18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ostatnia ocalona z katastrofy MTK: Mam tę halę wygrawerowaną w sercu

Aldona Minorczyk-Cichy
Osiem lat temu w zawalonej hali na terenie MTK zginęło 65 osób. Wśród ocalonych jest Sandrine Kosnicki
Osiem lat temu w zawalonej hali na terenie MTK zginęło 65 osób. Wśród ocalonych jest Sandrine Kosnicki Karina Trojok
To, co przyniósł mi los, stało się moją siłą - podkreśla Sandrine Kosnicki, Francuzka, jedna z poszkodowanych w katastrofie w MTK. Musiała walczyć o życie, zdrowie, rodzinę, firmę. Wyszła z tej bitwy zwycięsko

Sandrine Kosnicki w Polsce mieszka 14 lat. Do Czeladzi, w której ma dom i firmę, przyjechała z córką z Belgii po rozwodzie. Chciała sobie na nowo ułożyć życie. Nie wiedziała, że czeka ją walka: o zdrowie, rodzinę, firmę. Wyszła z niej zwycięsko. - To, co przyniósł mi los, stało się moją siłą - podkreśla.

Sandrine spotkaliśmy tydzień temu na Międzynarodowych Targach Hodowców Gołębi w Expo-Silesia. Uśmiechnięta od ucha do ucha blondynka rozmawiała właśnie z klientem. Na stoliku symboliczny tort, nagroda od najbliższych za odwagę. Za to, że po raz pierwszy od ośmiu lat odważyła się przyjść na targi.

- Bardzo się bałam. Jeszcze teraz, gdy spojrzę w górę, czuję się niepewnie - mówi.

28 stycznia 2006 roku, kwadrans po 17, podobnie jak niemal 700 innych osób była w hali, w której odbywały się targi i wystawa gołębi. Jej ojciec, hodowca gołębi (z polskimi korzeniami, urodzony w górniczym regionie Roubaix we Francji), prowadził w Polsce firmę od 2001 roku. Miał na targach stoisko.

- Właśnie otworzyłam butelkę szampana, kiedy usłyszałam szum. Spojrzałam do góry. Tata krzyknął: "Na podłogę!". Kiedy po chwili otworzyłam oczy, było po wszystkim, a ja klęczałam na ziemi przyciśnięta drutami. Jeden wbijał mi się w brzuch.

Dusiłam się, na twarzy miałam folię. Z trudem udało mi się od niej uwolnić. Było potwornie zimno, ciemno i mokro. Nie czułam bólu, tylko że puchnę. Wymiotowałam - opowiada przejęta.

Słyszała głos ojca. Nie przestawał z nią rozmawiać, nie chciał, by usnęła i zamarzła, bo był potworny mróz. Zachęcał ją do walki o życie. - To był straszny stres. Płakałam. Słyszałam ratowników i to, że inni uwięzieni są wyciągani. Tymczasem czas mijał, a do mnie nikt nie przychodził - mówi. Chciała, żeby koszmar się skończył: - Albo ratunek, albo szybka śmierć.

W końcu ratownicy dotarli w pobliże miejsca, w którym została uwięziona. Najpierw wyciągnęli jej ojca. Nie chciał jej opuścić. Łapał się drutów, prosił, by nie zabierać go od córki. Bał się, że więcej nie zobaczy Sandrine. Kiedy mimo to wyniesiono go ze zwałowiska, ukrył w dłoni ostry metalowy przedmiot. Chciał przeciąć nim sobie żyły, gdyby ona nie przeżyła.

- Ratownicy namęczyli się, żeby mnie wyciągnąć. W międzyczasie zepsuła się im piła. Przecinali metal tuż obok mojej głowy, bałam się, że mnie zetną. W końcu udało się - wspomina Francuzka.

Pod gruzami spędziła w sumie sześć godzin. Była ostatnią żywą uratowaną po katastrofie. Po niej z gruzowiska wyciągano już tylko zwłoki. W sumie zginęło 65 osób, a ponad 170 zostało rannych, w tym 13 cudzoziemców: Niemcy, Belgowie, Francuzi, Czesi, Węgier, Słowak i Holender. To była największa tego typu katastrofa w dziejach Śląska i Polski. Dla Sandrine wyciągnięcie spod ruin nie było końcem walki o zdrowie, życie, sprawność. Koszmar trwał.

- Trafiłam na OIOM do Szpitala Górniczego św. Barbary w Sosnowcu. Złamany kręgosłup, stopa, uszkodzone wnętrzności. Cała sina i spuchnięta - wspomina. Kiedy wydawało się, że najgorsze ma za sobą i życiu nie zagraża niebezpieczeństwo, jej rodzice postanowili wrócić na pewien czas do Belgii, aby pozałatwiać ważne sprawy i móc spokojnie już z powrotem w Polsce zająć się córką.

- Dostałam sepsy. Nic nie pomagało. Stan zdrowia dramatycznie się pogorszył. Odchodziłam. Wtedy prof. Lech Krawczyk zaproponował mi antybiotyk, który był jeszcze w fazie doświadczalnej. Zgodziłam się. Bez tego leku umarłabym. Profesor uratował mi życie - wspomina Sandrine.

Kiedy jej rodzice w pośpiechu wrócili do kraju z Belgii, nie poznali córki. Wyglądała jak szkielet. Choroba w krótkim czasie potwornie wyniszczyła jej organizm.

Potem zaczęła się rehabilitacja. Najpierw wózek inwalidzki, następnie próby stanięcia na własnych nogach. Masaże, ćwiczenia. I marzenie o tym, by nareszcie samodzielnie pójść do toalety, stanąć pod prysznicem, wymyć włosy, zadbać o siebie.

- Ta zależność od innych upokarzała mnie jako kobietę - wspomina. Do domu wróciła po trzech miesiącach pobytu w szpitalu.

- Nie chcieli puścić. Planowali mnie zostawić na rehabilitacji. Musiałam prosić o wypisanie - dodaje.

Powoli wracała do siebie. Pomógł jej między innymi masażysta Artur. Przychodził do niej do domu regularnie i nie wziął za pracę ani złotówki.

W tym czasie firma Sandrine prawie zbankrutowała. A to było jedyne źródło utrzymania jej i córki. - Ojciec namawiał mnie, bym wróciła do Belgii. Tam dostałabym zasiłek socjalny, wyższy niż to, co mogłam tutaj zarobić. Nie chciałam. Wolałam zostać i pokazać córce, że trzeba walczyć. Ona miała wtedy 15 lat. Kto miał dać jej przykład jak nie ja? - opowiada.

Po ośmiu miesiącach od wypadku zażądała od rodziców, by wrócili do siebie. - Chciałam być samodzielna. Ojciec przecież też został poszkodowany w katastrofie, a na operację zdecydował się dopiero po roku. Było mi samej z dzieckiem ciężko, ale dałam radę - podkreśla.

Nie walczyła o odszkodowanie, ale twierdzi, że ma jeszcze dwa lata, aby wystąpić na drogę sądową. - Niedługo po wypadku przychodzili prawnicy. Obiecywali darmowe prowadzenie sprawy. Potem okazywało się, że wszystko się komplikuje, koszty rosną i trzeba wpłacić 70 tysięcy zł (trzy pozwy). Zrezygnowałam. Miałam na głowie walkę o firmę, zdrowie, rodzinę - mówi .

Dzisiaj oprócz sklepu ma jeszcze hurtownię. Jej firma świetnie się rozwija. - No i niedługo zostanę babcią! - dzieli się radosną nowiną. O tragedii z 28 stycznia 2006 roku nie potrafi jednak zapomnieć. Długo bała się wejść choćby do supermarketu. Szum wentylacji przypominał jej ten, który usłyszała tuż przed zawaleniem się dachu hali Międzynarodowych Targów Katowickich.

No i ciągle myśli o swoim pracowniku, który nie miał tyle szczęścia co ona.

- Radek pracował u mnie zaledwie miesiąc. Wybrał mnie, choć mógł dostać etat w banku. Dobrze się dogadywaliśmy. Jego ciało spod gruzów wydobyto dopiero dwa tygodnie po katastrofie. Kiedy leżałam w szpitalu, odwiedziła mnie jego matka. Bałam się tego spotkania. Tymczasem przyszła mi podziękować za to, że dobrze traktowałam Radka, dałam mu szansę. Powiedziała, że mnie lubił i dobrze mu się u mnie pracowało. Czasem spotykamy się na jego grobie - mówi ściszając głos.
Na miejsce katastrofy do Chorzowa pierwszy raz pojechała dopiero kilka dni temu. Nie podobał się jej pomysł postawienia tam pomnika. - To kosztowało tyle pieniędzy, a ludzie, którzy ucierpieli, nie mieli pieniędzy na leczenie. Ja tę tragedię mam wygrawerowaną w sercu, a nie w kamieniu. Moim pomnikiem jest grób Radka - mówi.

Chwilę później wita się ze znajomymi, którzy odwiedzają jej stanowisko w Expo Silesia. Firma, którą odbudowała, jest znana w całym kraju. Zatrudnia coraz więcej osób. - Nabrałam dystansu do tego, co się wydarzyło. Z tej tragedii płynie moja siła.

Gdyby nie ona, nie byłabym być może w tym miejscu - podkreśla Sandrine.

Na spotkanie z nią namówiła nas jej córka Anne-Sophie Basta. W mejlu do redakcji napisała: "Opowieść mojej mamy to opowieść o sile, determinacji, walce, przetrwaniu i miłości kobiety w obcym kraju, która zakończyła się sukcesem. (…) Nasze życie dosłownie legło w gruzach. Przyszłość dobrze prosperującej firmy stała pod dużym znakiem zapytania, co więcej, to, czy moja mama przeżyje, było wielką niepewną. Mama wygrała".

Anne-Sophie miała rację, to była niezwykła opowieść niezwykłej kobiety.

KLIKNIJ I PRZEJDŹ DO GŁOSOWANIA NA:
WYDARZENIE ROKU 2013 W WOJEWÓDZTWIE ŚLĄSKIM


*Zimy w styczniu nie będzie [PROGNOZA POGODY NA STYCZEŃ 2014]
*Abonament RTV 2014 [OPŁATY, TERMINY, ULGI]
*Urlop macierzyński i urlop rodzicielski 2014 [ZASADY I TERMINY]

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Ostatnia ocalona z katastrofy MTK: Mam tę halę wygrawerowaną w sercu - Dziennik Zachodni