Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czekanie na przełom

Michał Smolorz
Sytuacja bezkonfliktowości jest idealna z punktu widzenia sprawujących władzę, za to zabójcza dla kultury, która przecież żywi się konfrontacją pomysłów. W 20-leciu lokalnej demokracji nie powstało w tym systemie ani jedno wielkie dzieło

Tytułowe czekanie na przełom w śląskiej kulturze pojawia się nie tyle po zakończonym niedawno Kongresie Kultury Polskiej, co po odejściu Łucji Ginko z posady dyrektorki Wydziału Kultury w Urzędzie Marszałkowskim. Emerytowana dyrektorka zostawiła po 18 latach władzy system zarządzania kulturą oparty na pajęczej nici towarzyskich i koteryjnych powiązań. System, w którym żyło się spokojnie i bezpiecznie, w którym każdy dostał miseczkę kaszki na codzienne dożywianie. System, który pochłaniał grube miliony, nie przynosząc w zamian żadnych widocznych rezultatów dla konsumentów kultury. Bo ta pozostała domeną działań kiepskich, prowincjonalnych, działań służących głównie urzędnikom i skupionemu wokół nich zamkniętemu gronu stałej klienteli.

Śląskim urzędnikom od kultury udało się wypracować i ustabilizować święty spokój, w którym nie dzieje się nic obrazoburczego i nie ma żadnych kontrowersji

Od dymisji Łucji Ginko w Urzędzie Marszałkowskim trwa stan wyczekiwania. Dla bieżącego zarządzania wydziałem powołano p.o. dyrektorkę, a zarząd województwa nie może się zdecydować, czy dla obsady tego stanowiska rozpisać konkurs, czy powołać dyrektora z politycznej nominacji. Niestety, nikt nie postuluje potrzeby radykalnej zmiany filozofii i zasad działania, także i wojewódzki sejmik, który w tej dziedzinie nigdy nie wydał z siebie żadnej twórczej i odkrywczej myśli.

Zanosi się więc na zakonserwowanie status quo: województwo śląskie pozostanie głębokim zaściankiem, praktycznie nieobecnym w ogólnopolskim obrocie kulturalnym. Z pewnością znów pojawią się "oburzeni", którzy będą zaprzeczać i wyliczać, jakie to mamy wielkie dzieła, instytucje i nazwiska, znów będą organizować pełne samozadowolenia "noce kultury". Tym proponuję: niech staną na dowolnej ulicy dowolnego miasta w Polsce i zapytają przechodniów, czy kiedykolwiek Śląsk skojarzył im się z wielką kulturą. Ba, niech staną nawet na ulicach naszych miast i zapytają o to samo. Przepaść, jaka dzieli samopoczucie urzędników i lokalnych polityków od codziennej rzeczywistości przypomina sytuację z "Nowych szat cesarza" Andersena.
Śląskim urzędnikom od kultury udało się wypracować i ustabilizować tzw. święty spokój, w którym nie dzieje się nic obrazoburczego, w której nie ma żadnych kontrowersji. W którym jedynym kryterium oceny jest, czy wszystko działa według planu, czy wszystko się zgadza z uchwałami ciał uchwałodawczych, czy przetargi odbywają się zgodnie z regulaminem, pensje wypłacane są o czasie, remonty przebiegają zgodnie z harmonogramem, a nagrody przyznaje się wedle politycznego rozdzielnika. Sytuacja spokojnej bezkonfliktowości jest idealna z punktu widzenia sprawujących władzę, za to zabójcza dla kultury, która przecież żywi się konfrontacją pomysłów, form i idei. Smrodek świętego spokoju spowodował, że w całym dwudziestoleciu lokalnej demokracji nie powstało w tym systemie ani jedno wielkie dzieło, ani jedno wydarzenie kulturalne, które zaistniałoby choćby na ogólnokrajowym forum - bo o rynku europejskim czy światowym nawet nie myślmy. Wszystko kisiło się w lokalnych opłotkach, bo na więcej nie miało szans.

Administracja Ginko próbowała na odchodnym sprokurować imprezę, która miała "odbić się szerokim echem" po kraju - widowisko plenerowe w rocznicę śmierci Wojciecha Korfantego. Niebywałą jak śląskie warunki kwotę 800 tys. zł wywalono jednak w błoto - wyszedł straszliwie nudny, niestrawny i jak zawsze prowincjonalny gniot. Była to pieczęć wymownie wieńcząca dotychczasowe dokonania oficjalnej kultury województwa: pełne zadowolenie w urzędowych serwisach i pełne zażenowanie u odbiorców, którzy od lat żyją z nadzieją na jakiś przełom.

Katowice zgłosiły akces do konkursu o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. Jest oczywiste, że w tym działaniu miasto musi zostać wsparte przez pozostałe ośrodki aglomeracji, lecz nade wszystko przez instytucje wojewódzkie. Niezależnie jednak od dobrych chęci, na zaszczyty nie mamy szans bez całkowitej przebudowy urzędniczej mentalności, a przed taką szansą stoimy w chwili poszukiwania nowego kierownictwa wydziału kultury. A co miałoby się zmienić? Wszystko.

Po pierwsze, zamiast urzędnika-administratora należy poszukać wizjonera, który jednocześnie byłby sprawnym i sprawdzonym menadżerem kultury. Funkcja ta powinna być kadencyjna, ale na czas dłuższy niż kadencja samorządu (np. 5-6 lat) i wyłączona z jakichkolwiek politycznych podziałów łupów w ramach zawiązywanych koalicji. W ręce tak wyłonionego menadżera należałoby oddać pełnomocnictwa do planowania programu i powoływania dyrektorów wojewódzkich placówek kultury. Dzisiejszy system, w którym zarząd województwa wyłania ich w lipnych konkursach, po czym każdy sobie rzepkę skrobie, wyklucza jakąkolwiek spójną politykę na szczeblu regionalnym. Powołanie dyrektora powinno się odbyć bez konkursu, z grona znanych i zaproszonych menadżerów kultury. A jeśli już ma odbyć się konkurs, to z jury należy wyłączyć wszystkich dotychczasowych starych wyjadaczy i politycznych lobbystów, który zasiadają tam od lat - i oprzeć się wyłącznie na autorytetach spoza regionu.
Po wtóre, obok stałych budżetów dla instytucji kultury należy wprowadzić system zamówień na konkretne dzieła, oczywiście z pulą środków finansowych na ich realizację. Pozwoli to wydziałowi kultury prowadzić własną politykę i szukać do jej realizacji różnych wykonawców, także spoza publicznych instytucji. Byłaby to działalność impresaryjna, wypełniająca istniejące luki na rynku i rozbijająca koterie.
Po trzecie, odważnie sięgnąć po partnerstwo publiczno-prywatne, które ma swoje precyzyjne przepisy prawne, do tego bardzo dobre doświadczenia i w wielu przedsięwzięciach kulturalnych znakomicie się sprawdza - a tylko u nas jest unikane jak święcona woda przez diabła. Wymaga bowiem znakomitego managementu i kompetencji, od czego nasze urzędy oddalone są o lata świetlne.

Po czwarte, bez żalu zrezygnować z otwartych wojewódzkich konkursów na projekty kulturalne. Dublują one podobne konkursy miejskie i przez 20 lat nie wyłoniły żadnego wybitnego dzieła, pozostając wyłącznie źródłem bezmyślnego rozdawnictwa pieniędzy bez żadnego publicznego pożytku. Powstały tą drogą setki utworów wątpliwej wartości, których nikt, poza twórcą i jego rodziną, nie obejrzał, przeczytał lub wysłuchał.

Po piąte, wprowadzić w zamian otwarte lub zamknięte konkursy na realizację konkretnego dzieła (książki, scenariusza filmowego, widowiska, utworu muzycznego), którego założenia i przeznaczenie opracowywano by w wydziale kultury. Powstawać więc będą dzieła, które są potrzebne regionowi, a nie tylko ich autorom.

Realizacja takich założeń wymaga złamania wszystkich dotychczasowych reguł i przyzwyczajeń. Stawką jest wyjście z kręgu niemożności. Obecny system znakomicie służył urzędnikom i ich otoczeniu. Widz, słuchacz, czytelnik kompletnie się w tym nie liczył. Podobnie jak dobro regionu, który - choć ambicjami sięga ekstraklasy - od lat utrzymuje się w strefie spadkowej trzeciej ligi. Bez radykalnych zmian dalej będzie tak samo, a o Europejskiej Stolicy Kultury możemy co najwyżej pomarzyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!