Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niespotykanie spokojny człowiek

Aldona Minorczyk-Cichy, Maria Olecha
Jak twierdzą świadkowie, Jerzy G. - były prezydent Zabrza, w czasie swojej kadencji bardzo się zmienił. Zaczął pożyczać duże kwoty pieniędzy
Jak twierdzą świadkowie, Jerzy G. - były prezydent Zabrza, w czasie swojej kadencji bardzo się zmienił. Zaczął pożyczać duże kwoty pieniędzy Fot. Mikołaj Suchan
Jerzy G., były prezydent Zabrza, podejrzany jest o zabójstwo i torturowanie wspólnika w interesach

W tej sprawie pewne jest tylko jedno: 17 sierpnia 2008 roku ktoś brutalnie zamordował Lecha Frydrychowskiego. Sekcja zwłok wykazała, że przed śmiercią mężczyzna był torturowany. Czy sprawcą mordu był Jerzy G., były lewicowy prezydent Zabrza? To jemu i dwóm innym mężczyznom prokuratorzy przedstawili kilka dni temu taki zarzut. W Zabrzu nikt w to jednak nie wierzy. Miasto huczy od plotek. Ludzie wiedzą, że G. miał motyw - ogromne długi. Ale wiedzą też, że Jerzy G. to spokojny, wręcz flegmatyczny człowiek, naukowiec, który muchy by nie skrzywdził. Pojawiają się informacje o uzależnieniu od hazardu, ogromnych przegranych. Ale też o tajemniczych osobach naciskających na Jerzego G., gdy był jeszcze prezydentem, w sprawie handlu miejskimi nieruchomościami. Czy prawda kiedykolwiek zostanie w tej tajemniczej sprawie wyświetlona?

Jerzy G.: Nie byłbym w stanie kury udusić, a co dopiero człowieka zabić

Dusza człowiek
Jerzy G. po odejściu z samorządu wrócił do kariery naukowej. Jest adiunktem w Instytucie Inżynierii Produkcji Wydziału Organizacji i Zarządzania Politechniki Śląskiej. Wcześniej był zastępcą dyrektora Instytutu Podstaw Inżynierii Środowiska Polskiej Akademii Nauk w Zabrzu. Jest autorem publikacji naukowych, m.in. na temat wykorzystania systemów komputerowych w produkcji.

- Inteligentny, skromny, dusza człowiek - tak oceniają go koledzy. W latach 80. przewodniczył zabrzańskiej radzie PRON. W 1988 roku został pierwszym sekretarzem PZPR w mieście. Był nim aż do rozwiązania partii dwa lata później. Wraz z Alicją Frydrychowską, matką nieżyjącego Lecha prowadził też księgarnię w centrum miasta, przy ul. Wolności. Wyszedł ze spółki, gdy w 2002 roku został prezydentem. Na tym stanowisku wymyślił go poseł SLD Jan Chojnacki. Z pracy naukowej G. nie zrezygnował. Mimo zaangażowania w samorządowe sprawy znajdował czas na wykłady dla studentów.
Borys Budka, zabrzański radny, zna Jerzego G. bardzo dobrze. W ostatnim roku jego prezydentury był przewodniczącym Rady Miejskiej. - Zawsze wysoko go oceniałem jako człowieka. Gorzej - sprawowanie przez niego urzędu. Widać było, że nie tworzy razem ze swoimi zastępcami drużyny - mówi Borys Budka. Przypomina sobie, że pod koniec prezydentury G. zmienił się, stał się zamknięty, trudniej się z nim było porozumieć i umówić na rozmowę dotyczącą spraw miejskich. Tak, jakby rządzenie Zabrzem przestało go interesować. - Widać było, że coś go gryzie, ale nigdy nie wspominał o swoich kłopotach finansowych - zaznacza.
Z kolei Sławomir Pelec, były radny Rady Miejskiej w Zabrzu, dodaje, że G. nie posiadał daru umiejętnego dobierania sobie współpracowników. Miał też problemy z podejmowaniem szybkich decyzji i dokonywaniem precyzyjnych wyborów. A to utrudniało współpracę G. z innymi ludźmi.
Socjolog zwany prawnikiem

Lecha Frydrychowskiego Jerzy G. znał niemal od dziecka. Był wspólnikiem jego matki. Dlatego też, gdy znalazł się w potrzebie, poszedł do niego po pożyczkę. Ile razy i jakie kwoty pożyczał? Tu pojawiają się różne daty i różne sumy, a w tle rzekome uzależnienie od hazardu, karciane długi, próby szantażu, wyłudzenia, naciski.

Kim był Frydrychowski? Ludzie uważali, że jest prawnikiem. Tymczasem on skończył socjologię. Pomagał matce w prowadzeniu księgarni. Tam tak naprawdę nawiązał kontakty z G. Kawaler, bezdzietny, zaprzyjaźniony ze środowiskiem gejowskim. Choć nie wyglądał na zamożnego, dysponował sporą gotówką, którą - jak twierdził - zarobił przy zbieraniu truskawek na saksach i pomnożył w kasynach. G. był jego dłużnikiem.

Jerzy Wereta, który był zastępcą i bardzo bliskim współpracownikiem G., a dziś jest radnym lewicy, zastanawia się: - 250 tys. zł, które Frydrychowski pożyczył Jerzemu G. to olbrzymia kwota. Nie wierzę, że zarobił takie pieniądze zbierając truskawki za granicą. Dlaczego G. pożyczył właśnie od niego? Dlaczego nie w banku? Historia o pożyczce na parkingu, podpisaniu czeku in blanco, dyskredytuje w moich oczach G. jako prezydenta - podkreśla.
Historię pożyczki w 2005 roku ujawnił "Głos Zabrza i Rudy Śląskiej". Dwa lata wcześniej G. miał podpisać dwie umowy pożyczkowe na 20 i 246 tysięcy. Wereta twierdzi, że były prezydent miał z Frydrychowskim kontakty ponadstandardowe. Młody biznesmen wchodził do jego gabinetu w urzędzie, kiedy chciał. - Nie wiem o czym rozmawiali, ale byli w dość zażyłych stosunkach - podkreśla Jerzy Wereta.

W spirali długów
Jerzy G. nie przyznawał się do podpisania umowy pożyczki na ćwierć miliona złotych (oprocentowanej na 5 procent miesięcznie). Powiadomił prokuraturę o przestępstwie. Ta niedługo potem oskarżyła Lecha Frydrychowskiego o próbę wyłudzenia pieniędzy i sfałszowanie dokumentu zawarcia umowy pożyczki. Sąd oczyścił go z zarzutów. Biegły stwierdził, że podpisy Jerzego G. na umowie są prawdziwe. G. został skazany za składanie fałszywych zeznań na rok więzienia w zawieszeniu, a jego wierzyciel z wyrokiem w ręku mógł skierować się do komornika i żądać zajęcia majątku dłużnika.

Wiadomo, że Frydrychowski próbował innych, mniej konwencjonalnych prób odzyskania pieniędzy. Nienawidził G. Chciał się na nim zemścić i to chyba nie tylko za niespłacony dług. Było zbieranie haków, szantaż i zastraszanie. Ale był też strach. Frydrychowski się bał. Kogo? Przecież nie spokojnego, wręcz flegmatycznego naukowca. - Kupił dużego psa szkolonego do obrony i bez niego nie ruszał się z domu. Powtarzał mi, że gdyby ktoś próbował podnieść na niego rękę, to pies zagryzie - mówi znajomy młodego biznesmena. Opowiada o tym, że widywał go w towarzystwie tajemniczych ludzi zainteresowanych kupnem nieruchomości. - Wiem, że próbowali naciskać przez niego na G. Być może się wściekli, że z ich planów wyszły nici - dodaje.
Frydrychowski nie był jedynym wierzycielem byłego prezydenta. W kwietniu 2002 roku znany śląski profesor kardiochirurg i jego żona pożyczyli G. 13 tys. złotych, w październiku - kolejne 10 tys. Miał zwrócić pieniądze do końca 2002 roku. Nie zrobił tego. Unikał kontaktu, kłamał. W końcu zapłacił. Po co były mu takie pieniądze?

- Grał. Był nałogowym hazardzistą, ale udawało mu się to jakimś cudem ukrywać - mówi nasz informator. Opowiada o szulerni pod Tarnowskimi Górami, gdzie przy zielonym stoliku zasiadać mieli politycy (głównie lewicy), lekarze, prawnicy.

- To pomówienia! Bzdury jakieś. Nie słyszałem, żeby któryś z lewicowych polityków grał w karty. Ta nagonka na lewicę trwa od sześciu lat - irytuje się Jerzy Wereta, radny lewicy. Mówi, że aresztowanie G. pod zarzutem zabójstwa go zszokowało. - Ludzie, z którymi rozmawiam i spotykam się, mówią, że prezydenta wrobiono. Jak było naprawdę? - pyta. Tłumaczy, że w czasie, kiedy wyszło na jaw olbrzymie zadłużenie G., jego stosunki z nim już nie układały się najlepiej.

Także radny Borys Budka nie potrafi wyjść ze zdziwienia od chwili, gdy usłyszał o zarzutach wobec Jerzego G. - Nie mam pojęcia, czy jest winny, czy nie. Nie mnie to rozstrzygać, to rola sądu. Mam jednak nadzieję, że te zarzuty nie potwierdzą się - mówi.

Na mieście słychać głosy: - Wrobili go. On tego nie mógł zrobić. Nasz informator rozmawiał o zabójstwie z G. niedługo po znalezieniu zwłok Frydrychowskiego: - Spotkaliśmy się na Politechnice Śląskiej. G. zapytał mnie, czy słyszałem o Lechu i co o tym sądzę. Powiedział: "Chyba nie myślisz, że to ja. Ja nie byłbym w stanie kury udusić, a co dopiero zabić człowieka". Dodał, że dogadał się z Frydrychowskim i że pomagał mu w zrobieniu doktoratu na politechnice.

Ciało Lecha Frydrycho-wskiego znalazł grzybiarz 18 sierpnia 2008 roku w lesie w Wymysłowie w powiecie będzińskim. Było przykryte gałęziami, skrępowane taśmą. Zwłoki nosiły ślady tortur: bicia i przypalania. Mężczyźnie odcięto ucho i zadano ciosy nożem w szyję. Na koniec poderżnięto mu gardło. O dokonanie tej zbrodni oprócz Jerzego G. podejrzani są dwaj inni mężczyźni: Robert T. i Mariusz R.
Prokuratura nie ujawnia kim są, ani dlaczego i jakie motywy nimi kierowały. - Mężczyźni działali wspólnie i w porozumieniu. Dla dobra sprawy nie udzielamy informacji. To bardzo skomplikowane śledztwo - mówi prok. Marta Zawada-Dybek, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Przejęła to śledztwo kilka miesięcy temu, gdy aresztowany do innej sprawy mężczyzna zaczął sypać. Wcześniej prowadziła go będzińska rejonówka. Sprawdzano powiązania ofiary z G., ale winy udowodnić nie potrafiono.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!