Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Każdy żak na wagę uczelnianej kasy

Katarzyna Piotrowiak
Fot. ARC
Problemem nie są studenci, tylko sytuacja finansowa szkolnictwa wyższego - mówi prof. Dariusz Rott z Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego

Z prof. Dariuszem Rottem z Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Czy wprowadzenie opłat za drugi kierunek studiów jest dobrym rozwiązaniem?
Studia powinny być płatne. Zdaję sobie sprawę, że to, co mówię, jest niepolityczne, ale budżet nie wytrzyma w następnych latach takiego finansowania. Konieczna jest reforma szkolnictwa wyższego, co wymaga porozumienia ponad partyjnymi podziałami. Propozycja Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego nie jest niczym nowym. Wiadomo, że pieniędzy nie przybędzie, dlatego współodpłatność za studia nie byłaby złym rozwiązaniem.

W tych samych uczelniach publicznych mamy też płatne kierunki zaoczne i wieczorowe. Tytuł tego samego magistra można zdobyć odpłatnie w tych samych murach, ławkach, oraz przed tymi samymi wykładowcami

Czyli pomysł resortu jest słuszny?
Ten pomysł mieści się w znacznie szerszym zagadnieniu. W proponowanej formie niewiele to da. Co z tego, jeśli 10 proc. osób studiujących drugi kierunek będzie musiało za niego zapłacić, żeby go skończyć i dostać dyplom. Do dzisiaj nie oszacowano tego pomysłu, nie wiadomo, ile budżet mógłby na tym zaoszczędzić. Nie wierzę też, że zwolnią się miejsca dla biedniejszych studentów. Taką zmianą im nie pomożemy. Zadziwia mnie więc ta logika.

Jednak pan profesor jest przekonany, że studia dziennie w uczelniach publicznych powinny być odpłatne?
Nie stać naszego kraju na studia bezpłatne, bo przecież od dawna widać, że w tych samych uczelniach publicznych mamy też płatne kierunki zaoczne i wieczorowe. Tytuł tego samego magistra można zdobyć odpłatnie w tych samych murach, ławkach i przed tymi samymi wykładowcami. To pokazuje, że nie da się w Polsce utrzymać w pełni bezpłatnego systemu, bo czesne stanowi poważny zastrzyk finansowy dla każdej uczelni publicznej.

Ministerstwo tłumaczy, że ten drugi kierunek studenci często traktują jak sport. Zgadza się pan z tym?
Ależ skąd! Nie wiadomo, czy za 10 lat ten kierunek nie przyda się na rynku pracy. Są jeszcze studenci studiów międzywydziałowych, którzy decydują się na kilka kierunków naraz. W ministerstwie twierdzą, że te zmiany mają ich nie dotyczyć, ale w projekcie tego nie zapisano.

Co może zmienić odpłatność za studia?

Problemem nie są studenci, którzy decydują się na drugi kierunek, tylko sytuacja finansowa szkolnictwa wyższego w ogóle. Dlatego w dłuższej perspektywie czasowej należy się zastanowić nad zlikwidowaniem studiów bezpłatnych, zwłaszcza że w Polsce gwałtowanie wzrasta współczynnik scholaryzacji.

Może uczelnie powinny ograniczyć liczbę studentów?

Kwestia słuszna, ale niemodna. Rzeczywiście coś trzeba zrobić, bo egzamin maturalny jest kaleki w porównaniu ze starą maturą po 4-letnim liceum. Niemal wszyscy go zdają i idą na studia. A przecież wśród nich są i osoby słabsze, które nie powinny ich kończyć. Przy niżu demograficznym jest to dobre rozwiązanie, ale taki pseudoegalitaryzm może nas zapędzić w kozi róg. Mnóstwo osób kończących studia nie pracuje w swoim zawodzie, podejmuje się zajęć w warunkach i miejscach upokarzających dla dyplomu. Tymczasem obecny system finansowania uczelni publicznych jest zależny od liczby studentów. Dzieląc pieniędzmi, o wiele mniej zwraca się uwagę na jakość kadry, niż na liczbę studentów. Tak więc w interesie uczelni leży, żeby było ich jak najwięcej.

Powszechna dostępność ma swoje pułapki. Jak to wygląda na co dzień?

Uczelnie nie powinny wspierać każdego i przemycać na siłę. W katedrze polonistyki UŚ mamy obecnie 250 studentów. Gdybyśmy radykalnie zaczęli oblewać niektórych z nich, na drugi rok przeszłaby połowa. Nie byłoby 10 grup zajęciowych, tylko 5, co przełożyłoby się od razu na utratę godzin przez wykładowców i cięcia etatów. To błędne koło. Na dodatek prywatne uczelnie się buntują, ślą listy do minister Barbary Kudryckiej i grożą sądem, jeśli nie dostaną wsparcia. Jakimś wyjściem z tej sytuacji mają być kierunki zgodne z rynkiem pracy, które uczelnie będą mogły tworzyć bez ograniczeń. Niestety, ministerstwo planuje centralnie określać limity przyjęć. Będziemy mogli tworzyć kierunki, ale tylko kosztem już istniejących miejsc na uczelniach publicznych. To ma chronić, zdaniem ministra, uczelnie prywatne przed brakiem zainteresowania ze strony studentów i problemami finansowymi.

Czy to znaczy, że ministerstwo będzie centralnie decydowało, ile uczelnia ma przyjąć studentów?
Owszem, nie będzie można zwiększać liczby studentów. To może odnieść fatalny skutek. Wyobraźmy sobie sytuację, że ministerstwo decyduje: wasza uczelnia może przyjąć tylko 5 tys. studentów. To mi przypomina minione czasy. W 1952 r. weszły w życie podobne przepisy. Trudno się z tym zgodzić, bo przecież szkolnictwo wyższe to poważny rynek. Uczelnie ze sobą konkurują, walczą o każdego studenta. Gdy student ma do wyboru: uczelnia publiczna lub niepubliczna, wybiera państwową.
Kilka dni temu rektorzy kilku prywatnych uczelni wystosowali list do minister nauki i szkolnictwa wyższego, w którym domagają się równego traktowania. Chcą, by państwo dopłacało do czesnego?
Boją się konkurencji i wolnego rynku. Czy ktoś w tej chwili wyobraża sobie, że prywatny producent butów żąda wsparcia finansowego z budżetu państwa, bo nie idzie mu sprzedaż? To takie rozumowanie. Kiedyś szkoły wyższe powstawały jak grzyby po deszczu, wykorzystując wyż demograficzny. Rozumiem, że muszą walczyć, ale nie pojmuję, jak można grozić państwu sądem za to, że się im nie wiedzie.

Nie zgadza się pan, by rząd utrzymywał uczelnie niepubliczne z podatków?
Domyślam się, że wiele osób jest tego zdania. Bo niby dlaczego mamy finansować słabe uczelnie? Zamiast dawać 5 milionów złotych na ratowanie słabej jednostki, lepiej dać lepszej, która może za to wybudować nowoczesne laboratorium. W żadnym innym kraju nie dochodzi do takich absurdów. Sądzę, że założyciele tych szkół mają problemy, bo rynek się nasycił i zderzył dodatkowo z niżem demograficznym. Dlatego najlepsi z nich, a przecież takich uczelni nie brakuje, powinni pomyśleć nad stworzeniem konsorcjów, połączeniem się w większe grupy.

A może zamknięcie niektórych szkół prywatnych byłoby jakimś rozwiązaniem?
Niestety, niektóre z nich trzeba zamknąć. Przydałby się nam taki Balcerowicz od szkolnictwa wyższego, który opracowałby odważny plan na kompleksowe reformy. Do tej pory takiego programu nie mieliśmy. Kładzie się nacisk na centralizację, zamiast zmniejszać rolę ministra nauki w zarządzaniu szkołami wyższymi. Zadaniem ministra powinno być planowanie, tworzenie wieloletnich strategii na przyszłe lata.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!