Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sposób na dyskusję

Michał Smolorz
Przyszedł czas, aby poważnie zastanowić się nad formułą artystyczną zespołu Śląsk

Arthur Schopenhauer (Erystyka, czyli sztuka prowadzenia sporów) wylicza 38 sposobów pogrążania adwersarza. Swój wykład kończy tak: Jeżeli się spostrzega, że przeciwnik jest silniejszy i że w końcu nie będzie się miało racji, to atakuje się go w sposób osobisty, obraźliwy, grubiański. Polega to na tym, że (mając i tak już sprawę przegraną) porzuca się przedmiot sporu i zamiast tego atakuje się osobę przeciwnika w jakikolwiek bądź sposób; można by to nazwać argumentum ad personam.

Pan Adam Pastuch, dyrektor Zespołu Pieśni i Tańca "Śląsk", przysłał do redakcji obszerny elaborat (patrz "Polska Dziennik Zachodni" z 17 listopada) w odpowiedzi na moją krytykę obchodów Roku Korfantego.
Główna dyrektorska teza, trzykroć powtórzona, brzmi: Smolorz nic w swoim życiu twórczego nie zrobił i jedyne co potrafi, to krytykować innych. O, lieber Gott! Gdyby w bezsilnej złości wykrzyczał, że Smolorz jest gruby, łysy i rudobrody, dokuczyłby mi zapewne, ale przynajmniej napisał prawdę. Jednak woli świadomie, z premedytacją łgać, żem leń intelektualny - z Koszęcina do Katowic daleko, nie widać jak nos kłamcy rośnie, wypełnia korytarze i wypełza do parku.

Łgarstwo jest oczywiste, pan Adam Pastuch uczestniczył w niejednym moim twórczym przedsięwzięciu, kilkakroć sam zapraszał mnie do wspólnych produkcji. Nie będę zamieniał łamów "Dziennika Zachodniego" w moje portfolio. Kto chce, ten wie.

Daleko większym problemem jest dyrektorskie myślenie, że jego zespół powinien być wyłączony z wszelkiej krytyki. Dawał temu wyraz niejednokrotnie. Kiedy opisywałem, jak to artystki "Śląska" odziane w sceniczne kostiumy wynajmują się jako damy do towarzystwa polityków, dyrektor strofował mnie telefonicznie, że "robię krzywdę zespołowi". Kiedy ujawniłem pikantne i udokumentowane fakty z przeszłości zespołu - wzywał mnie do Koszęcina na dywanik przed Radę Programową (sic!). Teraz jego święte oburzenie wywołała krytyczna ocena plenerowego widowiska poświęconego Korfantemu, bo przecież osoba tego wielkiego człowieka winna integrować Ślązaków, jednoczyć we wspólnej refleksji.
Wyłącznie dobrze mówimy o... umarłych (de mortuis nil nisi bonum). Coś chyba jest na rzeczy, bo od dłuższego czasu mam wrażenie, że "Śląsk" staje się czymś w rodzaju zmumifikowanego depozytu z przeszłości, obwoźnego skansenu śląskości na stalinowską modłę (jak kiedyś obwożono po Polsce wieloryba zanurzonego w formalinie). Więc chyba przyszedł czas, aby poważnie zastanowić się nad formułą artystyczną zespołu na dziś i na jutro.
Dzięki wielkiemu talentowi i charyzmie Stanisława Hadyny, jego twórczość przełamała nieciekawy czas i okoliczności powstania. Przepłynęła przez kolejne przełomy polityczne i ciągle ma swoich wiernych widzów. Ale nikt na świecie nie stworzył dzieła, które byłoby wieczne w swojej pierwotnej, często archaicznej postaci. Bach, Szekspir, Molier, Mozart, Verdi są stale obecni w naszej świadomości dlatego, że ich wiekopomna twórczość nieustannie podlega artystycznej reinterpretacji. Nawet Comédie Franćaise, uchodząca za ostoję teatralnego konserwatyzmu, o lata świetlne odbiega od molierowskich pierwowzorów.

Zmarły w ubiegłym roku ostatni dyrektor artystyczny "Śląska", Jerzy Wójcik, miał tego świadomość, dlatego poszukiwał dla zespołu nowych form wyrazu: sięgał na przykład po widowiska baletowe czy formy oratoryjne. Wychodziły raz lepiej, raz gorzej, ale przynajmniej widać było twórczy ferment.
Choć od jego śmierci upłynęło ponad półtora roku, do dziś nie powołano nowego dyrektora artystycznego, co samo w sobie jest symptomatyczne. Zespół zarzucił poszukiwania, zastygł w swojej zmumifikowanej archaiczności, nie siląc się już na żadną oryginalność. Zaprezentowany w sierpniu okolicznościowy program ku czci Korfantego dlatego okazał się nudnym nieporozumieniem, bo składał się z setny raz odgrzewanych kotletów. Zauważyło to kilku recenzentów - nie tylko gnuśny Smolorz - i powinno dać to dyrektorowi do myślenia.

Adam Pastuch był jednym z pupilków niezniszczalnej wojewódzkiej dyrektorki od kultury Łucji Ginko, beneficjentem stworzonego przez nią Ginkolandu - socjalistycznego, bezkrytycznego i bezrefleksyjnego zarządzania kulturą, gdzie wszyscy wszystko chwalą, ciesząc się w zamian profitami. Jeśli chce być kreatorem kultury, powinien sam zacząć myśleć twórczo, zamiast o lenistwo umysłowe pomawiać adwersarzy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!