Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Smudyzmy trenera Dyzmy

Marcin Zasada
Franciszek Smuda, czyli krew, pot i łzy w pracy trenerskiej, a przez te łzy kupa śmiechu
Franciszek Smuda, czyli krew, pot i łzy w pracy trenerskiej, a przez te łzy kupa śmiechu Fot. Piotr Krzyżanowski
W sobotę Franciszek Smuda po raz pierwszy poprowadzi polską reprezentację w piłce nożnej w towarzyskim meczu z Rumunią. Zawsze wierzyliśmy, że charyzmatyczny Franz jest kimś więcej niż tylko trenerem. Kimś więcej niż Majewskim, kimś więcej niż Beenhakkerem.

Jest taka scena w "Pulp Fiction", w której John Travolta i Samuel L. Jackson mają kłopot z trupem w swoim samochodzie. Z odsieczą przychodzi im przysłany przez ich szefa pan Wolf, który jak mówi o sobie, "rozwiązuje problemy". Jeśli oglądaliście Państwo ten słynny film Quentina Tarantino, dobrze rozpoznacie, że, przekładając ten epizod na nasze futbolowe realia, trupem w samochodzie jest polska piłka, Travoltę i Jacksona gra PZPN, a Wolfem, który ma "rozwiązać problem" jest Smuda. Aha, szefem jesteśmy my wszyscy. To znaczy opinia publiczna, pod naciskiem której Grzegorz Lato i jego ferajna nie zostawili na stanowisku selekcjonera kadry Stefana Majewskiego, tylko przysłali Smudę. Franza Smudę. I jeszcze jedno: Wolf w "Pulp Fiction" był nie tylko kopalnią pomysłów. Kilka razy powiedział, co wiedział i zawsze sprawiał wrażenie, że wie, co powiedzieć. Wypisz, wymaluj nasz Franciszek.

Na pytanie o to, czy nie boi się, że "zajedzie" swoich piłkarzy podczas treningów, odpowiada: "Zajechać kogoś to można w łóżku". Do Macieja Murawskiego, piłkarza Legii Warszawa, który do klubu przyszedł ubrany w szpanerską kurtkę, rzucił: "Muraś, ty wyglądasz jak dzwonnik z Rotterdamu". Hmm... Zawodnicy Wisły Kraków wspominają z kolei, że gdy Franz nauczył się obsługiwać telefon komórkowy, pierwszego esemesa wysłał do swojego asystenta, Kazimierza Kmiecika. Napisał figlarnie: "Ty ch...!".

Nic dziwnego, że Smuda od początku swojej kariery trenerskiej wywołuje skrajne emocje. Dla jednych genialny naturszczyk, futbolowy Himilsbach i demon motywacji. Dla innych - Dyzma, farciarz i blagier. Za nic ma nowoczesne metody prowadzenia zespołu.

Nie jestem lojtkiem, który przychodzi na mecze z notesem

Wbrew trenerom idącym z duchem czasu (vide jego poprzednik, Stefan Majewski), nie używa laptopa, chyba, że jako podstawkę pod szklankę z herbatą. Lekceważy badania wydolnościowe: "Są niepotrzebne. Spojrzę zawodnikowi w oczy i już wszystko wiem". Nie wierzy dietetykom i złości się, gdy ktoś zabrania piłkarzom jedzenia jajecznicy czy parówek. O młodszych, nadgorliwych kolegach w branży też wie swoje: "Nie jestem lojtkiem, który przychodzi na mecze z notesem. Zobaczy błąd swoich piłkarzy i zaczyna pisać, a w tym czasie oni zapieprzają jeszcze dziesięć sytuacji. Ale lojtek tego nie widzi, bo właśnie gryzmoli w notesie".

Smuda nie gryzmoli ani w notesie, ani w laptopie. Wszystko koduje w swojej wielkiej głowie.
Z szacunkiem proszę, bo to ona ma uratować polską reprezentację. Reprezentację zastaną skopaną, ale czy w perspektywie niepokonaną? Choć dziś w rankingu FIFA plasujemy się gdzieś w sąsiedztwie Burkina Faso, kibice nie mają wątpliwości, że nadchodzi koniec lat futbolowej udręki i upokorzeń. Według niektórych, nadejście Smudy zgodne jest z przepowiednią Adama Mickiewicza z trzeciej części "Dziadów". Wszyscy pamiętamy to ze szkoły: "Na trzech stoi koronach, a sam bez korony; A życie jego - trud trudów; A tytuł jego - lud ludów; Z matki obcej, krew jego dawne bohatery. A imię jego czterdzieści i cztery".

A teraz rozwiązanie zagadki. Nasz Franciszek jest 44. selekcjonerem reprezentacji Polski. Zdobył trzy mistrzostwa Polski jako trener, ale ani jednego jako piłkarz. Jest tytanem pracy i wyjątkowo wymagającym szefem (trud trudów). Wybrano go pod presją tłumu (lud ludów), a zawodu trenerskiego uczył się w Niemczech (z matki obcej). Jeśli ktoś myślał, że wieszczowi chodziło o Barracka Obamę (44. prezydent USA), powinien przeprosić się z literaturą romantyczną. Bo numer 44 to zwiastun nowej epoki, ale w futbolu. Kończymy erę przegrywania, wchodzimy w erę zwyciężania. Przepowiednia się dopełniła, zatem koniec "Dziadów", nadchodzi przedwiośnie, a potem piłkarska wiosna nadwiślańskiego ludu.

Tę epokę wyznaczać będą nie tylko wyniki, ale i smudyzmy trenera Dyzmy. "Kaczka sraczka, padaczka Siadaczka" - tak Franz skwitował kiedyś grę swojego podopiecznego, Rafała Siadaczki. "Liczki-piczki" - tak nazwał czeskich trenerów, którzy swego czasu szturmowali kluby polskiej ekstraklasy (od Wernera Liczki).

Nie będziemy grać padliny. Przez dziewięćdziesiąt minut musimy być desperados

Jeden z ostatnich treningów kadry na zgrupowaniu w Grodzisku Wielkopolskim. Smuda do Janusza Gancarczyka i Ireneusza Jelenia: "Wy jesteście podobni do siebie jak dwa kanistry". Pytanie do Franza, gdy trenował Wisłę Kraków: "Jak się panu podoba Igor Sypniewski?". Smuda: "Yyhmm... No, ładny chłopak". Porównajmy to wszystko do "little by little, step by step" albo "Leo why? For money!" Beenhakkera i już mamy postęp. Bo Leo nie był mistrzem suspensu, a kiedy nawet próbował, nikt go nie rozumiał. Teraz przynajmniej będzie ciekawie. Prawie jak u Tarantino.

Z "Pulp Fiction" Franz kojarzy nam się z jeszcze jednego powodu. Trudno nie radować się na samą myśl, że naszym rozkapryszonym piłkarskim gwiazdkom ktoś w końcu zrobi, za przeproszeniem, jesień średniowiecza. Bo u Smudy nie ma zmiłuj. "Trener to musi być kawał skur... Z sercem na dłoni i tęgim batem w ręku" - to o swojej profesji. "Nie będziemy grać padliny. Przez dziewięćdziesiąt minut musimy być desperados" - to o swojej filozofii gry. "Niedługo będzie tak, że nawet sprzedawca z bazaru w Egipcie, który rzuci po polsku: Cień doply, siak sie masz? dostanie polski paszport" - to o koncepcji budowania zespołu w oparciu o naturalizowanych obcokrajowców. Cały Franciszek Smuda - w pracy krew, pot i łzy, a przez te łzy, kupa śmiechu.
Gdy zawodnikom Legii tłumaczył kiedyś plan przygotowań do sezonu, rozpoczął tymi słowy: "Na zgrupowaniu w Indonezji...". "Chyba w Tunezji" - poprawił go któryś z piłkarzy. Smuda: "Tunezja, Indonezja - jeden kit. Ważne, żebyśmy się dobrze przygotowali". Dialog na Wiśle: "Dziś zajmujemy się rzutyma rożnami... rzutymi rożnemi... rzutoma rożnoma..." - zaciął się Franz. "Trenerze, kornerami?" - pomogli mu jego podopieczni. Smuda: "A ch... tam! Niech będzie kornerami!".

U Franza, jeśli szwankuje komunikacja werbalna, próbuje niewerbalnej. Podczas jednego z meczów, Smuda miał pretensje do Mirosława Szymkowiaka, że ten nie wraca do defensywy. Po kilku krwistych upomnieniach, Franz chwycił za bidon i ustrzelił nim niesfornego piłkarza. Mamy nadzieję, że na samą myśl o furii trenera F., nasi zawodnicy pod jego wodzą nigdy nie zagrają padliny, a zawsze będą desperados.

Wolf, Winston zresztą, w "Pulp Fiction" mówi w połowie roboty z usuwaniem trupa, że "jest jeszcze za wcześnie na... hmm... klepanie się po plecach". Tu też jeszcze za wcześnie. Ale przecież Smuda czyni cuda. Nim się obejrzymy, trup zacznie gadać i uśmiechać się ładniej niż Krzysztof Ibisz. Wieszcz Mickiewicz nie mógł się mylić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!