Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szkoły podstawowe w woj. śląskim nie chcą owoców za darmo?

Katarzyna Piotrowiak, MK
Dzieci powinny się zdrowo odżywiać też w szkole zwłaszcza, że przebywają tam po 8 godzin
Dzieci powinny się zdrowo odżywiać też w szkole zwłaszcza, że przebywają tam po 8 godzin FOT. JANUSZ WÓJTOWICZ
Rolnicy mają dostarczać marchewkę, soki i jabłka do szkół podstawowych. Program jest opłacony w 85 proc. przez Unię Europejską, resztę dorzuca ministerstwo rolnictwa.

Jednak do środy poprawnie wypełnione formularze - to jedyny warunek, który trzeba spełnić, żeby dzieci otrzymywały darmowe witaminy - dostarczyło zaledwie 250 z 1237 szkół podstawowych w województwie śląskim, a więc jedna piąta.

Wygodniej jest oddać sklepik ajentowi, niż zadbać w szkole o zdrowe żywienie

Szkoły, które czekają ze złożeniem wniosku, tłumaczą, że wraz z nowym rokiem szkolnym mają dużo pracy, poza tym jest jeszcze czas. Inne obawiają się, że owoców i warzyw nie starczy dla wszystkich w szkole, no i wzrosną koszty wywożenia śmieci. Tymczasem termin składania wniosków w Agencji Rynku Rolnego mija już jutro. Apelujemy więc do dyrektorów zmobilizujcie się i załatwcie formalności w tym tygodniu. Tych którzy wygodnictwo przedłożą nad zdrowie podopiecznych, poprosimy o wytłumaczenie się na naszych łamach.

Do podziału są spore fundusze. Budżet ogólnoeuropejski programu "Owoce w szkole" wyniesie 90 mln euro. Polska dostanie z tego 9,2 mln euro.

- Grzechem było nie skorzystać z tej możliwości, zwłaszcza, że coraz więcej uczniów ma problem z nadwagą. Z drugiej strony są uczniowie, których nie stać na ciepły posiłek w ciągu dnia, a tym bardziej na warzywa i owoce. Jest to oczywiście pewien kłopot organizacyjny i to być może zniechęca wiele szkół do podjęcia decyzji o przystąpieniu do programu - mówi Danuta Chudek, dyrektorka SP nr 11 w Katowicach, posiadającej certyfikat szkoły promującej zdrowie. Na wypełnienie wniosku znaleźli czas z chwilą uruchomienia programu.

- Próbowaliśmy się zorientować jak wygląda kwestia magazynowania, co w przypadku szkoły ma znaczenie. Wniosek złożymy - tłumaczy Marek Knapczyk, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 3 w Tychach.
- Dziwię się, że są szkoły, które się jeszcze nad tym zastanawiają - mówi dr Urszula Paździorek-Pawlik, tyska radna, lekarka oraz autorka uchwały ograniczającej sprzedaż w szkolnych sklepikach chipsów, batoników i napojów koloryzowanych.

Z analiz unijnych przeprowadzonych w 2008 roku wynika, że na nadwagę cierpi ok. 22 mln młodych Europejczyków. Przewiduje się, że ich liczba będzie każdego roku powiększać się o kolejne 400 tys.
Jest trzydzieści osiem milionów złotych dla szkół na program unijny "Owoce w szkole". Wystarczy tylko chcieć je wziąć. Tymczasem do wczoraj tylko 250 z 1237 szkół podstawowych województwa śląskiego było zainteresowanych, by od października uczniowie z klas 1-3 jedli na przerwach owoce i pili zdrowe soki. A na wykorzystanie europejskich funduszy dla zdrowia uczniów czasu pozostało już bardzo mało. Wnioski można składać tylko do jutra.

- Szkoła może mieć ogromny wpływ na to, co dzieci jedzą. Nie wierzę w tłumaczenia, typu: Jasiu za 2 zł od mamy i tak kupi chipsy. To nieprawda, że nauczyciele nie mają wpływu na dzieci. Wręcz przeciwnie - powinni zachęcać uczniów: zjedzcie lepiej coś zdrowego! Najprościej jednak oczywiście otworzyć sklepik i dać ajentowi wolną rękę - mówi dr Urszula Paździorek--Pawlik, tyska radna i lekarka, pomysłodawczyni uchwały ograniczającej sprzedaż w szkolnych sklepikach napojów koloryzowanych, przekąsek ziemniaczanych i batoników czekoladopodobnych.

O tym, jak trudno jest przeforsować zdrowe odżywianie w szkołach, świadczy los uchwały, która przed niemal rokiem została zakwestionowana przez prawników wojewody śląskiego. Uznali oni, że zapisy w niej zawarte godzą w swobodę handlu. Naczelny Sąd Administracyjny ostatecznie jednak odrzucił wszelkie spekulacje oraz głosy sprzeciwu i przywrócił uchwale jej moc. Za trzy miesiące radna zamierza sprawdzić, czy szkoły dostosowały się do prawnych ustaleń.

O ile tyska uchwała wymusza na dyrektorach rozmowy z ajentami, o tyle w wypadku programu "Owoce w szkole" nie trzeba robić nic, prócz wypełnienia wniosku. Udział w programie też nic nie kosztuje, a załatwienie owoców przez dyrektorów nie wymaga wielkiego zachodu. Formularz jest na stronie internetowej Agencji Rynku Rolnego, która zajmuje się tą akcją.
- Wypisanie go trwa pięć minut - przyznaje Krzysztof Iwanków, wicedyrektor ARR we Wrocławiu.
Zarejestrowany wniosek uprawnia szkołę do otrzymywania dostaw od polskich rolników 2-4 razy w tygodniu. Uczniowie będą mogli zajadać na lekcjach i podczas przerw nie tylko jabłka, gruszki, truskawki, soki owocowe, warzywne, owocowo-warzywne, ale też ciętą w słupki marchew, ogórki, paprykę albo rzodkiewkę.

- Nie jesteśmy w stanie obrobić tego wszystkiego - tyle jest tych programów unijnych. Dla naszej szkoły taka akcja nie jest nowością. W zeszłym roku rozdawaliśmy dzieciom marchewkę i jabłka w pakietach za symboliczne 50 gr, wycofaliśmy również automaty z napojami gazowanymi. Przywiązujemy dużą wagę do tego, co dzieci jedzą. Jest to o tyle łatwe, że nie mamy w szkole sklepiku. W przypadku przyjęcia programu "Owoce w szkole" wymagana jest jednak zgoda rodziców. Mimo to zamierzamy zebrać wszystko do piątku i złożymy wniosek na czas - zapewnia Krystyna Maciejewska, dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 11 w Tychach.

Szkoły tłumaczą zwłokę w przesłaniu wniosku do ARR także innym problemem. Chodzi o magazynowanie dostaw. Ta właśnie kwestia spędza sen z powiek dyrektorom w całym kraju.
- Nie wiedziałam, czy nie przywiozą mi przypadkiem do szkoły tony jabłek oraz marchwi i będę musiała je myć, skrobać i gdzieś przechowywać w chłodni - mówi Elżbieta Pytka, dyrektor SP nr 28 we Wrocławiu. - Jednak już sprawdzałam. Wszystko będzie przygotowane. Dzieci dostaną soki w kartonach, owoce będą zapakowane w tackach. Czyli kłopotów dla szkoły nie będzie.

Wątpliwości organizacyjnych jest sporo. Ma je nawet sama Agencja Rynku Rolnego.
- Nie wiadomo, ilu będzie dostawców oraz czy dadzą radę obsłużyć wszystkie zainteresowane programem szkoły - przyznaje Tomasz Żabiński, dyrektor ARR w Katowicach.

Szkoły, które złożyły wnioski, nie czekając na wyjaśnienia, też nie kryją obaw.
- Nasze dzieci uczą się na lekcjach przyrządzać sałatki owocowe i surówki. Do akcji darmowych warzyw i owoców już przystąpiliśmy, zastanawiamy się jednak, jakie z tego wszystkiego wynikną dla nas problemy techniczne. Od lat mleko u nas piją niemal wszystkie dzieci i za każdym razem trzeba pilnować, żeby zamówienia dotarły na czas. To jest spore organizacyjne przedsięwzięcie - mówi Grażyna Trzęsimiech, dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 15 w Katowicach.
- Trzeba też liczyć się ze zwiększonymi kosztami związanymi z wywozem śmieci. No, ale zdrowie dziecka ważniejsze, dlatego formularz już wysłaliśmy kilka dni temu - dodaje Danuta Chudek, dyrektorka SP nr 11 w Katowicach.
Radna Urszula Paździorek-Pawlik uważa, że biorąc pod uwagę korzyści, jakie wynikają z unijnego programu, szkoły nie powinny się w ogóle wahać.

- Ostatnio przedstawiłam dyrektorom raport na temat toksyczności akrylamidu, który znajduje się w chipsach. Wielu przyznało, że nie zdawało sobie z tego sprawy. Sądzę, że dla wielu z nich to była terapia wstrząsowa - dodaje radna.

Udział w programie "Owoce w szkole" jest tym ważniejszy, że unijne badania potwierdzają fakt, iż nawyki żywieniowe kształtują się w dzieciństwie. Osoby, które nie jedzą zbyt wiele owoców i warzyw, podobną tendencję przekazują swoim dzieciom. Tymczasem - jak wiadomo - fatalne odżywianie może prowadzić do problemów ze zdrowiem. Wzrasta zagrożenie otyłością, chorobami układów trawiennego, krążenia, ruchu, a zwłaszcza ryzyko cukrzycy typu 2.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!