Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie dla nas metropolia

Michał Smolorz
Dlaczego stale dochodzimy do wniosku, że najłatwiej nam było za PRL-u? Bo procedury demokratyczne są trudniejsze. Bo demokracja wymaga dojrzałości i umiejętności spoglądania poza własną grzędę.

Mamy za sobą kolejny blamaż: takie same targi górnicze w Katowicach i Sosnowcu, organizowane w tym samym czasie, adresowane do tych samych producentów i tych samych nabywców. Przybysze rozumujący kryteriami logicznymi stukali się w głowę, najwyraźniej nie rozumiejąc o co w tym chodzi. My też nie doszukujmy się w tym logiki, opisana sytuacja nie ma też nic wspólnego ze zdrową konkurencją - to już tylko dziecinada na poziomie przedszkola: ja ci pokażę, nie, to ja ci pokażę, proszę pani, a on się bije. Do oceny tej sytuacji stosować można wyłącznie kryteria przedszkolne, żaden mądry pedagog nie będzie dochodził "kto zaczął". Za starej Polski takim niesfornym bachorom po prostu łojono skórę dyżurną dyscypliną, w dzisiejszym cywilizowanym świecie można co najwyżej postawić do kąta i napisać uwagę w kajeciku.

Metropolia polega na rezygnacji z części własnej suwerenności na rzecz tworzonej struktury i podporządkowania własnych ambicji celom nadrzędnym

Targowy konflikt między Katowicami a Sosnowcem mnoży wątpliwości co do powodzenia przedsięwzięcia pod nazwą metropolia śląsko-zagłębiowska. Jak każda wspólnota, także i związek metropolitalny polega na rezygnacji z części własnej suwerenności na rzecz tworzonej struktury, na podporządkowaniu własnych ambicji celom nadrzędnym. Czasami wymusza rezygnację z wymiernych, choć doraźnych korzyści partykularnych, w zamian za większe zyski w przyszłości.

Sprawa targów węglowych nie powinna nas poruszać, bo nie jest to ani pierwszy, ani ostatni przypadek myślenia w granicach własnych opłotków. Od 20 lat mieszkańcy naszych miast obserwują podobne kurioza, pośród których dublowanie targów nie jest najbardziej bulwersujące. Totalną klęską jest przecież komunikacja publiczna, jakby żywcem wyjęta z teatru groteski. Dla grona ludzi, którzy od lat zajmują się tą działką, najwyraźniej nie istnieją granice śmieszności.
Ileż to ataków bezsilnej złości przyszło nam przeżywać nad bałaganem biletowym w komunikacji, nad niemocą włączenia do tego systemu regionalnych kolei, nad absurdalnymi przetargami, w których wygrywają właściciele autobusowego złomu? Mimo upływu lat i setek publikacji, nic się w tej sprawie nie zmieniło! Podniecamy się, bo po obu stronach Brynicy stanęły konkurencyjne ekspozycje targowe, a przecież między Katowicami a Tychami od lat utrzymuje się dwie konkurencyjne linie autobusowe, prowadzące tą samą trasą, a po niej jadą dublujące się autobusy jeden za drugim, o tej samej godzinie zatrzymując się na tych samych przystankach. Do tego dochodzą inne akty łamania komunikacyjnej solidarności w metropolii: oto prezydenci miast jednostronnie likwidują międzymiejskie linie tramwajowe, kierując się wyłącznie gminnymi racjami ekonomicznymi, jakby istotą miejskiej komunikacji było zarabianie pieniędzy, a nie organizacja życia i pracy mieszkańców.

Nigdy nie udało się połączyć wysiłków sąsiadujących miast na rzecz przedsięwzięć kulturalnych. Obowiązuje żelazna zasada finansowania wyłącznie tych imprez, które odbywają się na własnym terenie. Po wielekroć producenci imprez i stacje telewizyjne starali się skrzyknąć kilka lokalnych samorządów, aby wspólnie sfinansowały wielką imprezę plenerową, która miałaby szansę zaistnieć na antenach ogólnokrajowych. Efekt promocyjny takich działań jest olbrzymi, o czym dawno przekonali się radni Wrocławia, Poznania czy Krakowa, z których każdego roku transmituje się w europejski eter po kilka dużych widowisk. Pieniądze zainwestowane w transmitowane przedsięwzięcie kulturalne dają nieporównywalnie większe skutki niż takie same kwoty wydawane na kampanie reklamowe. W śląsko-zagłębiowskiej aglomeracji nie dość, że samorządy w ogóle nie mają świadomości i potrzeb takich wydatków, to rękami i nogami bronią się przed wspólnymi inwestycjami w kulturę ("może byśmy coś wydali, ale pod warunkiem, że to będzie w naszym mieście i bez udziału sąsiadów").

Wspólną klęską metropolii jest Wojewódzki Park Kultury i Wypoczynku, choć mógłby być znakomitym polem metropolitalnego współdziałania. Może nie dającym zysków, ale po odpowiednim unowocześnieniu i twórczym zagospodarowaniu przynoszącym pożytki społeczne. Cóż z tego, skoro i ten kłopotliwy spadek po PRL-u uznano za lokalny kłopot Chorzowa, z ewentualnym i raczej mglistym udziałem Katowic i Siemianowic, z którymi graniczy. Od 20 lat park i jego agendy są przerzucane jak gorący kartofel z rąk do rąk i w żadnym samorządzie nie widać choćby śladu zainteresowania przyszłością tej dziwnej oazy. Także w samorządzie wojewódzkim, który został przymuszony do jego przejęcia, ale nie ma nań pomysłu i chętnie by się go pozbył przy pierwszej nadarzającej się okazji.
Z tego samego powodu klęską skończyły się starania o udział w piłkarskich mistrzostwach Europy.

Wszyscy zgodnie uznali, że i stadion jest lokalnym kłopotem Chorzowa, więc tamtejszym urzędnikom zostawiono sporządzenie i wysłanie stosownej aplikacji. Kiedy przepadła z kretesem, podniesiono zbiorowe larum, ale tak naprawdę nikt nie uderzył się w pierś i nigdy nie powstało żadne konsorcjum do dalszych działań. Efekt był taki, jaki był, bo sprawa została przegrana na starcie, lecz i dlatego, że żadne z ościennych miast nie kwapiło się do wspólnej roboty.
Istnieje sto innych dowodów organicznej niezdolności do działań wspólnych. Przez partykularyzm nie udaje się oczyścić rzek przepływających przez nasze miasta (ileż to razy słyszeliśmy o rybach, które miały pływać w Rawie lub w Kłodnicy?). Bo przecież nikt nie będzie oczyszczał wody, którą zatruwa sąsiad. Do rozmiarów regionalnej legendy urosło międzymiejskie wysypisko śmieci. Choć podobno w tej akurat sprawie miasta już się dogadały, ale trzeba być nieufnym jak św. Tomasz: nie uwierzę, póki nie zobaczę. Cudzych śmieci też nikt nie chce mieć u siebie.

Znów dochodzimy do paradoksalnego wniosku, że najłatwiej było za PRL-u. Decyzje zapadały w Komitecie Wojewódzkim PZPR i nikomu z lokalnych urzędników nie przychodziło do głowy, by je kontestować. Procedury demokratyczne są wielekroć trudniejsze. W demokracji wszystko trzeba dokładnie rozważyć i przegłosować, zamiast pokornie realizować "woluntarystyczne" decyzje z góry. Ale też demokracja wymaga daleko większej dojrzałości i umiejętności spoglądania poza własną grzędę.
Na razie marnie widzę przyszłość naszego związku metropolitalnego, do którego najwyraźniej nie dorośli panowie Piotr Uszok i Kazimierz Górski, współtwórcy ostatniej hecy z górniczymi targami. Ale nie tylko oni: ileż to podobnych grzechów mają na sumieniu Roman Urbańczyk, Zygmunt Frankiewicz, Andrzej Dziuba i wielu innych panów o prowincjonalnej mentalności, którym ślepa demokracja powierzyła zadanie zorganizowania metropolii. Jak dotąd w tym towarzystwie dominuje mentalność z piosenki Kazimierza Grześkowiaka z 1969 roku:
Uradziła gminna rada wodociągi pozakładać. Zaro mowa jest o wkładach
- chcą z człowieka zrobić dziada! Myśleć, wiecie, trza na opak: dren mo iść przez mój ogródek, nie postanie obca stopa na tym, com se zdobył z trudem! Mnie tam żuraw rycht wystarczo, na co mi publiczne zdroje? Bo nieważne, czyje co je, ważne to je, co je moje!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!