Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wszystkie smaki Nikisza

Henryka Wach-Malicka
Dlaczego ta dzielnica smakuje jak gorzka czekolada, kogo pilnuje Patrol, jak ulica Ormowców zamieniła się w ulicę Świętej Anny i po co prawdziwy nikiszowianin jeździ "do miasta" - oto nasza opowieść o 100-letnim osiedlu górniczym

Pies wabi się Patrol, ale to imię nie ma nic wspólnego z tym, że jego pani do niedawna mieszkała przy ulicy Ormowców. Nazwy ulic się zmieniają i tyle. A Nikisz pozostaje Nikiszem, więc stali mieszkańcy i tak porozumiewają się własnym kodem adresowym, najczęściej związanym z nazwiskami rodzin. Tu nie chodziło się do apteki tylko "do Stolarczyka", a zakład fotograficzny Niesporków nie działa na Rynku, tylko Rynek lokalizuje się "tam, gdzie Niesporki". Tak mówią ci, którzy mieszkają w Nikiszowcu od zawsze. Jak pani Agnieszka Heinz, właścicielka psa imieniem Patrol, która nie mieszka już zresztą na Ormowców, tylko na Świętej Anny.

Nikiszowiec jest niezwykły, zwłaszcza w słońcu, wdziany oczami artystów. Albo we wspomnieniach, podobnych u wszystkich, którzy stąd wyjechali. Oni pamiętają poczucie wspólnoty i bezpieczeństwa, dzięki którym nikt tu drzwi nie zamykał. Jak lokatorów w domu nie było, sąsiad przypilnował. A nawet pilnować nie musiał; cudzy dom był jak własny, złodziejstwa nie uświadczyłeś.

Pan Rysiek, pani Agnieszka i pani Renata (wszyscy z jednego podwórka) mówią, że z Nikisza wyprowadzać się nie zamierzają, ale już nie chodzą wieczorem po całej dzielnicy. - Chacharstwo się panoszy - mówi pan Rysiek - narkotyki i bazgranie na murach. Nie wiem, czyja to wina, ale zanim tu się cokolwiek zmodernizuje, monitoring trzeba założyć. Nie powiem, jak się głośno o Nikiszu zrobiło z okazji stulecia, policji jest więcej. Ale w nocy to rzadko. Komisariat by się przydał. Poza tym jest w porządku.
Z dobrej sąsiedzkiej zażyłości nie zrezygnowali, zawęzili ją tylko do własnego podwórka (Patrol pilnuje) i sieni. Bo w domach na Nikiszu wciąż nie mówi się klatka schodowa, lecz sień. I tylko nowi mieszkańcy twierdzą, że jadą do śródmieścia Katowic; prawdziwy nikiszowianin wciąż jeździ "do miasta".

Joanna Tofilska z Muzeum Historii Katowic (urodzona w Giszowcu, bliźniaku Nikiszowca!) tłumaczy: - Niki- szowiec jest fenomenem w skali Europy, w której takie kompleksowe osiedla prawie się nie zachowały. Miał więcej szczęścia niż sąsiedni Giszowiec, który w znacznej części wyburzono pod bloki z wielkiej płyty. Gdy budowano Nikiszowiec w latach 1908-1911, był on typowym osiedlem górniczym, ale do kopalń napływała wtedy przede wszystkim ludność wiejska, przenosząca w nowe miejsce chłopskie tradycje. Charakter Nikiszowca sprzyjał integracji mieszkańców; gmina nie miała wprawdzie własnego samorządu (w prawie pruskim ten typ osady nazywał się obszarem dworskim), za to lokatorzy nie troszczyli się o nic. Właściciel obydwu osiedli (koncern Gische) musiał dbać o remonty budynków, drogi, szkoły, dom kultury, nawet o gospodę!

Agnieszka Heinz pamięta, że jej babcia, też Agnieszka, ubrana była do trumny po chłopsku, w czarną kieckę i skromną bluzkę. Do niedawna najstarsze mieszkanki Nikiszowca miały w szafie dwa zestawy strojów; prócz ciemnego na co dzień, także wspaniale kolorowy, zwany kościelnym. 15-letnia Paulina, prawnuczka Agnieszki i córka Agnieszki, też ma paradny śląski strój. Mówi, że jak Nikiszowiec świętował stulecie, to w jej gimnazjum były uroczystości. Dużo dowiedziała się wtedy o miejscu, w którym mieszka. Była jednak jedyną dziewczyną w klasie, posiadającą tradycyjny strój. Ma go po mamie i choć w życiu by w tych fartuchach nie wyszła bez przyczyny, to "przy okazji" jak najbardziej.

- Ze strojami jest trochę tak, jak z nazwami ulic - żartuje jej mama. - Ja musiałam w swoim chodzić na pochody 1-majowe, choć strój był kościelny.

Nikiszowiec i Giszowiec były osiedlami realizującymi pomysł samowystarczalności. Zdumiewa, że po stu latach echa tej krótkotrwałej (obszar dworski zniesiono w 1924 r.) sielanki wciąż funkcjonują w opowieściach starszych mieszkańców. Erwin Sówka, europejskiej sławy malarz-prymitywista, członek Grupy Janowskiej i przyjaciel Teofila Ociepki, nie mieszka już w Nikiszowcu, ale od ponad półwiecza wciąż maluje jego uliczki, bramy i okna, na parapetach których sadza boginie o hinduskim rodowodzie. Siedzą tak te boginie, czasem same, czasem w towarzystwie św. Barbary, a w tle każdego płótna słynna brama z arkadami, co tak pięknie zagrała w filmach powstańczych Kutza albo szyb kopalni Wieczorek. Skąd one, pytam, te kobiety Wschodu tu się wzięły?

- A gdzie mają być - odpowiada zaczepnie malarz Sówka - jak mi ten Nikisz w głowie siedzi? Dzieciakiem byłem, a już robiłem w kopalni. Tylko człowiek czekał, żeby na wierzch wyjechać i słońca pooglądać, co się w oknach odbijało i mury brązowiło. Dla mnie Nikiszowiec jest jak gorzka czekolada; brązowy, piękny, niepowtarzalny. Takie mam skojarzenie; w młodości człowiek rzadko czekoladę smakował, więc to symbol czegoś niezwykłego. Bo Nikisz zwykły nie jest.

Grupa Janowska, w której Erwin Sówka nauczył się malarstwa, powstała przy kopalni Wieczorek w Janowie. To prawie to samo miejsce, bo Nikiszowiec należał pod Janów, potem pod Szo- pienice, a w 1960 r. stał się dzielnicą Katowic. Sam Nikiszowiec to maleńki obszar wyznaczony symetryczną architekturą, zachowaną w nienaruszonym stanie. Kwadraty domów mieszkalnych z wewnętrznymi zielonymi podwórkami, w środku Rynek, charakterystyczne bramy i okna, których obrzeża malowane są najczęściej na czerwono. A gdzie nie spojrzeć, tam widać szyb kopalni, która była praprzyczyną powstania osiedla.

Nikiszowiec zaprojektowali Emil i Georg Zillmannowie z Charlottenburga i pewnie nie myśleli, że po stu latach efekt ich pracy uznany zostanie za zabytek architektury. I za miejsce magiczne. To najbardziej fotogeniczne miejsce Katowic i naturalna scenografia, w której kręcili filmy Kazimierz Kutz, Janusz Kidawa, Lech Majewski, Maciej Pieprzyca i Radosław Piwowarski.

Krystyna i Krzysztof Niesporkowie, którzy prowadzą najstarszy zakład fotograficzny w Polsce, są trzecim pokoleniem pracującym w Nikiszowcu. Ich zakład, założony w 1919 r. przez dziadka Augustyna, jest jednym z symboli dzielnicy. - To miejsce staje się modne - mówi Krzysztof Niesporek - ale ono nie może stać się skansenem. Fenomenem jest to, że dzielnica żyje, a ludzie się z niej nie wyprowadzają. Nikisz przyciąga turystów, ale nie może być tak, że jedyną atrakcją jest sklep nocny. Da się zachować baśniowo-historyczny klimat Nikiszowca bez skazywania go na skostnienie.

Paulina Heinz też tak myśli. Gra w hokeja w drużynie Kojotki Naprzód-Janów, ale nie może cały czas tkwić na lodowisku. Do kina trzeba "do miasta" jechać, a wieczorem wracać do domu strach.
Nikiszowiec to, zdaniem Joanny Tofilskiej, nie tylko perełka architektoniczna. To Śląsk w pigułce. Z całą jego pogmatwaną niemiecką, polską, śląską, zawsze nikiszowską historią.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!