Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janosikowe, czyli mandat ma boleć

Marcin Zasada
Progresywny mandat może być batem na niesfornych kierowców, ale czy będzie?
Progresywny mandat może być batem na niesfornych kierowców, ale czy będzie? Fot. MARZENA BUGAŁA
Na drodze gdzieś między Knurowem i Gierałtowicami policja zatrzymuje Dodę i pana Mariana, nauczyciela na emeryturze.

Po krótkiej kłótni z policjantami Doda wraca wściekła do swojego różowego ferrari. Za zbyt szybką jazdę dostała mandat-gigant: 15 tys. zł. W stronę swej 15-letniej skody człapie też pan Marian. Jest przygnębiony, ale wie, że mogło być gorzej. Bo choć wpadł na takiej samej prędkości co Doda, ma zapłacić tylko 200 zł. Niemożliwe? Jeśli powiodą się plany śląskiego posła Henryka Siedlaczka, takie sytuacje będą zdarzać się codziennie.

Siedlaczek, parlamentarzysta Platformy Obywatelskiej z Wodzisławia Śląskiego, chce, by na polskich drogach zapanowała sprawiedliwość społeczna. Mają ją zapewnić wprowadzenie tzw. mandatów progresywnych, w których wysokość kary zależałaby od zarobków kierowcy. - Bogaci kierowcy powinni płacić za łamanie przepisów więcej niż kierowcy biedni - uważa Siedlaczek. Interpelację w tej sprawie złożył już w Sejmie. Odpowiedź ministerstwa spraw wewnętrznych - w połowie grudnia.
- No bo jaka to sprawiedliwość, jeśli zarówno emeryt dostający na miesiąc tysiąc złotych, jak bogacz zarabiający parędziesiąt tysięcy płacą 200-złotowy mandat? - pyta retorycznie poseł PO.
Wśród polityków reakcje na pomysł Siedlaczka są skrajne.

- Idea warta przedyskutowania, ale biorąc pod uwagę polskie realia, wątpię, by udało się zrealizować ją szybciej niż przed upływem pięciu, dziesięciu lat - uważa Jarosław Pięta, sosnowiecki poseł i kolega Siedlaczka z PO.

- Pomysł z kosmosu, ale sprawiedliwy - ocenia Jacek Kurski, europarlamentarzysta Prawa i Sprawiedliwości, który już kilka razy w swojej parlamentarnej karierze wykpił się immunitetem od mandatów za piractwo drogowe.

Bardziej radykalny w sądach jest Jerzy Dziewulski, były poseł SLD i antyterrorysta.- Jeśli ten projekt wejdzie w życie, policjanci będą przeklinać dzień, w którym urodził się poseł Siedlaczek - mówi. Jego zdaniem to kolejna próba upieprzenia policji w papierkowej robocie.
Tyle że wśród szeregowych policjantów nie brakuje takich, którym pomysł Siedlaczka się podoba - choćby ze względów wychowawczych.

- To może być dobry sposób na tych napakowanych cwaniaków w beemwicach, którzy śmieją się nam w twarz, gdy dajemy im 500 zł kary za rajdy po bandzie - mówi nam funkcjonariusz śląskiej drogówki.
Siedlaczek odwołuje się do rozwiązań od lat funkcjonujących w Finlandii. Kierowcy płacą tam mandaty proporcjonalne nie tylko do ich zarobków, ale i tego, ile osób mają na utrzymaniu. I tak bezrobotny za przekroczenie prędkości powyżej 20 km/h płaci minimum 115 euro. Górnej granicy nie ma, ale w praktyce biednych się oszczędza, a bogatych łupi. Dane o zarobkach, potrzebne do określenia kwoty mandatu, policjanci pobierają z centralnego rejestru podatkowego.

W 2004 roku Jussi Salonoja, jeden z najbogatszych Finów, dwukrotnie przekroczył dozwoloną prędkość. Zapłacił 170 tys. euro.
Zamiast drugą Irlandią, Polska może stać się drugą Finlandią - przynajmniej jeśli chodzi o przepisy drogowe. Śląski poseł Platformy Obywatelskiej Henryk Siedlaczek chce bowiem na polskich drogach wprowadzić sprawiedliwość społeczną. Jej gwarancją byłyby tzw. mandaty progresywne - na wzór tych od lat funkcjonujących w Finlandii. Tam kary za wykroczenia drogowe są proporcjonalne do zarobków kierowców.

Swój pomysł, w formie interpelacji, Siedlaczek przedstawił już w MSWiA. Odpowiedzi - zgodnie z zapewnieniem rzecznik ministerstwa Wioletty Paprockiej - może spodziewać się w połowie grudnia. Jeśli reakcja będzie przychylna, poseł zabierze się do pisania ustawy. Twierdzi, że zajmie mu to kilka miesięcy.
System, o którego przeszczepieniu na polski grunt myśli poseł z Wodzisławia, w Finlandii działa od dziesięcioleci. Wysokość mandatów wyliczana jest tam na podstawie skomplikowanego wzoru, który uwzględnia nie tylko pobory kierowcy, ale też m. in. liczbę osób, które ma na utrzymaniu. Minimalna stawka dla najbiedniejszych wynosi 115 euro, bogatych jednak ta taryfa ulgowa nie dotyczy.

W ubiegłym roku Mika Kojonkoski, były trener fińskich skoczków narciarskich, przekroczył linię ciągłą w trakcie wyprzedzania ciężarówki. Szkoleniowiec zarabiający 14 tys. euro miesięcznie zasłużył na mandat w wysokości 1500 euro (gdyby jego pensja nie przekraczała 3 tys. euro, mandat opiewałby na 500 euro). Informacje o jego zarobkach, tak jak dane na temat pensji wszystkich innych kierowców, policjanci uzyskali z centralnego rejestru podatkowego.

Projekt Siedlaczka idzie w tym samym kierunku. Oprócz proporcjonalnego zrównania zarobków i wysokości mandatów (wstępna propozycja posła: mandat miałby wartość od 1 do 2 procent zarobków kierowcy), proponuje on utworzenie elektronicznego systemu prowadzonego przez urzędy skarbowe, w którym weryfikowano by wysokość poborów kierowców. Mandat byłby naliczany tylko od dochodów karanego - podstawą miałby być PIT. Wartość majątku osoby, która popełniła wykroczenie, nie miałaby znaczenia, podobnie jak ewentualne jej dochody kapitałowe czy dywidendy. Ale mimo chwytliwego szyldu sprawiedliwości społecznej, idea śląskiego parlamentarzysty wzbudza kontrowersje wśród polityków - nawet z partii Siedlaczka. Dla działaczy Platformy, przywiązanych do liberalizmu, pomysł nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością. Przecież wysokość zarobków jest pochodną umiejętności, wiedzy, talentu, pracy itp. Dlaczego karać ludzi za to, że lepiej im poszło, że ciężej pracowali, by osiągnąć sukces? To nie sprawiedliwość społeczna, tylko komunizm i równanie w dół.
- W tym przypadku sprawiedliwość społeczna opiera się na pewnych założeniach społecznej solidarności. Albo się je przyjmuje, albo nie - broni się Siedlaczek. - Zaczynamy od biednych, więc skoro facet z dochodem 1000 zł będzie płacić nie 500 zł, a stówkę, to trudno tę samą miarę stosować wobec zarabiających 20 tysięcy. Kara 100 złotych dla zarabiającego tysiąc jest dolegliwa, a dla zarabiającego 20 tysięcy to pryszcz.

Poseł PO Jarosław Pięta uważa, że Polacy jeszcze do takiej rewolucji nie dojrzeli. - Polak potrafi kombinować: przepisuje majątek na żonę, nie ujawnia dochodów - mówi Pięta. - Trzeba wychować społeczeństwo obywatelskie, żeby taki system mógł u nas działać sprawnie. Ten pomysł jest możliwy do zrealizowania nie wcześniej niż za pięć, dziesięć lat.

Jacek Kurski, eurodeputowany PiS, ocenia, że choć idea jest ciekawa, lepiej, żeby nigdy nie weszła w życie. - Lepiej dla mnie, oczywiście - precyzuje, chrząkając porozumiewawczo. I dodaje, że taki system byłby w Polsce sprawiedliwy, ale tylko w teorii. - Bo w praktyce rodziłby jeszcze większe nierówności - konkluduje Kurski.

Dla wielu Polaków Kurski, z jego skłonnością do szybkiej jazdy i lekceważenia przepisów drogowych, jest żywym dowodem na to, że dziś mandaty na bogatszych (zwłaszcza jeśli mają władzę) nie działają. Także Siedlaczek opiera swoje opinie na takich powszechnych odczuciach. Sam zaznacza, że pogląd w tej sprawie wyrobił sobie na podstawie rozmów z politykami, wyborcami i znajomymi. W jego opinii "sprawa dolegliwości kary i jej wymiar resocjalizacyjny są fundamentalne". - Poza tym skoro zarobki mogą być przesłanką do ustalenia wysokości grzywny sądowej czy podatków, to dlaczego nie zrobić tego samego z mandatami? - pyta poseł.

Wśród policjantów zdania też są podzielone. Część szeregowych funkcjonariuszy drogówki przyznaje po cichu, że progresywne mandaty byłyby batem na wielu kierowców, których nie przeraża perspektywa 500-złotowej kary za szybką jazdę, tym bardziej że karanie punktami w wielu przypadkach zliberalizowano (część posłów PO od dawna chce likwidacji punktów). Z drugiej strony, nie wiadomo, jak takie zmiany wpłynęłyby na dochody budżetu państwa. Tylko w ubiegłym roku Polacy zapłacili za wykroczenia drogowe około miliarda złotych.

- Nie o wpływy do budżetu się obawiam, ale o kolejną biurokrację, która spadłaby na policjantów. To się nazywa upieprzanie policji - irytuje się Jerzy Dziewulski, były poseł i policjant. - Radzę posłowi Siedlaczkowi, żeby zajął się realnymi problemami ruchu drogowego, zamiast tracić czas na głupoty.
Jak drogówka miałaby, wypisując mandaty, sprawdzać zarobki kierowców, kiedy policji nie stać dziś nie tylko na komputery w radiowozach, ale nierzadko nawet na paliwo dla patroli?

- Nikt nie mówi, że trzeba to zrobić w pół roku - zastrzega poseł PO. Model, który proponuje, z grubsza wyglądałby tak: policjant wypisuje mandat, wlepia delikwentowi punkty karne i wysyła - już z komendy, po powrocie z patrolu - informację w tej sprawie do urzędu skarbowego. Skarbówka określa wysokość mandatu na podstawie zarobków ukaranego i ciężaru gatunkowego wykroczenia, które popełnił. Na koniec mandat trafia do kierowcy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Janosikowe, czyli mandat ma boleć - Dziennik Zachodni