18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kim pan jest, panie Lynch?

Marcin Zasada
ARC DZ
Punktualnie w południe David Lynch rozpocznie spotkanie autorskie ze swoimi wielbicielami w katowickim hotelu Monopol. Natomiast około godz. 18 pojawi się na spotkaniu w Rondzie Sztuki, gdzie otworzy wystawę swoich fotografii i litografii.

Przed nami tydzień z wyjątkowym Davidem Lynchem. Katowice będą gościć jego filmy, muzykę, grafiki i jego samego.

W poniedziałek w Centrum Sztuki Filmowej rozpoczął się przegląd jego krótkometrażówek. We wtorek zobaczyliśmy Głowę do wycierania i Blue Velvet, w środę - Człowieka słonia (18.) i Dzikość serca (20.15), a w czwartek Inland Empire (17.) oraz Prostą historię (20.).

W środę Lynch otworzy swoją wystawę litografii i fotografii w Rondzie Sztuki (wystawa potrwa do 5 stycznia), a w czwartek zobaczymy go w kinoteatrze Rialto na koncercie wirtuoza wiolonczeli Jean-Philippea Audina, który zagra na nowo zaaranżowaną muzykę Angelo Badalamentiego z Miasteczka Twin Peaks. Bilety na przegląd filmów kosztują 10 i 8 zł, a karnety - 40 i 50 zł. Wstęp na wystawę jest wolny, ale na wernisaż tylko za zaproszeniami. Wejście na koncert kosztuje 40 i 50 zł.

Zobacz film z katowickiej konferencji prasowej Davida Lyncha

Co ja mam w kieszeni? - Bilbo Baggins zapytał nerwowo, a Gollum uznał to za zagadkę. Tak rozpoczyna się odyseja pewnego klejnotu, który zawładnął światem w tolkienowskim Władcy pierścieni. Ale bez obaw, nie o nim to będzie. Pytanie brzmi raczej: jakie precjoza chowa w swojej kabzie David Lynch? I tu pojawia się problem, bo tak głęboko jeszcze nikt zaglądnął. Więc Lynch w każdym kolejnym filmie nagabuje nas jak Gollumów: Co ja mam w kieszeni?. Odpowiadamy w nadziei, że jest to coś niezwykłego. Może to pierścień władzy, a może wąż i pomięta karteczka z ciasteczka z przepowiednią.

Żaden inny współczesny reżyser nie doczekał się tak licznego i wiernego grona interpretatorów, komentatorów, badaczy i egzegetów. Niewielu wzbudza tak skrajne emocje: albo uwielbienie, albo irytacja i odrzucenie. Widzowie zapytani: Co ja mam w kieszeni?, o ile nie wyjdą z kina w środku seansu, próbują ogarnąć coś nieogarniętego, chaotycznego i schizofrenicznego. Efekt bywa komiczny, bo udowadnianie, że na przykład, że skaczące zające w kręconym w Łodzi filmie Inland Empire to strażnicy świata uczuć, jest równie karkołomne, jak dowodzenie, że Nostradamus przewidział śmierć księżnej Diany.

Reżyser widzom nie pomaga, a może raczej umywa ręce, ogłaszając, że każda interpretacja jego filmów jest dobra i żadnej nie potwierdza, żadnej nie zaprzecza. Każdy więc ma prawo do swojego Davida L. Ta analityczna dowolność rzuca również podejrzenie, czy rzeczywiście wszystko w dziełach Lyncha ma sens. Kim na przykład jest karzełek z Miasteczka Twin Peaks? Być może dla reżysera nie był nikim ważnym, ale nie ujawniając tego, zostawił furtkę dla wszystkich ciekawskich. Wskutek właśnie takich zabiegów zaczęliśmy chyba trochę przeceniać Lyncha. Najmocniej można było to odczuć po filmie Inland Empire, który ściągnął go do industrialnej Łodzi. Nieskładny zlepek amatorsko zrealizowanych scenek miał kryć wielką tajemnicę, ale raczej ujawnił rozbuchane ego reżysera. Wtedy po raz pierwszy okazało się, że Lynch może mieć w kieszeni jedynie dziurę. I potwierdziły się przypuszczenia Slavoja Żiżka, jednego z najwybitniejszych filozofów naszych czasów, autora dokumentu Zboczona historia kina, który złośliwie nazwał Lyncha głupcem, któremu udało się dotknąć w kinie czegoś, o czym sam nie miał pojęcia. Słoweniec mówi przy tym o reżyserze z szacunkiem, dużą część Zboczonej historii... poświęcił właśnie filmom Lyncha.

Trudno Lyncha nie szanować, trudno też dziwić się uwielbieniu, z jakim jego dzieła traktowane są wśród kinomanów. Choć dziś tak wyglądem, jak alienacją artystyczną coraz bardziej przypomina głównego bohatera Głowy do wycierania (swojej pierwszej długometrażówki), model świata opierającego się na równowadze tego, co realne i oniryczne nadał kierunek współczesnemu kinu. Kiedyś swobodna żonglerka konwencjami, sensacyjne zwroty akcji, kompletna nieprzewidywalność fabularna, a do tego mocne zakorzenienie w wynalazkach Freuda, stosowane przez Lyncha od dziesięcioleci dla wielu młodych twórców były wręcz pokoleniowym doświadczeniem. Trudno też wyobrazić sobie na przykład Urodzonych morderców Olivera Stone'a albo Pulp Fiction Quentina Tarantino (dzieła przecież epokowe), gdyby szlaku nie przetarła im wyśmienita Dzikość serca.

Nie da się ukryć, że pierwszy kontakt z Zagubioną autostradą czy Dzikością serca dla wielu może być szokiem. Hiperekspresyjny styl, wyolbrzymione detale, przejaskrawione kolory, nieznośna paleta dźwięków porażają widza nie mniej od przemocy, perwersyjnej erotyki i dominującej narracji, która za nic ma prawa logiki. Dodajmy do tego co najmniej osobliwe, jeśli nie obrzydliwe postacie, absurdalny humor i klimat dusznego horroru. Jedno słowo, które dobrze nazywa uczucie towarzyszące widzowi podczas oglądania filmów Lyncha to niepokój. Gdy się ujawnia, lepiej nie pytać, co kryją kieszenie reżysera. I lepiej nie wkładać tam swoich delikatnych dłoni.
Być może reżyser jest jakoś ponadzmysłowo spokrewniony z Alicją z krainy czarów. Na pewno jest spadkobiercą genialnej myśli jej autora, Lewisa Carrola, bo filmy Lyncha zawsze zaczynają się od króliczej nory. To przez nią można dostać się na drugą stronę rzeczywistości, gdzie nic nie jest tym, czym się wydaje. W "Blue Velvet" funkcję tę spełniało odcięte, znalezione na trawniku ucho będące kluczem do pewnej mrocznej niespodzianki. W Twin Peaks magiczna brama do zaświatów znajdowała się w lesie, w Dzikości serca jednym wielkim portalem prowadzącym na drugą stronę lustra była autostrada. A skoro jesteśmy przy autostradzie, wspomnijmy o tej, która zaginęła. Zaginiona autostrada to właśnie przykład dzieła, w którym jak w soczewce skupiają się wszystkie zachwyty i wątpliwości towarzyszące Lynchowi od początku kariery. Najlepiej sam wybierz, czy to film magiczny, wywracający do góry nogami nasze wyobrażenia o rzeczywistości, którą można epistemologicznie objąć, czy też fabularne dada, za którym czai się intelektualna pustka.

W filmografii Lyncha znajdziemy też oczywiście ślady dzieł w miarę normalnych w formie, choć opowiadających zupełnie dziwaczne historie. Oparte na faktach były Człowiek słoń oraz Prosta historia. Fakty były jednak na tyle nieprawdopodobne (dzieje Johna Merricka cierpiącego na rzadkie zwyrodnienie kości oraz Alvina Straighta, który na spalinowej kosiarce do trawy przemierza 300 mil w drodze do swojego śmiertelnie chorego brata), że nie trzeba było ich dodatkowo udziwniać. Nie można również zapominać o Diunie, epopei science-fiction, która omal nie pogrzebała wielkiej kariery reżysera. Choć film okazał się klapą, a sam Lynch dziś praktycznie się do niego nie przyznaje, dla Slavoja Żiżka, Diuna jest jednym z kluczowych dzieł kontrowersyjnego twórcy. Ciekawe, czy chodzi o jego wielowymiarowość czy raczej nieskładność i chaotyczność?

Lata temu piosenka Wychowanie T. Love stała się nieformalnym hymnem tak polskich skinheadów, jak i punków. Niby tekst taki sam, ale intencje odbiorców w obu przypadkach diametralnie różne. A Pojedynek na szosie Spielberga? Jedna z uczonych analiz na temat tej historii dowodziła, że zmagania bohatera z demonicznym kierowcą demonicznej ciężarówki są alegorią walki klasowej. W przypadku Lyncha wszystkie próby racjonalizacji jego wizji zakładają istnienie logicznego porządku rzeczywistości w świecie surrealizmu.

U Tolkiena Bilbo Baggins zakłada obrączkę-niewidkę, w obronie przed Gollumem, który zrobi wszystko, by odzyskać swój skarb. Lynch zakłada pierścień i znika za każdym razem, gdy oddaje swój film widzom. Wszystko, co nam pozostaje to machać rękami w powietrzu, że go złapiemy. Można też zakraść się za kulisy i zobaczyć, że kuglarz wcale nie jest magikiem. Ale wtedy nie ma zabawy.

Ostatnie projekty Lyncha są coraz mocniej związane z Polską. Początkowo z Łodzią, gdzie reżyser kilka lat temu przyjechał na festiwal Camerimage i poczuł, że to brzydkie, ponure, postindustrialne miasto oddycha tym samym dusznym powietrzem, jakie doskonale znamy z jego filmów. Od tego czasu reżyser częściej bywa w Łodzi, w jednej ze starych elektrociepłowni miał budować (i podobno wciąż buduje, ale informacje są sprzeczne) studio filmowe, pracował tu nad filmem Inland Empire. Jeśli łódzki industrial tak zafascynował reżysera, to w Katowicach powinien się zakochać. W końcu fabryki, ich jazgot i upiorne cienie wypełniają całe mnóstwo scen w dziełach Lyncha.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo