Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śląska sprawa: Trzeba świętować sukcesy

Redakcja
Na dolnych szczeblach edukacji brakuje przemyślanej polityki historycznej - uważa prof. Zygmunt Woźniczka
Na dolnych szczeblach edukacji brakuje przemyślanej polityki historycznej - uważa prof. Zygmunt Woźniczka FOT. Arkadiusz Gola
O tym, dlaczego nasza historia jest nudna i dlaczego najciekawsze książki na temat dziejów Polski pisane są za granicą, z prof. Zygmuntem Woźniczką, historykiem z Uniwersytetu Śląskiego, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Za nami kilka ważnych historycznych rocznic, w tym niedawno obchodzone Święto Niepodległości 11 listopada. Wiele na ten temat jak zawsze informacji przewinęło się przez media, a jednak nauczyciele i politycy ciągle lamentują nad świadomością historyczną młodzieży. Mają rację?

Ucząc studentów stykam się z produktem końcowym naszej edukacji szkolnej. Wiele zależy nie tylko od szkoły, ale i od środowiska, regionu. Nie sposób generalizować, z drugiej strony w całym tym gąszczu informacji i dokumentów, uczniom coraz trudniej wyłapać te najważniejsze problemy. Trudno powiedzieć, czyja to wina. Samych tylko podręczników do historii mamy ze sto, wielu nauczycieli nadal hołduje pozytywistycznej metodzie nauczania: zakuć, zdać i zapomnieć. Dla młodzieży historia jest więc coraz większą abstrakcją. Józef Piłsudski, Roman Dmowski, Wojciech Korfanty, Tadeusz Kościuszko często im się z niczym nie kojarzą. To dotyczy nawet Lecha Wałęsy. Problem polega na tym, że młodzieży często nie pokazuje się ich jako normalnych ludzi, którzy mocowali się z przeciwnościami, odnosili sukcesy, ale też i klęski. Zbyt często prezentuje się ich jako nudnych posągowych bohaterów. Młodzież więc ich nie rozumie i nie postrzega jako swoich - idoli. Wyjątkiem jest tylko Jan Paweł II.

Młodzież nie lubi posągowych bohaterów


W tym wypadku zadecydowała wybitna rola papieża, przez co utrwalił się w pamięci.

A także wybitna osobowość, jego międzynarodowa rola i nadal żywa o nim pamięć. Ważny jest również fakt, że był osobą duchowną, a więc jest też elementem kultu religijnego. Obawiam się jednak, żeby z papieżem nie było tak, jak z Józefem Piłsudskim. My, którzy byliśmy świadkami życia Jana Pawła II, pamiętamy go dobrze, ulegliśmy jego czarowi. W okresie międzywojennym tak było z Piłsudskim. To był bohater tamtych czasów, dla późniejszych pokoleń - kolejna historyczna postać. To samo obserwuję w wypadku Lecha Wałęsy. Dla Solidarności to symbol, a dla młodych ludzi, jakiś starszy pan, wokół którego toczy się ciągły spór. Problem w tym, że my często młodzieży tej historii nie przybliżamy, nie przekazujemy. Nie mamy na to czasu lub nie umiemy tego zrobić. Uważamy, że wszystko za nas zrobi szkoła, telewizja, muzea czy IPN. Nic jednak nie zastąpi historii rodzinnej, która jest nam najbliższa i najbardziej zapada w pamięć. Pozwoli to też młodemu pokoleniu zrozumieć, że trzeba świętować odzyskanie niepodległości nie tylko w tym jednym dniu. Bo niepodległość była wynikiem wieloletniej walki, cierpień, ale też udanych decyzji politycznych oraz zgody narodowej. To również wielki sukces naszych przodków, sukces całego narodu. Może powinniśmy to ciągle młodym powtarzać. W XX wieku musieliśmy bowiem niejednokrotnie walczyć o wolną Polskę. Niestety, analfabetyzm historyczny w wielu środowiskach jest zastraszający. Oto przykład: jest egzamin, pytam jedną z polonistek pierwszego roku, kim był Kościuszko. Mówię: "Pani powie trzy zdania, jak miał na imię, w którym wieku żył i kto to był". Nie powiedziała nic.

Jako wykładowca, może pan, profesorze, popracować nad świadomością historyczną studentów?

Moje możliwości są tutaj niewielkie. Mogę co najwyżej zachęcić do czytania, poznawania naszych dziejów chociażby poprzez pryzmat historii rodzinnej i lokalnej. Często jednak bezmyślnie niszczymy pamiątki. Zatrważający jest też lekceważący stosunek władz do pamiątek architektonicznych. Myślę o kopalniach czy hutach. Dworzec w Katowicach to perełka architektury. Wielu zabytków techniki zazdrości nam zagranica. Niedługo nie będą mieli już czego. Zawsze zastanawia mnie, dlaczego Kraków, Wrocław czy Poznań potrafią dbać o swoją historyczną zabudowę, a w śląskich i zagłębiowskich miastach tak się nie dzieje. A może cierpimy na brak silnych kręgów opiniotwórczych, które miałyby przełożenie na władze, które potrafiłyby je przekonać, że zabytki są równie ważne jak ekonomia.

O braku silnych elit na Śląsku mówi się od zawsze. Sytuację miało nieco poprawić powołanie do życia, a raczej reaktywacja Instytutu Śląskiego. Ale po burzliwych dyskusjach i konferencjach nastała cisza. Będzie ten instytut, czy nie?
Mam nadzieję, że uda się przezwyciężyć trudności finansowe, lokalowe, dojść do kompromisu i Instytut Śląski powstanie. Placówka ta jest niezbędna także dla prowadzenia kompleksowych badań nad problemami, jak i dziejami naszego regionu. Nie zapominajmy, że Górny Śląsk ma nie tylko bogatą historię, prężnie rozwijającą się gospodarkę i kulturę. Tutaj mieszka około 4 milionów ludzi, to przecież takie małe państwo. I tego regionu nie stać na Instytut?

Podobno są pieniądze na co najwyżej skromne przedsięwzięcie. Chyba lepszy taki instytut niż żaden?

Na pewno. Bo mało przywiązujemy znaczenia do wyrabiania wśród młodego pokolenia postaw obywatelskich, kultu flagi i hymnu. Jak już mówimy o historii w trakcie świąt narodowych, to często "na klęczkach". Chodzimy i płaczemy nad sprawami, które nam się nie udały - nad klęskami, zamiast cieszyć się tym, co nam się udało. Warszawa ma muzeum przegranego powstania. Nie neguję bohaterstwa powstańców warszawskich, żałuję jednak, że w Katowicach nie ma do dzisiaj muzeum zwycięskich powstań śląskich.

Generalnie młodzież, nie tylko z Polski, niewiele wie o historii swojego kraju. Nie przeszkadza to jednak w robieniu kariery. Może przesadzamy z tą świadomością historyczną, a raczej jej brakiem?
Kiedyś mieliśmy za dużo martyrologii historycznej, kłóciliśmy się o historię, rozdrapywaliśmy rany. Teraz często jest podobnie, mimo że jesteśmy nowoczesnym państwem. W sensie postrzegania historii za bardzo tkwimy w starej epoce. Zbyt mocno tkwimy z głową w przeszłości. Tymczasem młodzi patrzą w przyszłość, chcą robić karierę i to jest ważne, z drugiej jednak strony, zamiast być dumnymi z osiągnięć Polski, często nie wiedzą co myśleć, bo patrzą jak my, dorośli, zohydzamy historyczne osiągnięcia. W końcu każdy bohater z krwi i kości ma swoje plusy i minusy w życiorysie, a my tego nie potrafimy zaakceptować. Często na dolnych szczeblach naszej edukacji brakuje przemyślanej polityki historycznej.

Polityka historyczna, to brzmi groźnie?

Każdy kraj ma jakąś swoją politykę historyczną. Niemiecka podkreśla współodpowiedzialność za wybuch wojny. Mówiąc o zbrodniach hitlerowskich pokazuje jednocześnie cierpienia Niemców w wyniku nalotów alianckich oraz ewakuacji w 1945 i powojennych przesiedleń m.in. z terenów Polski. Natomiast rosyjska jest z gruntu oparta na fałszu i ordynarnej manipulacji faktami, często wyrwanymi z szerszego kontekstu. A co najgorsze, w dużym stopniu antypolska. My zaś zbyt mało w tej kwestii robimy. Powstają muzea, wydaje się nowe książki, które niestety trafiają do ograniczonej liczby osób. Może uda się to chociaż trochę zmienić uświadamiając najmłodszym, że każda rodzina ma swoją historię, stanowiącą fragment większej całości. W najbliższym czasie organizujemy w Instytucie Nauk o Kulturze Uniwersytetu Śląskiego konferencję na temat: "Codzienność w PRL na Śląsku". To są naprawdę bardzo interesujące rzeczy, ale trzeba na nie spojrzeć dojrzale, bez stereotypów. Pamiętajmy, że w komunizmie była rzeczywistość oficjalna i ta prawdziwa, w domu. Dawniej nie szło się na zakupy, tylko trzeba było coś zdobyć albo wystać w kolejce. Kwestia języka też jest niezwykle interesująca. Ale jak uczyć historii, jeśli student nie potrafi rozwiązać skrótu PZPR, AK i KOR? Kiedy nic nie wie o Edwardzie Gierku czy Bolesławie Bierucie? Historia, jak każdy przedmiot, też się starzeje. Młodzież odrzuca martyrologię, bo jest nudna. Konieczne jest przewartościowanie historii, trzeba przystosować wiedzę do odbiorcy. Profesor Paweł Wieczorkiewicz powiedział nawet, że historię po 1939 roku powinniśmy napisać od nowa. Jestem tego samego zdania. Nie może być tak, że najciekawsze książki historyczne wychodzą wyłącznie spod pióra cudzoziemców. Najlepszym przykładem jest Norman Davies. Te książki rzeczywiście się świetnie czyta. Jest w tym jakiś paradoks.

Historyków rodem ze Śląska nie stać na napisanie takich książek? Co stoi na przeszkodzie?

Sadzę, że jak zawsze brak pieniędzy. A szkoda, bo jest tyle ciekawych tematów dotyczących naszego regionu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Śląska sprawa: Trzeba świętować sukcesy - Dziennik Zachodni