Odrealnione miejsce akcji i wspólne wejście do "psychiatryka" sugerują, że być może "wszyscy jesteśmy wariatami, choć ci na scenie trochę bardziej". Tezę tę mają potęgować, zamieszczone w#programie, prowokacyjne "wyznania" realizatorów. Od reżysera Roberta Talarczyka poczynając, diagnozują oni u siebie łagodne postaci odchyleń od#normy. I byłoby to zapewne#ciekawe odczytanie kultowego tytułu, gdyby znalazło odbicie w strukturze spektaklu. Ale nie znajduje, niestety, bo dominuje nad nim aura zabawy, beztroskiego grona facetów, których chyba tylko przypadkiem, i na chwilę, tu przymknięto. Takie wesołe "wariatkowo", w którym najwyraźniej nikt się nikogo nie boi. A już na pewno nie udającej groźną siostry Ratched (Katarzyna Brzoska)...
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Teatr Śląski wystawi "Lot nad kukułczym gniazdem"
Tymczasem Ken Kesey w powieści i Dale Wasserman w jej teatralnej adaptacji opowiadają przecież wstrząsającą (i uniwersalną!) historię ludzkiego strachu i zniewolenia. Szpital jest tu metaforą, ale dramat bohaterów - realny, konkretny i możliwy do powtórzenia się w każdym miejscu i czasie. Siła "Lotu…" tkwi w porażającej mieszance komizmu i tragedii. Ale - jakkolwiek go czytać - to jednak tragedia, a nie seria wesołych obrazków z pacjentami w rolach głównych. I nie jest ważne, czy ci ludzie są naprawdę chorzy, czy tylko schronili się w szpitalu przed nieznośnym życiem. Ważne jest, że nie mogą z niego wyjść. Nie jest ważne, czy chcą się buntować, czy tylko przetrwać. Ważne, że gdy dopada ich świadomość "zamkniętych drzwi", duszą się z przerażenia.
W spektaklu Talarczyka równowaga między komizmem a dramatyzmem sytuacji jest natomiast kompletnie zaburzona. To prawda, że nieświadomy swego losu McMurphy wnosi pełne nadziei ożywienie, ale przecież krzywa grozy rośnie nieubłaganie w górę. Nie w tym spektaklu jednak, w którym pojawia się tylko kilka pantomimicznych wstawek, imitujących (niby) udrękę bohaterów. A dramatyczny finał wygląda, jak doczepiony z innej inscenizacji i nie daje rozbawionym widzom szansy na refleksję. Paradoksem jest, że w ramach tej dziwnej interpretacji aktorzy grają świetnie. Trudno oderwać oczy od ekspresyjnego Dariusza Chojnackiego, gdy jako McMurphy zaskakuje widza co minutę. Oscylującego między lizusostwem a odwagą, Hardinga kapitalnie portretuje Artur Święs. Każdy ma zresztą okazję do własnej, wyszlifowanej etiudy, co w sumie składa się na całkiem przyjemny (?!) teatralny wieczór. Kto chce się pośmiać - polecam. Kto ceni "Lot nad kukułczym gniazdem" i nie chce spłyconej jego wersji - radzę ostrożność.
*Ślązak Roku 2013 już wybrany! Poznajcie zwycięzców DUŻO ZDJĘĆ
*Koniec dramatu 32-letniej Małgosi Komorowskiej z Jastrzębia. Odzyska zdrowie?
*Niesamowity rekord prędkości Pendolino w Polsce 291 km/h ZDJĘCIA + WIDEO
*Wojak Boxing Night RELACJA+ZDJĘCIA Jonak i Kołodziej zwyciężają!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?