Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szczepański: Listopadowa nostalgia nad grobami polskiej i niemieckiej gałęzi rodu

Marek S. Szczepański
Marek Szczepański
Marek Szczepański ARC
Jak co roku na początku listopada odwiedziliśmy tłumnie cmentarze. Zaludniły się zarówno największe nekropolie narodowe, jak i małe cmentarze wiejskie, ulokowane gdzieś na końcu świata. Staliśmy nad mogiłami naszych bliskich i w niemym dialogu omawialiśmy z nimi przeszłe i obecne sprawy.

Cmentarz jest miejscem ze wszech miar magicznym. Przychodzimy do krewnych i znajomych w nadziei, że kolejne pokolenia nie zapomną o nas samych. Same zaś pogrzeby stają się ceremoniami, podczas których spotykamy dawno nie widzianych ludzi, krewniaków, sąsiadów, zarówno sympatycznych, jak i obdarzanych nieskry- waną niechęcią.

Cmentarz jest hierarchiczny, a poszczególne groby zaświadczają o rodzinnej zamożności lub - przeciwnie - skromności i niedostatku rodziny zmarłego. Warto przypomnieć, że Polacy w trzy pierwsze dni listopada wydali na cmentarne zakupy ponad 1 miliard złotych, choć wielu ekonomistów uważa, iż to kwota znacząco zaniżona. Zarobili producenci kwiatów, wieńców, zniczy, świec i zapałek, stacje benzynowe, przydrożne bary, restauracje i hotele. Okazaliśmy się też hojni wobec cmentarnych kwestarzy i jałmużników.

Nic jednak nie przebije pod względem funeralnych wydatków i wyglądu mogił naszych polskich Romów. Ich groby nierzadko przypominają wielkością małe kamienice, a żałobnicy w dzień Wszystkich Świętych ubrani w najlepsze stroje, wspominają zmarłych. Kobiety roms-kie, bez względu na pogodę, ubrane w futra z norek, towarzyszą mężczyznom otoczone wianuszkiem dzieciaków. Na jednym z grobowców dostrzegłem wykonaną z włóczki ogromną butelkę piwa z charakterystyczną etykietą. Okazało się, że zmarły Rom był miłośnikiem, ba, namiętnym konsumentem złocistego trunku i jego bliscy zapragnęli, aby po śmierci wciąż mógł z nim obcować.

Coraz częściej rodacy wykupują kwatery cmentarne, aby roztropnie uprzedzić zdarzenia nieuchronne. Na wielu tablicach pojawią się zatem daty urodzenia, które kamieniarz w stosownym czasie dopełni datami zgonu. Zupełnym novum są obecne już w internecie cmentarze sieciowe. Każdy, kto nie ma czasu przybyć na groby swoich bliskich, może zapalić wirtualną świeczkę, podkreślającą pamięć o zmarłym. Dobre i to.

A tak w ogóle, odwiedzając nieznane sobie miasta w Europie i na świecie, wizytuję w pierwszej kolejności nekropolie i sprawdzam oficjalne dane statystyczne dotyczące cen mieszkań, działek budowlanych, domów i kamienic. Jeśli saldo migracji w mieście jest dodatnie, to znaczy więcej ludzi się w nim osiedla niż z niego wyjeżdża, ceny mieszkań i działek rosną, a kultura cmentarna jest wysoka - wówczas wiem, że miasto jest dobrą przystanią do życia. I przeciwnie. Jeśli ludzie z miasta wyjeżdżają, groby i cmentarze są zaniedbane, to pewne, że to miejsce nie jest najbardziej komfortowe do zamieszkania.
Czasami na nekropoliach, także polskich, zdarzają się rzeczy niegodne miejsca pamięci. Wandale i cmentarne hieny to osoby spotykające się z największym potępieniem i niechęcią ze strony rodaków. Polacy bardzo źle przyjmują idee przenoszenia grobów - radzieckich czy niemieckich - w inne miejsca. Są przekonani, że nie należy naruszać spokoju pogrzebanych, nawet wtedy, gdy byli nieprzyjaciółmi czy nawet wrogami.

Tegoroczny Dzień Wszystkich Świętych był też szczególnym zdarzeniem dla mojej rodziny. Nad mogiłami wspólnych krewnych stanęli bowiem członkowie niemieckiej i polskiej gałęzi rodu, takiego, jakich wiele w górnośląskim regionie pogranicza kulturowego. Okazało się po wspominkach, że jeden z dalekich krewniaków niemieckich był pilotem Luftwaffe, czynnie uczestniczącym też w I wojnie światowej. Później uczył lotniczego rzemiosła kolejne pokolenia Niemców, być może tych, którzy rozpoczęli II wojnę światową, bombardując o świcie 1 września 1939 roku Wieluń. Ten sam, do którego kilka dni temu podróżował nasz krewniak z Rostocku, Rolf, po to, by odwiedzić kwatery swoich niemieckich rodziców i ich polskich przyjaciół.

Podczas niespiesznej rozmowy z Rolfem o zmarłych - i tych polskich, i tych niemieckich - przywołałem w pamięci stary gruziński toast: "oby dęby, z których będą robili nasze trumny, rosły jeszcze sto lat". Usłyszałem go przed laty w radzieckim jeszcze wówczas Tbilisi, ale do dzisiaj wydaje się mądry i ważny. Niech więc dębczaki rosną jak najdłużej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Szczepański: Listopadowa nostalgia nad grobami polskiej i niemieckiej gałęzi rodu - Dziennik Zachodni