Nie po raz pierwszy piszę - i jak zawsze z przykrością - że Śląsk jest wielką maszyną do marnowania talentów. Od dziesięcioleci wisi nad nami jakieś dziwne przekleństwo, w którym sprawdza się Kutzowska zasada: "Aby coś sensownego zrobić, trzeba stąd wyjechać". Wprawdzie w każdym pokoleniu pojawia się grupka zapaleńców-idealistów, którzy usiłują zadać kłam tej regule, ale ci zazwyczaj przegrywają. Dlatego z rosnącą troską spoglądam na rozliczne talenty Dariusza Niebudka, aktora, śpiewaka, showmana, konferansjera i posiadacza stu innych wcieleń. Talenty, które zdają się topić w tej magmie.
Smakowita rola
To nie będzie recenzja z przebojowej premiery musicalu "Producenci" w Teatrze Rozrywki. Recenzenci teatralni nie lubią, jak odbiera się im chleb, i ja to rozumiem. Bawiłem się przednio, bo znów dyrektor i artyści poszli na całość - jeszcze trochę, a uwierzę, że bezpowrotnie minęła epoka teatralnych ersatzów. A piszę o "Producentach", bo z radością znów (po sporej przerwie) zobaczyłem na chorzowskiej scenie tegoż Dariusza Niebudka. Zobaczyłem w tym, co wychodzi mu najlepiej: w porywającym aktorstwie musicalowym.
Im bardziej radowałem się smakowitością tej roli, tym smutniejsza nachodziła mnie zaduma. Ten nietuzinkowy artysta od ponad 20 lat plącze się po śląskich scenach, estradach i planach telewizyjno-filmowych. To kawał czasu, wart może jakiegoś okolicznościowego benefisu. Wart także poważnego namysłu o własnym artystycznym emploi. Napisałem, że Niebudek "plącze się", bo tak jest w istocie. Wyposażony został przez Pana Boga w radosną urodę, znakomitą muzykalność, barwny i dobrze ustawiony głos, a do tego sceniczny wdzięk (a może nawet urok) oraz poczucie humoru i błyskotliwość (u aktorów cechy nie tak pospolite, jak się zdaje). I być może przez nadmiar bożych darów ciągle sprawia wrażenie, jakby nie miał na siebie dobrego pomysłu.
Niebudek z mieszaniną wstydu i dumy mówi o sobie, że jest kieleckim scyzorykiem naturalizowanym na Śląsku. Przyjechał tu w kiepskich latach 80., zaczepiając się w Teatrze Rozrywki. Potem trochę pobył w Teatrze Zagłębia, potem rzucił wszystko w pierony i uwierzył w wolny rynek, na którym miota się do dziś. Tu coś zagra, tam wystąpi, ówdzie poprowadzi, jeszcze gdzie indziej zaśpiewa. Jeśli przyjrzeć się jego CV, to teoretycznie wszystko wygląda imponująco: długa lista ról teatralnych, jeszcze dłuższa filmografia i dorobek telewizyjny. Problem w tym, że większość tego repertuaru, to doraźne chałturki, którym daleko do artystycznej wyrazistości, a czasami nawet daleko do artyzmu w ogóle.
Dobry w śląskości?
Rano "Brunetki, blondynki" zaśpiewane "pod Kiepurę", potem piosenki Kaczmarskiego, w doskoku rólka w objazdowej farsie, potem reklama piwa lub lokaty bankowej. A nad wszystkim nieśmiertelne piętno tak zwanej "śląskiej piosenki biesiadnej", bo artysta wmówił sobie, że jest dobry w śląskości, a śląscy ziomkowie darują każdą tandetę, jeśli tylko artysta potrafi powiedzieć "jo kochom ta ziymia" i popłynąć w rytm szmirowatych "hajmatów".
Jest w Dariuszu Niebudku coś z niepokornej duszy śp. Stanisława Ptaka. Choć obu dzieli różnica półtora pokolenia i każdemu przyszło dojrzewać w innym momencie dziejowym i w innym ustroju politycznym i rynkowym, widać wiele podobnych dylematów i wyborów. Wystarczy przyjrzeć się życiorysom artystów - podobieństwa są bardzo wyraźne. Obaj weszli na scenę nieco z przypadku, bocznymi drzwiami, szukając dopiero miejsca w życiu. Obaj byli talentami samorodnymi i faktycznymi samoukami, co najwyżej wspieranymi pomocą doświadczonych mistrzów. Obaj dyplomy aktorskie uzyskali eksternis- tycznie. Obaj poszukiwali miejsca pomiędzy aktorstwem dramatycznym i muzycznym.
Reinkarnacja
Jest jedna wielka różnica, wynikająca czy to z odmienności charakterów, czy może z kontekstu czasu i miejsca: Stanisław Ptak był bardziej stanowczy w kreowaniu własnej sztuki. Dzięki temu pozostawił po sobie wspomnienie kreacji wybitnych, które pamiętamy do dziś, choć od premier minęła cała epoka, a sam artysta nie żyje od 10 lat. Być może ta wyrazistość była konsekwencją uporu i bezkompromisowości, za którą artysta nieraz płacił wysoką cenę.
Iluż to reżyserów i dyrektorów usiłowało mu przypiąć łatkę człowieka "trudnego", albo "kontrowersyjnego". Dariusz Niebudek nie jest ani trudny, ani kontrowersyjny. Wprost przeciwnie, jest w kontaktach uroczy i ugodowy, jest lubiany przez wszystkich i nie znajdziesz nikogo, kto powiedziałby o nim złe słowo.
Wszystko, jak leci
Nawet wtedy, gdy nie nauczy się tekstu, gdy spóźni się na próbę albo popełni jakieś inne artystowskie grzeszki - producenci i reżyserzy wybaczają mu.
Nigdy nikomu nie odmawia, bierze wszystko jak leci, od akademii na Dzień Kobiet po otwarcie supermarketu. Po drodze reklamówka z doskoku, rólka dublerska na scenie i godzina beblania w telewizji.
Nie tak dawno snuliśmy refleksje nad zmarnowanymi talentami innego śląskiego artysty z tego pokolenia, Krzysztofa Respondka. Ów świadomie zrezygnował ze znakomicie rozkwitającej kariery aktora musicalowego, w której był o krok od największych sukcesów artystycznych. I na lata (może na zawsze?) ugrzązł w niewyszukanych estradowych chałturach kabaretu Rak i w żenujących rólkach w produkcjach niskich lotów (pokroju "Świętej wojny").
Ma to swoją wielką zaletę - zapewnia życie na dostatnim poziomie przy minimalnym wysiłku twórczym. O skali swoich możliwości Respondek przypomniał, wygrywając w cuglach teleturniej "Jak oni śpiewają". Dariusz Niebudek zdaje się podążać tą samą drogą. Pozostaje postawić pytanie: czy w naszej metropolitalnej wiosce artysta musi tak działać, aby przeżyć i nie umrzeć z głodu? Czy naprawdę nie stać nas na dobre i twórcze wykorzystywanie danych nam talentów?
Cóż, broadwayowskich musicali nie wystawia się u nas co tydzień, za to regionalnych festynów i okolicznościowych chałturek nie brakuje. W tych pierwszych trzeba dać z siebie wszystko, najpierw poświęcając długie tygodnie na naukę i mordercze próby. Za te same pieniądze można coś dośpiewać bez wysiłku (często z playbacku) i bez stresującej odpowiedzialności za wielki wspólny wysiłek całej teatralnej machiny.
A jednak wciąż otwarty pozostaje dylemat, czy utalentowany artysta może w zgodzie z własnym sumieniem rozmieniać się na drobne, czy nie popełnia śmiertelnego grzechu zaniechania i marnotrawstwa.
Posłowie
Dlatego dziękuję dyrektorowi Teatru Rozrywki, że z taką determinacją sięga po aktorów "poszukujących" i od czasu do czasu pomaga im odnaleźć właściwe powołanie.
A Dariuszowi Niebudkowi dziękuję, że mimo wszystko nie uchyla się od takich szans i od czasu do czasu przypomina sobie, do czego go Pan Bóg stworzył.
Jednocześnie gorąco namawiam P.T. Czytelników, aby w nowym sezonie pofatygowali się do Chorzowa i pokazali artystę dzieciom: "Patrz, Jasiu, to jest ten pan od biesiadnych szlagierów i od reklamy sześcioprocentowych kont". Na pewno nie pożałujecie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?