Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czterysta zatrutych samochodów górników KWK Jankowice

Barbara Kubica
Fot. Agnieszka Materna
Około 400 samochodów należących do górników zatrudnionych w KWK Jankowice w Boguszowicach zostało zniszczonych.

Na karoserii i szybach aut zaparkowanych na przykopalnianych parkingach osadziła się żrąca substancja, która zniszczyła lakier i szyby. Straty są ogromne. Tymczasem kopalnia i pobliska elektrociepłownia zapewniają, że nie prowadzono żadnych prac, w wyniku których do atmosfery przedostałyby się żrące substancje czy pyły. Zdenerwowani górnicy wszczęli więc własne śledztwo, równocześnie z pomocą związkowców stworzyli listy poszkodowanych.

- My mamy już 160 osób na liście. Idziemy z tą sprawą do prokuratury. Nikt się nie przyznaje, ale my znajdziemy winnego, bo ktoś musi zapłacić za te szkody. Przecież Pan Bóg nam tego na samochody nie zesłał - mówi Jerzy Sawczuk, szef Związku Zawodowego Górników, przy boguszowickiej kopalni. Na kolejnych listach stworzonych przez związki Kadra i Solidarność widnieje ponad 200 podpisów.
Do zniszczenia aut doszło kilkanaście dni temu. Początkowo górnicy myśleli, że problem da się szybko usunąć. Wystarczy trochę cieplej wody, dobry płyn i woskowanie lakieru. Szorowanie, nawet szczotką, na niewiele się jednak zdało.

- To świństwo wżarło się w karoserię, szyby i nie da się usunąć. Auto mam mocno zniszczone. Jak przejadę ręką po lakierze, to mam wrażenie, że auto jest całe oklejone piaskiem czy cukrem. Najgorzej wyglądają szyby, bo jak przejadę wycieraczką to je rysuję - mówi Radosław Maleszewski, kierowca błękitnej, 8-letniej skody. - Na razie nie jadę do lakiernika, bo wymiana szyb i lakierowanie auta to wydatek kilku tysięcy złotych - dodaje.

Ucierpiał lakier także w granatowej, służbowej skodzie octavii dyrektora Aleksandra Wardasa i prywatny volkswagen passat zastępcy d/s pracy, Jerzego Janczewskiego. - To mnie tak samo irytuje, jak wszystkich. Wysłaliśmy swoją próbkę do analizy, bo by dostać jakiekolwiek odszkodowanie, musimy ustalić sprawcę - mówi Jerzy Janczewski. Sam nie ma pojęcia, skąd to świństwo wzięło się w powietrzu, ale wie na pewno, że to musiało być mocno trujące. - Skoro wgryzło się w lakier to ciekawe, co zostało w naszych płucach. Sprawdzaliśmy nawet w urzędzie miasta w wydziale ochrony środowiska, czy nie było jakiegoś przekroczenia niebezpiecznych gazów w powietrzu. Jednak pomiary nie wykazały żadnych odchyleń od normy - mówi dyrektor Janczewski.
Górnicy i związkowcy w pierwszej kolejności szukali wyjaśnień w dyrekcji zakładu. Tam jednak usłyszeli, że KWK Jankowice z dziwną substancją która unosiła się w powietrzu, a potem wraz z deszczem osiadła na autach, nie ma nic wspólnego, najlepszym dowodem ma być fakt, że ucierpiały także samochody dyrekcji - To nie my. Pracujemy przecież pod ziemią - podkreśla Zbigniew Madej, rzecznik Kompanii Węglowej.

Kolejne podejrzenia górnicy skierowali w stronę pobliskiej Elektrociepłowni. - Wysłaliśmy do tego zakładu zapytanie, ale odpowiedź jeszcze nie przyszła - mówi Jerzy Sawczuk. Taką hipotezę zdecydowanie odrzuca jednak dyrektor ciepłowni. - Nie ma takiej opcji, żeby to nasz zakład był sprawcą. Sprawdziliśmy wszystkie możliwe instalacje i jesteśmy pewni, że to nie my emitowaliśmy to zanieczyszczenie. U nas wszystko działa bez zarzutu - przekonuje Jan Janowski, dyrektor zakładu.

Takie tłumaczenia nie przekonują jednak pracowników kopalni, którzy na własny koszt pobrali próbki substancji i zawieźli je naukowcom z Politechniki Śląskiej do ekspertyzy. - Naukowcy na razie powiedzieli nam, że to żrące pochodne rozpuszczalnika i lakieru. Jak tylko dostaniemy szczegóły analizy ruszamy do prokuratury. To nie jest 10 czy 15 zniszczonych aut, ale ponad 360. Nie odpuścimy, ktoś nam musi wypłacić odszkodowanie. Lakiernicy mówią, że w zależności od auta, ale za usunięcie tej substancji z szyb i lakieru trzeba będzie zapłacić od 8 do nawet 14 tysięcy złotych - podkreśla Grzegorz Kania, szef Solidarności w Jankowicach.

Niezależnie od górniczego śledztwa sprawę stara się też wyjaśnić dyrekcja kopalni, która przesłała próbkę lakieru z jednego z aut do Instytutu Inżynierii Materiałów Polimerowych i Barwników w Toruniu, oddziału zamiejscowy Farb i Tworzyw w Gliwicach. - Pierwsza próbka jest za mała i nie możemy jej przebadać. Jeśli dyrekcja prześle nam większą, to po analizie składu substancji będziemy mogli powiedzieć, jaki zakład mógł ją wyemitować - zapewnia Helena Kuczyńska, zastępca dyrektora gliwickiego instytutu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!