Mandaty do odebrania

Z ostatnich badań CBOS wynika, że dwie trzecie Polaków źle ocenia działalność parlamentu, a 83 proc. twierdzi, że ma on nikły autorytet. Gdyby zrobić poselski remanent, to wynika z niego, że jedyną sprawą, jaką udało się ostatnio załatwić, było wywalczenie przez posłanki PO rent dla wdów po górnikach, którzy zginęli pod ziemią.

Dobre i to, ale zaniechań jest więcej. Pierwsze - to wynosząca ponad pół miliarda złotych dziura w budżecie śląskiego NFZ. Nie udało się zmienić fatalnego dla regionu planu finansowego. Obowiązkiem śląskich parlamentarzystów było domagać się choćby dymisji szefa NFZ. Drugie z zaniechań, to ustawa metropolitalna. Jej pomysł wyszedł ze śląskich środowisk dziennikarskich i samorządowych, ale jedyną metropolią, jaka powstanie, będzie ta warszawska. Koniec snów o potędze.

Nasi parlamentarzyści znaleźli jednak sposób, by zaistnieć. Zajęli się produkcją interpelacji i projektów ustaw. Na miano Absurdu Roku zasługuje pomysł posła PO Henryka Siedlaczka, który chce, wzorem Finlandii, wprowadzić w Polsce mandaty progresywne, których wartość ma zależeć od zarobków kierowcy (pisaliśmy o tym jako pierwsi w poniedziałkowym wydaniu "DZ").

Idąc tropem myśli Siedlaczka, można z góry założyć, że właściciel mercedesa za jazdę po pijanemu dostanie dożywocie, a kierowca malucha wyrok w zawieszeniu.

Prawo drogowe szczególnie inspiruje posłów, gdyż nie tak dawno poseł PO Jarosław Pięta usiłował znieść nakaz całorocznej jazdy na światłach, choć policja twierdzi, że wymóg ten zwiększa bezpieczeństwo na drodze.

Posłom chcę więc przypomnieć ważną zasadę: ilość interpelacji nie zawsze przechodzi w jakość. Zamiast zajmować się produkcją bzdurnych projektów, warto skupić się na choćby jednej istotnej dla regionu sprawie - i nie odpuszczać.