Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojnarowicz: Nie lubię piłkarzy, bo są zbyt leniwi. Kuba Błaszczykowski to wyjątek

Janusz Wojnarowicz
Janusz Wojnarowicz oficjalnie zakończył już karierę, a na swego następcę w wadze open wskazał Kamila Grabowskiego z Czarnych
Janusz Wojnarowicz oficjalnie zakończył już karierę, a na swego następcę w wadze open wskazał Kamila Grabowskiego z Czarnych Arkadiusz Gola
Rozmowa z Januszem Wojnarowiczem, judoką Czarnych Bytom, sześciokrotnym medalistą mistrzostw Europy, który skończył karierę.

Trudno było panu podjąć decyzję o zakończeniu kariery sportowej?
To nigdy nie jest łatwa decyzja, bo zawsze chce się jeszcze walczyć. Pomógł mi Przemek Matyjaszek, który zawsze w judo był dla mnie takim starszym bratem. Coś tam w tym judo osiągnąłem, ale na każdego przychodzi pora, żeby powiedzieć pas. Chciałem odejść w momencie, gdy mogę jeszcze wygrywać. Nie chciałem być zapamiętany przez kibiców jako ten, który na koniec kariery tylko przegrywa swoje walki.

Jak na judokę wagi open kończy pan starty dość wcześnie, bo przecież Janusz Wojnarowicz ma dopiero 33 lata. Są przecież starsi zawodnicy, zwłaszcza w tych ciężkich wagach, którzy z powodzeniem jeszcze walczą w tym wieku.
Właśnie, że nie ma ich wcale tak wielu. Jestem w tej chwili jednym z najstarszych zawodników w mojej dyscyplinie sportu. Na świecie jest dwóch, może trzech judoków starszych ode mnie o rok, którzy jeszcze walczą, ale znacznie częściej przegrywają niż wygrywają. Ja postanowiłem tego uniknąć, więc właśnie pożegnałem się z tatami jako zawodnik.

Startował pan przez kilkanaście lat i był czołowym zawodnikiem Europy. Dorobił się pan na judo i może przejść spokojnie na emeryturę, czy też będzie to tylko emerytura sportowa?
Niestety, tylko sportowa. Judo to nie jest piłka nożna. Walcząc na moim poziomie można było zarobić na bieżące życie, ale nie na tyle, żeby odłożyć na przyszłość i nie musieć już pracować. My judocy, a także zapaśnicy, wśród których mam wielu przy-jaciół, nigdy nie lubiliśmy piłkarzy. Zawsze mieliśmy do nich jakiś uraz, bo grali słabo w tej Polsce, za to zawsze byli wypacykowani, a zarabiali po dziesięć razy tyle, co dobry sportowiec z innej dyscypliny. Nigdy nie przepadałem za piłkarzami.

A co z Kubą Błaszczykowskim, który jest pana kuzynem. Do niego też pan ma taki stosunek?
Kuba zna moje poglądy w tej kwestii, ale sam jest jednym z nielicznych wyjątków. On jest prawdziwym sportowcem, profesjonalistą, który ciężko trenuje, żeby móc grać w dobrym niemieckim klubie i reprezentacji Polski. Zdarzało mi się jednak być na zgrupowaniu z pierwszoligowymi polskimi drużynami w tym samym ośrodku i widziałem, co nasi piłkarze robią w trakcie takich obozów. W żadnym razie nie można tego było nazwać treningiem, bo u nas w judo mamy takie treningi w przerwach między zajęciami. Od razu jednak powiem, że nigdy nie żałowałem, że zostałem judoką.

Przez krótki czas był pan jednak futbolistą, tyle że nie nożnym, ale amerykańskim reprezentując barwy drużyny Lions Gliwice.
To jednak zupełnie inny sport niż piłka nożna. Futbol amerykański spodobał mi się, bo jest bardzo kontaktowy. Po pierwszym treningu nawet zdziwiłem się, że to jest w Polsce legalne, bo tyle w tej dyscyplinie jest agresji, ale właśnie to mi się w niej podobało. Grałem w Gliwicach dwa sezony. Później zbliżały się igrzyska w Londynie i skupiłem się tylko na judo nie chcąc ryzykować jakiejś dodatkowej kontuzji, ale do tej pory śledzę wyniki "Lwów".

Może więc teraz, po zakończeniu kariery judoki, wróci pan do futbolu amerykańskiego?
Podjąłem już inne życiowe decyzje. Wyjeżdżam na stałe do Niemiec za moją rodziną. Pomysłów na przyszłość mam dużo, ale przede wszystkim chciałbym zostać przy judo. Kontaktowałem się tam już z kilkoma klubami, w których mógłbym pracować i jestem umówiony na konkretne rozmowy po Nowym Roku. Myślę również o otwarciu własnej działalności w tej dziedzinie.

Jak to się w ogóle stało, że Janusz Wojnarowicz został judoką?
Namówił mnie do tego pierwszy trener Ryszard Dziewulski, który chodził po szkołach i szukał kandydatów do sekcji judo. Już wychodził z naszej klasy, ale gdy mnie zobaczył , to odwrócił się i powiedział: "A ty masz przyjść na pewno". No i nie przyszedłem. Zaczynałem treningi dość późno, bo w ósmej klasie podstawówki, ale spodobało mi się od razu i w sumie trenowałem tę dyscyplinę przez prawie 18 lat.

Czemu szkoleniowiec wybrał właśnie pana?
Zawsze byłem duży. Już w drugiej klasie przerosłem naszą nauczycielkę. Byłem największy w szkole, a trener szukał widocznie zawodnika do najcięższych kategorii wagowej. W PKS Katowice razem ze mną treningi zaczęło około tysiąca dzieciaków, bo to było coś nowego i wszyscy chcieli tego spróbować. Z tej grupy po kilku latach zostałem tylko ja.

Próbował pan swych sił w innych sportach?
Zawsze chciałem coś ćwiczyć. Przed judo próbowałem karate i kung-fu. Byłem z pokolenia, którego idolami byli Bruce Lee i Jean-Claude Van Damme. Pasjonowały nas sporty walki.

Legenda Waldemara Legienia, który w tym czasie został dwukrotnym mistrzem olimpijskim, też działała na wyobraźnię?
Przyznam szczerze, że jako młody chłopak nie słyszałem o Legieniu. Wychowywałem się w Tychach, a tam judo nie było popularne. Dopiero gdy zacząłem trenować w PKS Katowice, dowiedziałem się czegoś o Legieniu, a gdy w 1997 roku przeszedłem do Czarnych, to miałem okazję go poznać. W Bytomiu były większe możliwości rozwoju, lepsi zawodnicy, a ja chciałem się rozwijać.

Czy wytrwałość jest najważniejszą cechą judoki?
Chyba w każdym sporcie wytrwałość jest bardzo ważna, bo w każdej dyscyplinie przychodzą chwile, gdy człowiek ma dość, bo chciałby już zobaczyć efekty swojej pracy, a tymczasem coś nie wychodzi i się przegrywa. Wtedy po prostu trzeba zacisnąć zęby i się przełamać. Pamiętam 2-3 takie momenty w karierze, gdy miałem serdecznie dość judo. Trzeba jednak wytrwać, bo właśnie po naj-większych dołach przychodzą zwykle największe sukcesy.

Pana największy dołek w karierze miał miejsce 10 lat temu.
W 2002 roku byłem w szczytowym okresie mojej kariery. Byłem liderem światowego rankingu, w sezonie chyba osiem razy stawałem na podium Pucharu Świata i nagle przyszedł dołek. Nie chciało mi się walczyć, spisywałem się coraz gorzej. Lata 2003-04 to był ciągły zjazd w dół. Wówczas jednak zmienił się trener kadry i Marian Tałaj wyciągnął mnie z tego kryzysu. W 2005 roku zostałem wicemistrzem Europy.

W sumie sześć razy stawał pan na podium mistrzostw Europy, ale ani razu nie wywalczył złota…
Zawsze czegoś mi brakowało. To były drobiazgi, ale decydowały o kolorze medali. Dwa razy byłem o krok, bo w 2005 roku w Rotterdamie i w 2006 roku w Tampere zdobywałem tytuł wicemistrzowski. W Holandii przegrałem finał z Rosjaninem Aleksandrem Michajlinem, z którym nigdy w karierze nie wygrałem, a wtedy w dodatku walczyłem z kontuzją. Znacznie bliżej złota byłem w Finlandii, gdzie moim rywalem w decydującej walce był Niemiec Andreas Toelzer. Byłem świetnie przygotowany, w drodze do finału pokonałem kilku groźnych rywali i byłem przekonany, że z Niemcem też sobie poradzę. Rzuciłem nim na wazari, ale tak niefortunnie, że została mi pod nim ręka. Toelzer się tylko przetoczył i złapał mnie na trzymanie, a ja nie mogłem już nic zrobić.

Dwa razy startował pan na igrzyskach olimpijskich, ale ani w Pekinie, ani w Londynie nie odniósł większych sukcesów.
Faktycznie nie zwojowałem tam wiele, ale dla judoki już sam udział w igrzyskach to jest spore osiągnięcie. W naszej dyscyplinie nie każdy może wystartować w tej imprezie, bo sito kwalifikacji olimpijskich jest bardzo gęste. W Pekinie odpadłem w trzeciej rundzie, choć miałem duże szanse na medal, a w Londynie miałem po prostu pecha. Od razu w pierwszej walce trafiłem na najlepszego zawodnika świata w wadze open Teddy'ego Rinera. W naszej kategorii do tej pory walki były dość statyczne i oparte na sile, ale Francuz wprowadził do nich mnóstwo dynamiki i dzięki temu ciągle wygrywa.

Pan też chciał być bardziej dynamiczny i często w trakcie kariery stosował różne diety, choć w kategorii open nie ma limitu wagi…
Diety nigdy nie były moją mocną stroną. Być może dlatego, że jestem dość łakomy - to moja słabość. Próbowałem wielu diet, ale jednak nie bardzo się one sprawdzały. Kategoria nie miała limitu wagowego, alechciałem żyć trochę zdrowiej. W końcu jednak zawsze wracałem do mojej naturalnej wagi, która wynosi około 170 kg. Teraz będę musiał się wziąć za siebie, bo bez treningów mogę szybko przytyć, a od dawna mam kłopoty z kolanem.

Ile razy był pan w Japonii, która jest ojczyzną judo?
W sumie 6-7 razy. Był taki okres w mojej karierze, że nie jeździliśmy tam ani na zawody, ani na obozy treningowe, ale potem to się zmieniło. To dobrze, że od-wiedzaliśmy ten kraj, bo od Japończyków wiele się można nauczyć. Judo w tym kraju jest bardzo popularne, a kibice darzą ogromnym szacunkiem sportowców, którzy w tej dyscyplinie sportu coś osiągnęli. To wszystko jest mocno zakorzenione w ich tradycji.

To pod wpływem tych wyjazdów przeszedł pan na buddyzm?
Wyprawy do Japonii nie miały z tym nic wspólnego. Każdy szuka w życiu własnej drogi. Czytałem o wielu religiach i gdy w końcu trafiłem na buddyzm od razu wiedziałem, że to jest to. Buddyzm mnie uspokoił. Jako wyznawca tej religii staram się do wszystkiego zachować dystans. Mniej się emocjonować, bo przecież, jak mówią buddyści, nic nie jest trwałe.

Startując zwiedził pan cały świat.
Występując na turniejach nie było na to czasu, bo zwykle widziałem tylko lotnisko, hotel i salę, w której walczyliśmy. Gdy jednak wyjeżdżaliśmy na obóz była okazja, żeby coś zobaczyć. Najmilej wspominam Brazylię. Nie dość, że piękny kraj, to jeszcze o odpowiednim klimacie, bo lubię ciepło.

Zdarzało się panu wykorzystywać swoje umiejętności poza tatami? Mierzący ponad dwa metry Janusz Wojnarowicz już chyba samą swoją posturą budził respekt.
Niestety, były takie sytuacje. Wielu pseudosportowców, którzy potrenowali przez kilka miesięcy boks, widząc mnie i słysząc o moich osiągnięciach, chciało się ze mną sprawdzić i pokazać jacy to są dobrzy. Mocni byli tylko przez chwilę, a gdy już im utarłem uszu, to zwykle kończyło się to wizytą na policji, gdzie szukali potem pomocy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!