Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak blondynkę na górnicze gwarki wpuścili

Barbara Kubica
Jako dziewczyna wychowana w górniczej rodzinie, gdzie na grubie pracował dziadek, babcia, ojciec, wszyscy wujkowie - wiem, że gwarki to rzecz święta. W górniczych domach nie ma marudzenia, gdy raz w roku panowie wkładają odświętne mundury, kto ma - przypina medale i idzie napić się piwa. Dlatego też pierwsze w życiu zaproszenie na górniczą karczmę piwną skwitowałam śmiechem: - Mnie tam chcecie? Nie dość, że babę, to jeszcze blondynkę - odpowiedziałam.

Kazimierz Salamon, emerytowany już dziś górnik, który najpierw kilkanaście lat przepracował na kopalni ZMP w Żorach, a potem na Annie w Rydułtowach, tylko się uśmiechnął i rzucił krótkie "A czemu nie?". Gwarki wypędzonych z Żor odbywają się w niewielkiej sali na terenie ośrodka sportu i rekreacji w Żorach-Roju. Dozór bawi się już od 17 lat, zawsze w połowie listopada. Wypędzonych? Dokładnie tak.

Kopalnia Żory była pierwszą zlikwidowaną po 1990 roku kopalnią w Polsce. Fedrowała także najkrócej z wszystkich zakładów w kraju - zaledwie 18 lat. Potem po cichu górników przeniesiono do innych zakładów, wyrobiska zalano, a to, co miało jakąkolwiek wartość - wywieziono z Żor.

- Grubę nam przepier… i nikt się tym nie przejął - mówią dawni pracownicy kopalni. Choć od momentu likwidacji KWK Żory (wcześniej kopalnia ZMP) minęły już prawie dwie dekady, dawni jej pracownicy wciąż, raz w roku, się spotykają i wspólnie bawią. - To fenomen. Nie chodziłem na gwarki z kopalni Rydułtowy, gdzie pracowałem. Zawsze wolałem przyjść tutaj, do dawnych kumpli - zdradził mi Kazik, przekazując zaproszenie.

Kiedy już decyzja o tym, że na gwarki mogę przyjść, zostanę wpuszczona i nawet dostanę miejsce przy stole zapadła, pojawił się lekki stres. Tyle się przecież słyszy o rubasznych żartach, niewybrednych komentarzach, które podchmieleni górnicy zwykli rzucać w stronę kobiet. Ale skoro wiem, co to trafok, szola i KWS, a na dodatek pamiętam, że jeśli nie chcesz zostać uznany za bezbożnika, to tradycyjne "dzień dobry" zamienić powinnam#na "Szczęść Boże", to wyszło na to, że do odważnych świat należy. I poszłam.

Przy stole towarzystwo doborowe. Po prawej mój przyjaciel Kazik, po lewej Bernard, który latem był na safari w Botswanie, dalej Tadek Pilarski, dziś szef wodociągów w Jastrzębiu-Zdroju.

- Zaczynałem pracę, gdy kopalnia była jeszcze w budowie. Wtedy materiałów budowlanych się nie kupowało, tylko je zdobywało - wspomina z uśmiechem. - Pamiętam ówczesnego dyrektora zakładu Ostaszewskiego, który tworzył wśród załogi fantastyczną atmosferę, traktował nas jak synów. Zresztą słowem "synku" zwracał się do każdego z nas. Z taką samą serdecznością odnosił się do nas dyrektor Guzy. Jak trzeba było, to ochrzanił, a pięć minut później poklepał po plecach. Pamiętamy o tym. Tak samo jak słowa piosenki "O panie sztajgierku", której nas uczył na każdych gwarkach - dodaje.

Na końcu stołu siedzą same szychy. Leon Guzy, jeden z pierwszych dyrektorów kopalni ZMP Żory. To on zorganizował pierwszą karczmę piwną. Jest też ostatni dyrektor - Andrzej Ciołek. No i na czele prezydium gwarków, gdzie pierwsze skrzypce od lat gra Ryszard Tkocz, dobra dusza towarzystwa, dzięki któremu górnicy z kopalni Żory w ogóle się spotykają. Wszyscy w odświętnych, galowych mundurach i wypastowanych mokasynach, których blask oślepia na kilometr. Jest też Zbyszek Woźniak, właściciel muzeum horroru w podraciborskich Wojnowicach. On wyjątkowo - w czarno-czerwonej pelerynie. Bo też rolę ma nietypową. Robi dzisiaj za hrabiego Drakulę.
"Niech żyje nam prezydium, prezydium, prezydium. Niech żyje nam prezydium, prezydium, hej" - rozbrzmiewa gromki śpiew. Zaczyna się.

Sznupać to ja potrafię!

Chwytam za kufel, bujam się raz w lewo, raz w prawo. Zaśmiewamy się przy tym do łez. A bo to prezes gwarków przywali dowcipem, a to Rysiek Tkocz dowcip opowie. Dostaje się wszystkim po równo. Leon Guzy, choć były dyrektor, nasłuchać się musi żartów o tym, że dał się ponownie zaobrączkować.

- A na co ja bym miał się obrażać? Cała frajda polega na tym, żeby się pośmiać, pożartować i że dawni koledzy kawały sobie robią - mówi nam pan Leon, dziś 80-latek. To właśnie on z okazji ożenku od dawnych kolegów dostał opakowanie "niebieskich tabletek". Zażyć od razu nie chciał, wolał zostawić dla żony.

Dostało się Zbyszkowi, który w sierpniu na ślubnym kobiercu stanął po raz trzeci. Dostało się też i mnie. "Redaktorkę zaś z »Dziennika«, która czasem nam nawtyka, w swe szeregi też przyjmiemy, wody nie pożałujemy" - witają mnie panowie i zapraszają na środeczek.

"Oj chrzciny będą" - myślę sobie. O tym rytuale słyszałam wiele. A to głowę piwem zlewają, a to starą łopatą "sercówą" po siedzeniu walą, a to w dyby zakuwają. Drewniane narzędzie tortur póki co jednak w kącie leży. Odetchnęłam.

- Białogłowe niech teraz wyciągną rękę. Zobaczymy, czy sznupać potrafią - zapowiada głośno Ryszard Tkocz. Ha! To ja akurat potrafię! Nadstawiam grzbiet ręki i wciągam tabakę do nosa. Dobra, miętowa - myślę w pierwszej chwili, ale zaraz łzy napłynęły mi do oczu, bo tabaki nie pożałowali. Ale skoro kawał ze mnie baby, to przy chłopach wielkich jak dąb płakać przecież nie będę. A panowie? Popatrzyli z uznaniem.

- Coś z niej będzie, sznupać potrafi - usłyszałam z boku.

Glory, glory, alleluja!

Zimne piwo leje się z dzbanów, śpiewamy. "Śmiało, wesoło, niech popłynie gromki śpiew. Niech kufel piwa wzburzy w naszych sercach krew. Kto dziś nie pije, ten popełnia straszny grzech. Tego w życiu spotka pech. Glory, glory alleluja...!!!"

- W Żorach zacząłem pracę w 1980 roku, kiedy zakład zaczął fedrować. Najważniejsza była dla mnie załoga. A największą sztuką było zintegrowanie tych ludzi, poznanie. I to nam się udało, przez to wciąż się spotykamy. Pamiętam, że kiedy obejmowałem swoje dyrektorskie stanowisko, pewien członek komitetu centralnego spytał mnie, czy wiem, że idę do kopalni, gdzie nie ma węgla. A potem dorzucił tylko: ale ludzie pracę będą mieli" - mówi nam Leon Guzy.
Jemy tradycyjną golonkę, chleb z fetem, zagryzamy kiszonymi ogórkami. Panowie prężą się do zdjęć, żeby dobrze wypaść.
- Żeby żona widziała, że tutaj kultura jest - mówią mi. Kufle idą w górę. Jest czas na wspomnienia, opowiadanie historyjek. - Potem nieraz okazuje się, że tę samą historię każdy z nas zapamiętał inaczej - śmieje się Ryszard Tkocz. To prawdziwy wodzirej karczmy. Przez całe lata robił za skarbka, podczas ostatniej imprezy był wiceprezesem i głównodowodzącym.

- Przy okazji pierwszych spotkań ustaliliśmy, że co roku trzy wskazane osoby będą się zajmowały organizacją gwarków wypędzonych. Ale jeden talent do wiców ma, inny nie. Ale najważniejsze w tych naszych spotkaniach jest to, że mamy okazję do spotkania, porozmawiania. Przez to wiemy, że jeden z nas, Janek, pracuje na kontrakcie w Iranie, drugi mieszka w Japonii. Wymyśliliśmy nawet żart o Władku, który buduje pawilon handlowy w Rybniku. Opowiadamy ludziom, że powstaje tam sala na nasze następne gwarki, a nie sklep. I ludzie w to wierzą - śmieje się pan Ryszard.

Teraz jestem Blondyna!

Choć pusty kufel na gwarkach to rzecz niedopuszczalna, ja swój przechyliłam. Dolewać mi chcieli co rusz. - Pośpiewałam, pojadłam, napiłam się, czas się zbierać. Żeby panowie mogli się we własnym wyłącznie towarzystwie pobawić - pomyślałam.

- Czekaj, czekaj, jeszcze Rysiek swoje popisowe piosenki będzie śpiewał - mówi mi Kazik Salamon. Rozanielona śpiewem i piwem, wyluzowana czekam więc, ale kiedy na salę wstępuje z łobuzerskiem uśmiechem, przebrany za księdza pan Rysiek, nagle doznaję olśnienia. No przecież te chrzciny mi obiecali!

- Białogłowa, chodź do nas - słyszę. Ręce trochę drżą, bo w głowie wciąż szumią słowa jednego z panów, o tym, że na gwarkach paniom każą czasem spodnie ściągać i na tyłku pieczątkę przybijają. W gardle zrobiło mi się sucho. Są śmichy-chichy, gdy na blond czuprynie ląduje mi kufel piwa. Złocisty płyn wlewa mi się do uszu! A ja? Nie potrafię powstrzymać śmiechu!

- Jako na chrzcie, potem na bierzmowaniu, imię na pośmiewisko ci dali, takoż dzisiaj nowe dostaniesz, coby się ludzie z Ciebie już nie śmiali. I tak od dziś biesiadnikowi Barbarze Kubicy nadaje się imię "Blondyna" - czytam na dyplomie. Z piwem kapiącym mi do oczu z grzywki wychodzę. Za rok przyjdę znowu. Bo kto powiedział, że gwarki to nie jest dobre miejsce dla baby!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!