Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kulejąca demokracja

Michał Smolorz
Za rosnącą arogancją samorządowców stoi imperium obywatelskiej obojętności

Zawstydzająco niska frekwencja w ostatnim referendum w Gliwicach (do urn poszło ledwie 11 proc. uprawnionych) pokazała rzeczywisty stan obywatelskiej świadomości. I nie chodzi o to, czy ktoś ceni prezydenta, czy nie. Chodzi o to, że przytłaczającej większości jest to obojętne. Nie tylko w głosowaniach przedterminowych, ale i w tych regularnych ponad 70 proc. obywateli naszej "metropolii" ma głęboko w d... obywatelskie obowiązki. Nawet jeśli na co dzień pomstują przeciw "magistrackim nierobom", jeśli wygrażają pięściami przed kamerami lokalnych telewizji, to w krytycznym momencie i tak nie chce im się podnieść z fotela i pójść do urny.

To jest to samo zjawisko, które spotykamy w spółdzielniach mieszkaniowych. Co rusz przeróżni "oburzeni mieszkańcy" wzywają dziennikarzy, bo "prezesi to złodzieje i skorumpowani gangsterzy", którzy rządzą woluntarystycznie, a "substancja mieszkaniowa popada w ruinę". Ale na walnych zgromadzeniach wyborczych, gdzie decydują się losy rad nadzorczych i zarządów spółdzielni, nikogo z "oburzonych mieszkańców" nie ma - więc prezesi przy udziale dozorców i sprzątaczek sami się wybierają na kolejną kadencję.

W Gliwicach, Chorzowie, Katowicach ci sami prezydenci rządzą od kilkunastu lat, są powszechnie krytykowani, mają kiepską prasę. Ale co z tego, skoro w kolejnych wyborach do urn idzie 25-28 proc. uprawnionych i ci sami urzędnicy, którzy przez 4 lata kadencji są odsądzani od czci i wiary, znów wygrywają w cuglach. Nie dziwota, że każdy z nich się demoralizuje i już nie skrywa pewności siebie. Prezydent Katowic w wypowiedziach medialnych jawnie szydzi z potencjalnych rywali, z ironicznym uśmieszkiem wołając: "Ano próbujcie, proszę bardzo, zobaczymy ile dostaniecie". Rzecznik prezydenta Gliwic bez ogródek nazywa adwersarzy swojego szefa awanturnikami. W Chorzowie przekonanie o wielkości lokalnej władzy demonstruje blog wiceprezydenta. Wszyscy oni zdają się kontynuować pamiętną myśl Władysława Gomułki: władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy. Za komunistami stała potęga sowieckiego imperium, za rosnącą arogancją samorządowców stoi imperium obywatelskiej obojętności. Kto wie, czy to drugie nie jest groźniejsze, bo daje prawną legitymację, z której nie sposób podważyć.
Nawet bardziej aktywni obywatele w krytycznych momentach nie chcą brać odpowiedzialności za zmiany. Najlepiej, aby zrobił to ktoś za nich: dziennikarze, posłowie, rząd. Niezmiennie stoi mi przed oczami zdarzenie sprzed kilku lat. Do biura senatorskiego Kazimierza Kutza przyjechała delegacja z jego rodzinnych Szopienic z taką prośbą (cytuję dosłownie): "Panie Kutz, zróbcie coś tam w Warszawie, żeby nam Szopienice odłączyli od Katowic" (do 1961 r. były oddzielnym miastem - przyp. MS). Byli to mieszkańcy zatroskani losem swojej mieściny, która chyliła się ku upadkowi, osiągając stan cywilizacyjnej degeneracji. Senator tłumaczył im cierpliwie, jaka jest procedura: "Musicie opracować wniosek z symulacją ekonomiczną, przeprowadzić referendum i wnieść sprawę do Rady Ministrów". Nie przyjmowali tego do wiadomości, byli przekonani, że trzeba to po prostu "załatwić w Warszawie". Tak jak za czasów Ziętka: jeden telefon i za dotknięciem różdżki stanie się cud. Wyjechali zawiedzeni, do dziś nie podjęli żadnych prawem przewidzianych działań.

Każdy z "wiecznych prezydentów" ma swój sprawdzony mechanizm reelekcji. Prezydent Katowic na przykład wie, że do wygrania wyborów wystarczy systematycznie zasilać kilkanaście kluczowych parafii w mieście i zapewnić sobie poparcie tamtejszych proboszczów. To niewiele kosztuje: nowa kostka brukowa plus kilka latarń na placach i drogach przykościelnych, darowizny od przedsiębiorców otrzymujących zlecenia od miasta, coroczne festyny - i za tę cenę farorze sprawnie zorganizują ponowny wybór. A krzykacze domagający się przebudowy centrum i zwielokrotnienia oferty kulturalnej, to ledwie kilkutysięczny margines, ujadające kundelki, które nie mają żadnego wpływu na wyborczą statystykę, więc można im bez ryzyka pokazywać "gest Kozakiewicza". Albo bardziej nowocześnie, po amerykańsku - wyciągnięty w górę środkowy paluszek.

Ale nie miejmy pretensji do zadufanych w sobie zwycięzców. Miejmy żal do milczącej większości, której zawsze jest wszystko jedno.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!