośli wyszli, żeby przynieść coś do jedzenia, może jakiś chleb lub masło. Do schronu weszło gestapo. Bałam się bardzo. Przyłożyłam palec do ust, by pokazać braciom, że mają być cicho. Byliśmy ukryci za filarem. Najmłodszy brat Paweł był wtedy w wózku. Nie zauważyli nas. Poświecili tylko latarką i poszli.
Przez ostatni tydzień wojny, niemal każdego dnia ludzie, którzy chowali się w schronie, wychodzili po jedzenie. Do końca wojny funkcjonowały w Będzinie kartki na żywność.

- Sąsiadka, która mieszkała na Kołłątaja, wymykała się do domu i gotowała garnek kaszy jęczmiennej, żebyśmy mogli zjeść coś ciepłego. Wykładała tę kaszę z masłem na pokrywkę od garnka. Braliśmy rękami i jedliśmy. Do dzisiaj nie jem kaszy jęczmiennej. Nie jestem wstanie przełknąć choćby odrobiny - opowiada.

Niektórzy w schronie próbowali spać na betonowych ławkach. Ludzie wkładali na siebie, co mieli.

- Kiedy schodziliśmy do schronu, mama kazała nam założyć na siebie po dwie pary majtek, koszul, swetrów. Nie wiedzieliśmy, kiedy będziemy mogli wyjść. Każdy czekał na wyzwolenie - wspomina pani Sabina.

27 stycznia do Będzinia wkroczyła Armia Czerwona. - Na dworze było jeszcze ciemno i był straszny mróz. Było tak zimno, że w nosie nawet zamarzało. Jeden z ruskich powiedział, że nic nam nie grozi, że Niemców już nie ma. Zrozumieliśmy, że jesteśmy wolni. Jeden z żołnierzy powiedział, że schron został zaminowany, ale żebyśmy się nie bali, bo ładunek nie zostanie zdetonowany - wspomina.

Niemcy chcieli zdetonować ładunki rozmieszczone pod mostem na Przemszy. Nie zdążyli. - Gdy wyszliśmy ze schronu, widzieliśmy ich ciała z poderżniętymi gardłami. Leżeli na środku drogi - opowiada będzinianka.

Czy odwiedzi będzińskie podziemia? - Dzisiaj jestem na chodzie. Nie wiem, co będzie w przyszłym roku. Zobaczymy - kończy.



*DŁUGOTERMINOWA PROGNOZA POGODY NA PAŹDZIERNIK 2013
*Kto najwybitniejszym absolwentem śląskich uczelni? [PLEBISCYT DZ]
*Najpiękniejsze Polki w Kalendarzu Charytatywnym 2014 [ODWAŻNE ZDJĘCIA]
*Najlepsze przepisy na pyszne dania GOTUJ Z DZIENNIKIEM ZACHODNIM

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!