Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To jest środek Ukrainy, ale w sercach Polska

A. Minorczyk-Cichy, T. Szymczyk
Nauka języka polskiego staje się coraz bardziej popularna. Na zdjęciu grupa polskich dzieci z nauczycielką Oksaną Popatenko
Nauka języka polskiego staje się coraz bardziej popularna. Na zdjęciu grupa polskich dzieci z nauczycielką Oksaną Popatenko Tomasz Szymczyk
Pomyślmy o tych, którzy walczą na kijowskim Euromajdanie o wejście do Unii Europejskiej i godne życie. Są wśród nich Polacy, którzy od wieków żyją na Ukrainie. Przeżyli prześladowania, wywózki, zafundowany przez Stalina wielki głód lat 30., który pochłonął 7 milionów istnień. Nie pozwolili się złamać. Nie tylko nie zapomnieli języka polskiego i uczą go swoje dzieci, ale hołubią tradycję i religię przodków. Zaś historię Polski, naszą literaturę i muzykę znają na wyrywki lepiej niż my.

Polacy ze Lwowa już dawno wyjechali do Bytomia

Żytomierz, stolica obwodu. 270 tysięcy mieszkańców, a co piąty to Polak. 800 km od Katowic. Podróż tam autobusem zajęła nam kilkanaście godzin. Za to na miejscu przeżyliśmy niezwykle miłe przywitanie.

- Szukacie Polaków? To dobrze trafiliście. Tylko tu u nas w Żytomierzu zostali prawdziwi. Ci ze Lwowa to już dawno wyjechali do Bytomia i Wrocławia, a my nadal mocno się trzymamy - usłyszeliśmy na dzień dobry.

Oj, trzymają się, chociaż większość pożeniła się z Ukraińcami. Tworzą mieszane rodziny, ale o Polsce pamiętają. I to tak, że potrafią nas zawstydzić ogromną wiedzą, choć przecież to nie naszej historii i literatury uczą się w szkołach.

Wiktoria Laskowska-Szczur jest szefową Żytomierskiego Obwodowego Związku Polaków na Ukrainie. To nie jest łatwa funkcja, bo Polacy to na Ukrainie ciągle "element awanturniczy i podejrzany". Czują na plecach oddech tamtejszej bezpieki. Służby inwigilują ich, szukają haków. No i znajdują, nieważne, że bez potwierdzenia w faktach. Jak nie obyczajowych, to podatkowych, w myśl zasady "jak się chce psa uderzyć, to kij zawsze się znajdzie".

Szefowa Związku Polaków ma do tego zdrowy dystans i po prostu robi swoje. - Mamy dwie audycje telewizyjne, program radiowy, portal internetowy. Wydajemy czasopismo "Tęcza Żytomierszczyzny". Organizujemy też Dni Kultury Polskiej i Festiwal Kultury Polskiej "Tęcza Polesia". I proszę koniecznie napisać, że my tutaj w Żytomierzu nie jesteśmy żadną Polonią, tylko Polakami. My nigdzie nie wyjeżdżaliśmy. My tutaj jesteśmy od zawsze.

Wiem, wiem, macie swoje święto! Ja też Polaków mam w rodzinie

Kiedy odwiedzamy Żytomierz - wraz z misją kulturalno-gospodarczą zorganizowaną przez radnego Sejmiku Śląskiego Zygmunta Wilka - polski festiwal się właśnie zaczyna. Głośno o nim w całym mieście.

- Wiem, wiem, macie swoje święto! Jeż Polaków mam w rodzinie. Oni idą obejrzeć festiwal, a ja niestety nie mogę, bo pracuję - słyszymy od ekspedientki w sklepie. Obsługuje nas uśmiechnięta od ucha do ucha.

Na scenie podczas festiwalu zaprezentowały się zarówno zespoły polskie, jak i ukraińskie, wykonujące utwory w obu językach.

"Ooo..., cej maliunok na szkli nahaduje meni naszi dni..." - to przecież nic innego jak "Rysunek na szkle" Krzysztofa Krawczyka w wersji ukraińskiej. Utwór zaprezentował zespół Drewlianie. Wysłuchały go tłumy: tak dzieci, jak i seniorów.
- Dziadek jest Polakiem, ale ojciec nie rozumie już po polsku. Jego pokolenie nie miało możliwości, żeby uczyć się języka - przyznaje Iryna Godna, członkini jednego z zespołów, który przyjechał do Żytomierza z Winnicy, stolicy sąsiedniego obwodu.

Czas na spacer po Żytomierzu. Nic dziwnego, że chcą do Unii

Jadwiga Poliszczuk z synem Bogdanem już od 22 lat prowadzi zespół "Dzwoneczki". W składzie są i Polacy, i Ukraińcy, i sporo dzieci z rodzin mieszanych.

- Nikomu to nie szkodzi. Śpiewamy w kościele, starsi w klasach, jest też sobotnia szkółka. Wcześniej pracowałam w Pałacu Pionierów - opowiada nam urocza pani Jadwiga.

Zadbała o to, by jej "Dzwoneczki" występowały w oryginalnych strojach z rejonu Żytomierszczyzny. - Poszłam do biblioteki obwodowej i czytałam książki o tym, jak ubierali się dawniej ludzie - dodaje.

Polskie tradycje kultywuje też zespół "Koroliski", prowadzony przez Irenę i Sergiusza Świtelskich. Dwadzieścioro czworo dzieci tańczy tu polki czy tańce łowickie.

- Dzieci przychodzą do nas bardzo chętnie - mówi pani Irena.

Po koncercie wybieramy się na spacer. W tym sporym jak na polskie warunki mieście dominuje architektura socrealistyczna.
W czasie II wojny światowej miasto zostało niemal zmiecione z powierzchni ziemi. Zniknęło 80 proc. budynków. To właśnie dlatego tak trudno jest tu znaleźć ślady dawnej świetności miasta. Dodatkowo wokół dawnego rynku w czasach radzieckich zbudowano wysokie bloki, by zasłaniały cerkiew i dwa kościoły. Na głównym placu wciąż stoi pomnik Lenina, a kilka przecznic dalej Siergieja Koroliowa, ojca radzieckiej kosmonautyki. Jego rodzina nosiła dawniej nazwisko Korolewski i - jakżeby inaczej - ma polskie korzenie. Jego matka była Polką.

W mieście jest linia tramwajowa, ale na ulicach widać też rozsypujące się trolejbusy i autobusy, które u nas raczej nie przeszłyby badań technicznych. Drogi potwornie dziurawe. Domy nieremontowane od dziesięcioleci. Do tego wszechobecny azbest. Sypiący się, bardzo niebezpieczny, kancerogenny. U nas od wielu lat zakazany. Wszystko zaniedbane, choć czyste. Wyremontowane nieliczne budynki. Tak jakbyśmy cofnęli się w czasie do lat 80. Do zrobienia jest bardzo wiele. Nic dziwnego, że Ukraińcy walczą na euromajdanach o wejście do Unii.

Na ulicach sporo elegancko ubranych młodych ludzi. Obok żebrzące o kilka hrywien babuszki. Na parkingu stare wołgi i zaporożce w towarzystwie najnowszych modeli mercedesów. Mnóstwo kontrastów. Wielkie bogactwo i skrajna bieda. Ceny w sklepach nie różnią się od naszych. Zaś zarobki są kilka razy niższe. Nauczyciel, urzędnik, sklepowa w przeliczeniu na nasze zarabiają 400-600 zł.

Spoglądający z wysoka na miasto Lenin, stojący na głównym placu, drwi z tej biedy. Pomnik jest bardzo zadbany. Zastanawiamy się, jak oni to robią, że nie ma nim śladu po ptasich odchodach? Ulicę dalej widzimy wyniesiony na postument czołg, z lufą symbolicznie skierowaną na zachód.

Częściej niż ukraiński na ulicach i w sklepach słychać język rosyjski. Pojawia się też polski. Czasem słyszymy też w jednym zdaniu ciekawą dla ucha mieszankę słów polskich, rosyjskich i ukraińskich. Ale i tak wszyscy wszystko rozumieją.
- Babcie poumierały i już nie zdążyły nauczyć. Polskie słowa były we krwi, teraz już staramy się mówić - opowiadają nieco zawstydzeni żytomierscy Polacy.

"Szcze ne wmerła Ukraina" i białe kokardy we włosach

Odwiedzamy Szkołę Ogólnokształcącą nr 28. Od czterech lat funkcjonują w niej polskie klasy. Języka w sumie uczy się od małego ponad 100 dzieci. Nie tylko rdzennych Polaków. Wśród nich jest sporo dzieciaków zapisanych przez zapobiegliwych rodziców. Bo Polska to dla biednej Ukrainy brama do bogatej Europy. Znasz język? Łatwiej znajdziesz pracę, dogadasz się, zarobisz, utrzymasz dzieci.

Dyrektor Janina Janczewska wita nas z otwartymi ramionami i zaprasza na pasowanie pierwszaków z polskich klas.
W szkolnej auli słychać najpierw tubalne: "Szcze ne wmerła Ukraina", potem: "Jeszcze Polska nie zginęła".

Cudne dzieciaki. Dziewczynki z ogromnymi białymi kokardami we włosach i jeszcze większymi niebieskimi, zawiązanymi na szyi. Chłopcy wystrojeni w garnitury, pod krawatami. Strasznie przejęci, na baczność pięknie recytują i śpiewają po polsku. W powietrzu latają baloniki, a na zakończenie z sufitu sypie się kolorowe konfetti. Przypominają się nam nasze szkolne akademie z lat 80. i 90.

Polskiego uczy Oksana Popatenko: - Większość dzieci, jak tutaj przychodzi, nie zna po polsku ani słowa. Ale szybko się uczą. Często zostaję z nimi po godzinach - wyjaśnia i z dumą przedstawia swoich uczniów: - To Sasza Sobczenko, Sasza Flaciński, Katia Kuprijańczuk, Waleria Kapturowska, bliźniacy Dima i Sasza Krawczuk.

Cała siódemka chętnie pozuje nam do zdjęcia.

Polskich śladów szukamy z Janą, studentką z Katowic

Na spacer po mieście w poszukiwaniu polskich śladów idziemy z Janą Laskowską, studentką kulturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego. Polakiem jest jej tata.

- Och, tutaj jest pełno takich miejsc - zapewnia nas Jana. No i proszę, znajdujemy dom, w którym przed laty mieszkał Józef Ignacy Kraszewski.

Pisarz ożenił się z majętną żytomierzanką. Dzięki dużemu posagowi mógł poświęcić się pisaniu. Przez siedem lat pracował w gimnazjum. Założył polską gazetę. Był też dyrektorem teatru, Klubu Szlacheckiego i prezesem Towarzystwa Dobroczynności. Parterowy budynek, w którym mieszkał, przetrwał wojnę, ale dzisiaj jest ruiną. Związek Polaków namawiał polskie MSZ do wykupienia go.

- Nie udało się. Rząd uznał, że to niepotrzebne. Szkoda, bo chcieliśmy tam mieć nie tylko naszą siedzibę, ale też otworzyć szkołę - ubolewa Wiktoria Laskowska-Szczur, prywatnie ciotka Jany, która teraz prowadzi nas do domu, w którym mieszkał gen. Jarosław Dąbrowski, urodzony w Żytomierzu w 1836 roku w szlacheckiej rodzinie herbu Radwan.

I znowu widzimy rozpadający się, parterowy budynek niemal w centrum miasta. Tym razem jednak zamieszkały. Jeden z lokali zajmuje Władimir Orłow.

- Wie pan, kim był generał Jarosław Dąbrowski? - pytamy.

- A jakże! Przecież co chwilę tu jakaś wycieczka przychodzi. Zdjęcia robią przy pamiątkowej tablicy. No i w szkole uczyli mnie o generale. To jak niby mam nie wiedzieć? - śmieje się Orłow i lekko niewyspany, mimo obiadowej pory, pozuje do zdjęcia.
W dawnym domu gen. Dąbrowskiego - dowódcy wojsk Komuny Paryskiej, działacza niepodległościowego, który uciekł z transportu na Syberię - Orłow mieszka od 1995 roku. Głośno narzeka, że budynek się sypie.

- Ja nie pamiętam, żeby władze tutaj coś w ogóle robiły. Ostatni remont to podobno był 40 lat temu. Tak przynajmniej sąsiedzi mówią. Taki wstyd, bo ludzie przecież przychodzą, oglądają tablicę generała - podkreśla. Sam jednak też do choćby małych napraw się nie kwapi. - Nie wolno, architekt miejski nie pozwala, bo przecież zabytek - wyjaśnia.

W żytomierskiej szkole muzycznej także polskie święto. Spotykamy tam Irenę Kopoć. Prowadzi koncert utworów Borysa Latoszyńskiego. Ten ukraiński kompozytor również ma polskie pochodzenie.

Z Żytomierzem związany był również Ignacy Jan Paderewski, znajomy rodziców Ireny Kopoć. Na żytomierskim cmentarzu pochowani są jego rodzice. Aż do śmierci w 1952 r. w mieście mieszkała też żyjąca w wielkiej biedzie, prześladowana przez NKWD, siostra kompozytora - Maria Paderewska.

Polski cmentarz. Groby Paderewskich i Moniuszków

Nie można, będąc w Żytomierzu, nie odwiedzić polskiego cmentarza. To ogromna, miejscami mocno zaniedbana nekropolia. Największa obok Cmentarza Łycza-kowskiego we Lwowie i wileńskiego Cmentarza na Rossie. Założono ją pod koniec XVIII wieku, zamknięto w latach 70. XX wieku.

Wtedy też zaczęto sprzedawać figury i nagrobki. Dzisiaj trudno jest znaleźć niezrabowany grób. Cmentarz jest zarośnięty i mocno zaniedbany. Część grobów została odrestaurowana. Mieszają się tutaj kultura polska i rosyjska. Wystarczy spojrzeć na nagrobki i wyryte na nich imiona i rosyjskie otcziestwa: Kazimir Pietrowicz, Wincen-tyna Dominikowna, Ołeksandr Bronis-ławowicz.

Naszym przewodnikiem po cmentarzu jest prof. Włodzimierz Jerszow z Uniwersytetu Żytomierskiego im. Iwana Franka. Pracuje na wydziale filologii i dziennikarstwa.

- Zagraniczni goście w pierwszej kolejności zawsze idą zapalić znicze na grobie rodziców Jana Ignacego Paderewskiego: Jana i Anny z Tankowskich - opowiada. Dodaje, że na tym cmentarzu spoczywa także siostra kompozytora. - Nie miała kontaktu z bratem. Pisała do niego listy, ale odpowiedzi nie nadchodziły. Pracowała jako nauczycielka. Żyła w wielkiej biedzie. Nie miała rodziny, dzieci. Dokwaterowano jej lokatorów. NKWD miało ją ciągle na oku - opowiada prof. Jerszow. Grobu Marii Paderewskiej z 1952 roku nie udało się do tej pory odnaleźć na starym cmentarzu. Za to w jej mieszkaniu odkryto fortepian kompozytora i jego nuty.

Profesor oprowadza nas po nekropolii. Mijamy grób Jana Strzembosza, twórcy szkoły męskiej i dziadka prof. Adama Strzembosza, pierwszego prezesa Sądu Najwyższego. Dalej leży rodzina Stanisława Moniuszki: Bolesław Moniuszko, zmarły w 1912 roku w wieku lat 74. - To druga lub trzecia linia, a nie najbliższa rodzina - wyjaśnia profesor. - A to grób ciotki Paderewskiego Elżbiety Urbanowskiej, która wychowała Zofię z Woroniczów Kraszewską, żonę pisarza Józefa - dodaje. Prowadzi nas na grób dr. Edwarda Mariana Galli.

- To był pisarz, nie najlepszy, ale u nas znany. Zbierał literaturę magiczną. Mówili, że wszedł z diabłem w kontakt. Słyszeliście o nim? - pyta profesor. No, niestety, nie.

Dlaczego ksiądz Jarosław przez 19 lat był turystą

Ostoją polskości jest żytomierska katedra pw. św. Zofii. Władza radziecka zamknęła ją tylko raz - w latach 30. XX wieku. Kościół otwarto ponownie po wejściu Niemców w 1941 roku. Drugi raz nie odważono się już na zamknięcie i katedra jest czynna nieprzerwanie do dziś. Proboszczem jest kapelan żytomierskich Polaków ks. Jarosław Giżycki. Niezwykle ciepły, towarzyski. Wita się z każdym parafianinem. Zna ich po imieniu, wie, jakie mają problemy. Na Ukrainę przyjechał 25 lat temu. - Zaczęło się w poznańskim seminarium Księży Chrystusowców. Byli tam księża, którzy pracowali na Ukrainie, wtedy jeszcze części Związku Radzieckiego. Wyjeżdżali na 2-3 tygodnie, bo w tych nielicznych działających tutaj parafiach brakowało duchownych. Pracowali w tajemnicy. W ZSRR, aby odprawiać mszę św. w miejscu publicznym, trzeba było mieć pozwolenie. Uzyskanie go było niemożliwe. Zaś za tymi, którzy o nie występowali, chodziła służba bezpieczeństwa - opowiada ksiądz.
Dlaczego ks. Giżycki wybrał Ukrainę, a nie inny kraj? - Jestem człowiekiem wierzącym. Wierzę, że jak mnie gdzieś wysyłają, to jest w tym wola i ukierunkowanie Boże.

Przez 19 lat był... turystą. Co trzy miesiące musiał przekraczać granicę. Teraz ma już pozwolenie na pracę, ale nadal władza uprzykrza mu życie. - W czerwcu nie przedłużono mi pobytu. Wolę to nazywać "incydentem", z którego odpowiednie służby wycofały się dzięki Panu Bogu. I to dlatego po kilku miesiącach mogłem powrócić do Żytomierza - mówi ks. Giżycki. W walkę o powrót księdza zaangażował się Związek Polaków. Pisał pisma do władz polskich i ukraińskich. W końcu ks. Jarosław wrócił do katedry i Żytomierza. Na jego msze przychodzą tłumy. Polacy są tu niezwykle religijni, a ich wiara mocna. Tak samo jak nieustająca tęsknota za wszystkim, co polskie. Dzisiaj będą ją czuć szczególnie mocno.

***

To jest ziemia, która rodzi wybitnych synów
Żytomierszczyzna to ojczyzna nie tylko wybitnych Polaków, jak Ignacy Paderewski, Józef Kraszewski, gen. Jarosław Dąbrowski, Tadeusz Borowski. Pochodzi stąd również Siergiej Korolow - konstruktor rakiet i statków kosmicznych, ojciec radzieckiej kosmonautyki. Tam urodził się były ukraiński minister spraw zagranicznych Borys Tarasiuk, ukraińska pisarka Lesia Ukrainka czy pianista Światosław Richter. W drugim co do wielkości mieście obwodu - Berdyczowie - w 1850 roku odbył się ślub Eweliny Hańskiej i Honoriusza Balzaka, bo majątek pierwszego męża Hańskiej mieścił się w pobliskiej Wierzchowni.

KLIKNIJ I PRZEJDŹ DO GŁOSOWANIA NA:
WYDARZENIE ROKU 2013 W WOJEWÓDZTWIE ŚLĄSKIM


*Gdzie najtaniej na zakupy [PORÓWNANIE CEN W MARKETACH]
*Kuchenne Rewolucje w Tychach: Dom Bawarski Tychy Magdy Gessler [ZDJĘCIA + WIDEO]
*Najpiękniejsze polskie kolędy [POSŁUCHAJ i WYBIERZ]
*Najlepsze prezenty na święta Bożego Narodzenia [ZOBACZ ZDJĘCIA]

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!