Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zagłada śląskich gołębi w nawałnicy

Michał Wroński
Rudolf Babczyk nie może odżałować swoich najlepszych gołębi
Rudolf Babczyk nie może odżałować swoich najlepszych gołębi Fot. Marzena Bugała
Nawet 30 tysięcy gołębi pocztowych z woj. śląskiego mogło zginąć w nawałnicach, które podczas weekendu przeszły nad południową Polską.

Hodowcy z całego regionu załamują ręce. Stracili połowę swoich najcenniejszych okazów. Winą za straty nie obarczają jednak fatalnej aury, a zarząd katowickiego okręgu Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych.

Dlaczego doszło do ptasiej katastrofy? Otóż, jak co roku, gołębie z woj. śląskiego wywieziono do niemieckiego Scheningen. 50 tysięcy ptaków miało stamtąd lecieć do Polski. Prognozy pogody były fatalne dla całej Europy. Mimo tego przedstawiciele katowickiego zarządu PZHGP zdecydowali się wypuścić ptaki do lotu. Pokonanie niespełna 600 kilometrów powinno zająć gołębiom kilka godzin. Tymczasem od soboty na Śląsk wróciły tylko nieliczne. Gdzie jest reszta? Hodowcy nie mają złudzeń - prawdopodobnie padły z wyczerpania, lecąc nawałnicach i gradobiciach.

80 km/h to średnia prędkość gołębia w locie, ale przy sprzyjającym wietrze może być i 130

- Myśleliśmy, że ludzie w zarządzie są poważni i potrafią prawidłowo oceniać warunki. Powinni podać się do dymisji - nie kryje wściekłości Rudolf Babczyk z Katowic, który stracił 24 z 31 wysłanych do Niemiec ptaków. - Nasze gołębie zginęły przez ludzką ignorancję. Ten lot można było odwołać nawet w ostatniej chwili - komentuje kolejny z hodowców, który stracił ponad 40 ptaków.

Decyzję o wypuszczeniu gołębi do lotu każdorazowo podejmuje wiceprezes ds. lotów organizującego przedsięwzięcie okręgu. Jak mówią hodowcy, w tym przypadku, po protestach jadących w transporcie konwojentów, konsultował się on z przebywającymi w Polsce władzami okręgu. - Nic o tym nie wiem. Pogoda była dobra aż do Wrocławia, dopiero tam nastąpiło jej załamanie - broni się Alojzy Lepiarczyk, prezes katowickiego okręgu PZHGP.

Jego wersji nie potwierdza jednak Jan Matys, szef okręgu PZHGP w Opolu. Stamtąd do Scheningen wysłano około 25 tysięcy ptaków. Wszystkie wróciły cało do domów, bo władze okręgu nie zdecydowały się podjąć ryzyka i już w Niemczech zawróciły transport do Polski.
- Ten lot nie miał sensu. Na całej trasie panowały takie warunki, że nie było szans, aby gołębie mogły bezpiecznie wrócić - ocenia Jan Matys.

Trwające od kilku dni nawałnice zniszczyły nie tylko domy, drogi i mosty na południu Polski. Przyniosły też zagładę tysiącom najlepszych ze śląskich gołębi pocztowych. Ich właściciele winą za tę niepotrzebną hekatombę obarczają jednak nie aurę, lecz ludzi, czyli zarząd katowickiego okręgu Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych. Niektórzy zapowiadają nawet skierowanie sprawy do sądu.
Ptaki zginęły podczas zawodów. Miały do pokonania niespełna 600 kilometrów z niemieckiego Scheningen. Wedle klasyfikacji związku był to tzw. lot długodystansowy (powyżej 500 km) - aby ptak został sklasyfikowany w Mistrzostwach Polski, musi zaliczyć dwa takie loty (a w sumie osiem na różnych dystansach).

Dwa tygodnie temu śląskie gołębie już raz pokonały trasę ze Scheningen. Wówczas najlepszym "sprinterom" zajęło to niecałe pięć godzin. Tym razem wypuszczono 50 tysięcy gołębi. To była elita skupiającego 49 lokalnych oddziałów katowickiego okręgu PZHGP. Jednak drogę na Śląsk znalazła jedynie garstka ptaków. Niektóre błąkają się po całej zachodniej Polsce (hodowcy od soboty odbierają telefony od osób, które znalazły nieliczne, wycieńczone ptaki), ale o większości gołębi słuch kompletnie zaginął.

- Z moich 18 wysłanych ptaków nie wrócił jeszcze ani jeden. Wskutek błędnej decyzji zarządu na naszych oczach dokonuje się agonia najlepszych śląskich gołębi - nie kryje rozżalenia hodowca z Rudy Śląskiej.

Dlaczego ptaki nie wróciły? Przecież gołąb pokona upał i przeciwny wiatr. - Z deszczem i gradem sobie jednak przy dłuższym dystansie gołąb nie poradzi. Zamokną mu skrzydła i po prostu spadnie, albo w najlepszym razie straci orientację. A że są to ambitne ptaki, więc mimo złych warunków starają się dalej lecieć i w efekcie giną te najlepsze - tłumaczy przyczyny tej katastrofy Jan Matys, prezes okręgu PZHGP w Opolu.

Opolskie ptaki również miały lecieć ze Scheningen, ale ze względu na fatalną pogodę w ostatnim momencie władze okręgu zdecydowały się zrezygnować ze startu.
Dlaczego władze katowickiego okręgu nie postąpiły tak samo?
- Nasze gołębie nie pierwszy raz leciały w takich warunkach. Trzy tygodnie temu podczas lotu ze Świnoujścia było jeszcze gorzej. Poza tym każdy wiedział, jakie są warunki. Nie musiał wysyłać całego stada. Czemu zresztą nie było jakiś gremialnych protestów na miejscu? - dopytuje Alojzy Lepiarczyk, prezes okręgu PZHGP w Katowicach.
Jak tłumaczy prezes, decyzje o starcie podjął na miejscu jego zastępca ds. lotów. Zaprzecza zarówno temu, aby obaj konsultowali się w tej sprawie, jak też temu, jakoby część jadących z transportem konwojentów protestowała przeciwko puszczaniu ptaków w tak fatalną pogodę.

- Gdyby był jakiś gremialny sprzeciw, to na pewno byśmy go uwzględnili - zarzeka się Alojzy Lepiarczyk.
- Kiedy mój konwojent próbował przekonywać, by przełożyć start, został uznany za prowodyra jakiegoś buntu. A sami nie mogliśmy uniemożliwić startu. To był lot okręgowy, więc decyzja nie należała do nas. Gdybyśmy na własną rękę zatrzymali start gołębi z naszego oddziału, to automatycznie zostalibyśmy wykluczeni przez okręg z Mistrzostw Polski - replikuje jeden z hodowców.

Co dalej? - Mieliśmy jeszcze do rozegrania sześć lotów, ale jak brać w nich udział, skoro zostaliśmy bez gołębi? - pyta Rudolf Babczyk z Katowic.

Hodowców najbardziej boli to, że tę masakrę zawdzięczają takim jak oni sami miłośnikom ptaków. Kolegom ze związku. Jego szefom.

- Własny zarząd położył nas na łopatki. Po czymś takim powinien podać się do dymisji - ostro atakuje Rudolf Babczyk.

Śląscy hodowcy liczą straty i zastanawiają się nad oddaniem sprawy do sądu.

Liczenie strat

Dokładnych danych, obrazujących pełną skalę tej ptasiej katastrofy, jeszcze nie zebrano.
Wiadomo jednak, że do poniedziałkowego popołudnia nie wróciło jeszcze nawet 25 procent ptaków. To limit konieczny do tego, aby osiągnąć tzw. bazę, czyli limit uprawniający do oficjalnego zaliczenia lotu w klasyfikacji Mistrzostw Polski. Sobotnia katastrofa praktycznie pozbawia naszych hodowców szans, by odegrać jeszcze jakąkolwiek poważną rolę w tegorocznych zawodach. Nawet jeśli uda się odnaleźć część

Hodowla to nie tylko hobby

Szczęściem jest to, że spora część gołębi jednak pozostała w gołębnikach.
Zostały te słabsze, których nie zdecydowano się wystawić do zawodów, oraz tzw. roczniaki, czyli młode ptaki. Wyhodowanie z nich jednak godnych następców tych, które zginęły, potrwa przynajmniej dwa - trzy lata. Pochłonie też spore pieniądze. Najwięcej będą musieli wydać ci, którzy nie czekając na własny przychówek będą chcieli uzupełnić zdziesiątkowane stada. Za parkę młodych gołębi trzeba zapłacić około stu złotych, dorosły ptak kosztuje już od 500 do 1000 złotych, a wśród hodowców znana jest historia supergołębia, za którego podczas wystawy we Wrocławiu niemiecki hodowca wyłożył równowartość mercedesa! Pieniądze to jednak nie wszystko. Dla śląskich hodowców gołębie to nie tylko zwykła pasja. To także część tutejszej tradycji. Gołębnik, podobnie jak familok czy kopalniany szyb, to jeden z najbardziej charakterystycznych elementów śląskiego krajobrazu. Dlatego hodowców tak bardzo boli to, co się stało w sobotę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!