Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

28. rocznica pacyfikacji kopalni Wujek

Teresa Semik
16 grudnia 1981 roku: czołgi Ludowego Wojska Polskiego pod kopalnią Wujek w Katowicach. To był dzień, w którym zginęło 9 górników
16 grudnia 1981 roku: czołgi Ludowego Wojska Polskiego pod kopalnią Wujek w Katowicach. To był dzień, w którym zginęło 9 górników Zdjęcia archiwalne
Dziś, 16 grudnia, przypada 28. rocznica pacyfikacji kopalni Wujek. Górnicy odsłonią tablicę ks. Jerzego Popiełuszki. Kapelan Solidarności nigdy nie był pod kopalnią, ale w kazaniach często mówił o ofierze Wujka

Zdecydowanie ostrzej rysowała się sytuacja na bocznej linii ataku, od strony rampy kolejowej i stacji Katowice-Brynów. Czołg, który próbował rozjechać barykadę, zawisnął na oblodzonym żelastwie. Górnicy przepędzili oddział ZOMO, który schował się za nim i czołg pozostał bez wsparcia. Górnicy zaklinowali gąsienice wciskając kątowniki pomiędzy koła nośne. Weszli na maskę i w pozycji zwycięzców krzyczeli: - Wojsko z nami! Wojsko z nami!

Strzały padły od strony magazynu odzieżowego i od strony bramy głównej kopalni

Po chwili zaczęli okładać unieruchomiony czołg beczkami i demonstrowali gesty sugerujące eksplozję uwięzionej maszyny. Powstała obawa, że go podpalą wraz z 4-osobową załogą. Wojskowych ogarnął strach. Bali się, że dowódca czołgu spanikuje i otworzy ogień do tłumu.

W uwięzionym czołgu były pistolety P-64, pistolet maszynowy PM-63, kbk AKMS i kbk AK.
- Przez peryskop zauważyłem cywilów pokazujących w naszym kierunku butelki wypełnione cieczą. W moim przekonaniu były to koktajle Mołotowa - zeznawał przed sądem dowódca kompanii czołgów z Opola, Aleksander Krasnopolski. Był bezpośrednim przełożonym unieruchomionej załogi. - Na tym zawieszonym czołgu stali już dwaj cywile. Próbowali otworzyć właz czyniąc w moją stronę gesty, które odczytałem, że położą coś na czołgu i będzie wybuch. Spytałem przełożonych, czy w obawie o życie żołnierzy mogę oddać strzały ślepą amunicją.

Krasnopolski słyszał przez radiotelefon, jak porucznik Ryszard Dobrowolski kontaktuje się z dowódcą 25. Pułku Zmechanizowanego z Opola, Zygmuntem Pytką, i prosi o zgodę na użycie broni, by ratować czołgistów.

- Dobrowolski, uspokójcie się, na pewno nie będzie to konieczne - odpowiedział Pytko.
Gdy agresja górników wzrosła, Krasnopolski ponownie zwrócił się o wydanie zgody na oddanie strzałów ostrzegawczych, tym razem amunicją ostrą. Znów zgody nie otrzymał. Pozwolono mu jedynie na pertraktacje z górnikami. Krasnopolski odłożył broń i poszedł do górników, by prosić ich o pozostawienie czołgu w spokoju. - Pod murem kopalni stoją żołnierze, koledzy tych z czołgu. Nie ruszą się, dopóki wszyscy nie będą bezpieczni - tłumaczył.
Górnicy zapewnili go, że nikomu nic złego się nie stanie. Odstąpili od czołgu, a na jego masce pozostawili załodze kanapki i papierosy. Unieruchomiony czołg stał ciągle w wąskim przesmyku i tarasował przejazd pozostałym wozom. Zomowcy chcąc nie chcąc musieli wyjść zza niego. Górnicy szybko się zorientowali, że mają przewagę. Któryś krzyknął: - Chłopy, na nich! Hurra!

- Górnicy mieli dwumetrowe pręty, łańcuchy - przypominał Janusz Majdan z ZOMO. - Pomyślałem, że jak dojdą, to zrobią z nas kotlety siekane. Uciekaliśmy, przewracając starszych milicjantów.
Górnikom determinacji nie brakowało, ale w czasie odpierania ataków zomowców posuwali się tylko do kopalnianego muru.

Gdy udało im się wyprzeć siły porządkowe za tę linię, wracali na swoje pozycje obronne.
W pewnym momencie natężenie kontrataku było tak duże, że milicjanci bez rozkazu rzucili się do ucieczki. Trzech nie zdążyło. Po krótkiej szamotaninie pojmali ich górnicy. Byli to uzbrojeni w broń palną etatowi pracownicy z KW MO. Górnicy odebrali im dwa pistolety P-64 i automatyczny PM-63. Informacja o zatrzymaniu milicjantów była niepokojąca. W tej sytuacji o zgo-dę na użycie broni zwrócił się do płk Kazimierza Wilczyńskiego dowódca tego odcinka, kpt. Roman Budzyński. O godz. 12.31 Wilczyński po raz pierwszy zameldował przełożonym: - Zdecydowana walka. Jest wielu rannych, atakują nas czym mogą. Czy mogę użyć broni?

Dopóki nie padły strzały, nie było w tej walce ani zwycięzców, ani przegranych. Jerzy Brzeziński rzucił kamieniem w stronę milicjantów i odwrócił się, by zaraz uciec. Wtedy właśnie poczuł piekący ból w klatce piersiowej. Od lekarza usłyszał, że jest ranny od postrzału. Dostał w plecy.

Wiesław Łobień stał w tym samym miejscu i rozglądał się za jakimś kamieniem, by rzucić nim w stronę zomowców. Stał do nich tyłem, w odległości 25-35 m. Gdy poczuł ostry ból, pomyślał, że dostał puszką z gazem łzawiącym. Jedna kula przeszyła pośladek, druga utkwiła w łokciu i unieruchomiła staw na zawsze. Ręka pozostała niesprawna, ciągle boli. - Unikam wspomnień, bo żyć trzeba dalej, ale ten ból nie pozwala mi zapomnieć - powie po latach.- Gdybym mógł cofnąć czas, na pewno bym w 1981 roku nie strajkował. Życie i zdrowie nie ma ceny.

Stanisław Nadolny myśli podobnie. - Zostałbym domu, gdybym wiedział, że użyją broni.
Stał przodem do milicjantów. Oddzielał go od nich czołg stojący w poprzek wąskiego przesmyku pomiędzy budynkiem wagi i kotłowni. Pocisk trafił go w brzuch. - Na moich oczach padł Zbyszek Wilk, ale nie widziałem, kto strzela - mówił Ryszard Wabik. - W tym huku nawet nie słyszałem strzałów. Próbowałem właśnie rozmasować kolano, w które dostałem kawałkiem cegły. Górnicy zaczęli się przewracać, a ja nie wiedziałem, dlaczego. Zbyszek Wilk był pierwszą osobą postrzeloną śmiertelnie, którą przyniesiono do punktu opatrunkowego. Dostał w plecy. Godzinę później pojawiły się tam kolejne ofiary. Stanisława Płatka kula trafiła w prawe ramię. Pochylał się właśnie, by podnieść leżącego na ziemi kolegę. Jan Futyma też podbiegał, by pomóc leżącemu górnikowi, kiedy poczuł mocny ból w łokciu. Z przestrzeloną ręką poszedł do punktu opatrunkowego. - Był tam już Krzysiek Giza. Mieszkaliśmy w hotelu w sąsiednich pokojach. Krzyś miał obnażoną pierś, a na bandażach zakrzepłą krew- zeznawał Futyma w sądzie. - Zobaczyłem też Joachima Gnidę. Dostał w głowę, spod bandaża wyciekała krew. W tym miejscu sąd zaprotokołował: "Świadek płacze, jest zdenerwowany". Giza i Gnida zmarli od poniesionych ran.
Podczas ostatniego odwrotu górników Władysław Wójcik przez nieuwagę został sam na placu przed kotłownią. Schował się za filarem budynku wagi i rozglądał za jakimś kamieniem. Za tym filarem dostał dwie kule. Jedna trafiła go w kolano, droga w łydkę. Było gęsto od dymu, nie widział strzelców. Milicjanci byli zgrupowani w odległości około 30 m od niego. Marian Giermu-ziński stał prawie 100 metrów od strzelców i nawet nie zamachnął się w ich stronę. Najpierw zobaczył, jak ogień posypał się po murze kotłowni. Gdy chwilę później seria przeszła po gąsienicy czołgu, wycofał się w kierunku stacji transformatorowej. Tam zobaczył stojącego spokojnie Józefa Czekalskiego. - Znów usłyszałem serię i on się przewrócił - mówił Giermuziński. - Doskoczyłem więc, żeby go podnieść. Gdy się schyliłem, dostałem postrzał w klatkę piersiową. Ktoś pomógł mi odwrócić Czekalskiego twarzą do ziemi, bo z ust polała mu się krew. - To już czwarta ofiara- powiedział lekarz, gdy zanieśli Czekalskiego do punktu opatrunkowego.

- Dopiero wtedy spostrzegłem, że i ja mocno krwawię - dodał Giermuziński. Strzały padły z dwóch miejsc: od strony magazynu odzieżowego, gdzie teraz mieści się izba pamięci i od strony bramy głównej, gdzie stanął Pomnik-Krzyż. Tam byli widziani funkcjonariusze plutonu specjalnego i tam następnego dnia po pacyfikacji kopalni znajdowały się skupiska łusek. Członkowie plutonu utrzymywali do końca, że użyli broni, strzelając w powietrze, gdy życie i zdrowie pozostałych zomowców było zagrożone bezpośrednio. Kule same nie spadają z nieba. I jakim zagrożeniem był dla nich Wójcik schowany za filarem?

Nie mieli podstaw do użycia broni


Z red. Teresą Semik, naszą koleżanką redakcyjną, świadkiem procesu zomowców, autorką książki dokumentalnej o wydarzeniach w kopalni Wujek w grudniu 1981 roku, rozmawia Henryka Wach-Malicka

Twoje archiwum, związane z wydarzeniami w kopalniach Wujek i Manifest Lipcowy, jest niezwykle imponujące. Zgromadziłaś w nim nie tylko własne notatki i artykuły, ale także dokumenty i zapisy rozmów z ludźmi z obydwu stron barykady. Niestety, barykady prawdziwej, nie tej metaforycznej… Teraz piszesz, a właściwie już finalizujesz, książkę na temat. Jaki będzie miała charakter i dlaczego czekałaś tak długo?
Można by zapytać: a dlaczego tak długo trwał proces? Po prostu niemal każda rozprawa przynosiła jeśli nie nowe fakty, to przynajmniej ich interpretację. Pojawiali się nieznani dotąd świadkowie, ustalano minuta po minucie przebieg wydarzeń, weryfikowano zeznania. Myślę, że intuicja mnie nie zawiodła. Dziś, po dwudziestu ośmiu latach, mam znacznie mniej wątpliwości niż wtedy, gdy zaczynałam gromadzić materiały. Moja książka ma charakter dokumentalny, wzbogacony o własne obserwacje i komentarze. Relacjonuję w niej przebieg wypadków w kopalni Wujek, a potem proces i opinie ludzi, uczestniczących w tamtych wydarzeniach. Pierwsze zdanie napisałam, gdy zapadł prawomocny wyrok.

O ile pamiętam, swoje własne prasowe śledztwo rozpoczęłaś jednak zanim ruszył proces.

Trudno mówić o śledztwie dziennikarskim, po prostu chciałam wiedzieć jak najwięcej o tym, co się wydarzyło. Docierałam do ludzi, porównywałam ich relacje, próbowałam sobie szkicować na planie ruchy obydwu stron.Po pierwszych moich publikacjach wydarzyło się zresztą coś bardzo zaskakującego. Do redakcji przyszedł mężczyzna, były funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa, a jeszcze wcześniej - milicjant biorący udział w pacyfikacji kopalni Wujek. Zjawił się nie wiadomo skąd i zaproponował, że opowie mi, jak to "było po drugiej stronie". Mówił naprawdę zaskakujące rzeczy.

Uwierzyłaś mu tak od razu?

A skąd, pomyślałam, że to prowokacja. W tamtym czasie każdym sposobem próbowano przerzucić na górników choćby trochę winy, więc się obawiałam, że to jakiś podstawiony agent. Ale jego informacje zaczęłam sprawdzać, weryfikować i wiele z nich się potwierdziło. Do dziś nie wiem, dlaczego powiedział mi o faktach obciążających Służbę Bezpieczeństwa, o grupie Edmunda Perka, ale powiedział. Po artykule na ten temat zostałam wezwana do sądu w charakterze świadka. Pytano mnie miedzy innymi o nazwisko informatora.

I co? Spełniłaś te oczekiwania sądu, powiedziałaś?

Nie, taki był jego warunek - anonimowość. To, co mi przekazał, mogłam natomiast opublikować. On widział, jak w kopalni Manifest Lipcowy dowódca plutonu specjalnego strzelił do górników, jak strzelano w kopalni Wujek. Powiedział, że strzelała także kadra zawodowa Milicji Obywatelskiej, bo na użycie broni było ciche przyzwolenie. Na szczęście po tych ich strzałach nie było ofiar. Jedną z większych tajemnic tamtych wydarzeń jest udział w nich Służby Bezpieczeństwa. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że w centrach dowodzenia, w "sztabie pacyfikacji", który się znajdował nie w pokoju komendanta wojewódzkiego MO, Jerzego Gruby, ale obok gabinetu Zygmunta Baranowskiego, jego zastępcy do spraw bezpieczeństwa. Służba Bezpieczeństwa robiła rozpoznanie terenu, zbierała informacje na temat nastrojów i przygotowywania się górników do ewentualnych starć zbrojnych. Funkcjonariusze SB byli uzbrojeni, to udowodniono, nie wiadomo natomiast do końca, jaka była ich rola, zarówno w Wujku, jak i Manifeście Lipcowym.

Prowokowali?
Nie mogę tego wykluczyć.

Czy w swojej książce piszesz także o emocjach, towarzyszących obydwu stronom? Wbrew pozorom, stan psychicznego napięcia miał ogromny wpływ na bieg wydarzeń.
Dlaczego wbrew pozorom? Moim zdaniem, emocje odegrały ogromną rolę. W procesie zeznania składało ponad 300 świadków, większość z nich potwierdzała eskalację nastrojów. I nie chodzi tylko o górników, ale również o siły porządkowe. Jeden z milicjantów, wzięty przez górników na zakładnika, po wielu latach przyznał, że pamięta każdą minutę z tego, co przeżył. Ale jego wyznanie to dowód na jeszcze coś innego. Pomyśl na zimno - sytuacja się zaostrza, agresja sięga zenitu. Jest naładowana broń z jednej strony, są łańcuchy i kilofy z drugiej… Przecież to mogłaby być masakra. Aż trudno myśleć o takim scenariuszu. Gdyby ktoś nagle zaczął strzelać bez opamiętania, bo było przecież to "ciche przyzwolenie"? Gdyby ktoś wpadł na pomysł, żeby dopaść załogę czołgu, który zawiesił się na barykadzie i był praktycznie odcięty od reszty wojska? Albo gdyby załoga tego czołgu, w ataku paniki, zaczęła strzelać na oślep? Powiem ci szczerze, pracując nad tą książką nieustannie zadawałam sobie pytanie: jak można było dopuścić do pacyfikacji zakładów pracy?! Nieszczęście wydarzyło się na Wujku, ale mogło wydarzyć się wszędzie. To cud, że nie było więcej ofiar.
Piszesz nie tylko o samych wydarzeniach i procesie, ale śledzisz także losy ludzi przed i po akcji na kopalni Wujek. Powiedz, chętnie udzielali ci informacji? Oswoili się z twoją obecnością podczas tylu rozpraw sądowych?
Zomowcy nie. Zdumiewa mnie zresztą ich solidarność, także w oporze przed rozmowami z dziennikarzami. Górnicy rozmawiali otwarcie i szczerze, choć dla wielu z nich to wciąż straszna trauma. Zwłaszcza dla rodzin poległych, które tak długo czekały na wyrok sądu. Czasem odkrywałam też fakty zaskakujące. Choćby ten, że część zomowców w ogóle nie wiedziała, na jaką akcję jedzie, a dla niektórych był to wręcz pierwszy dzień służby.
Kompanie ZOMO tworzyli bardzo młodzi chłopcy, którzy w strukturach MO odbywali zastępczą służbę wojskową. Był to ich najczęściej świadomy wybór. Służba trwała krócej i była płatna. Tuż przed stanem wojennym w szeregi ZOMO wcielono wielu rezerwistów, także zwolenników Solidarności, by ich w ten sposób spacyfikować i upokorzyć. Zmobilizowano górników, których praca w kopalni
uwalniała czasowo od wojska, również po to, by poszli bić swoich kolegów z pracy. Funkcjonariusze plutonu specjalnego osłaniali z boków tyralierę zomowców. Pierwsza grupa ZOMO po 10-15 minutach uciekła poturbowana z powrotem za ogrodzenie. Nie mieli ochoty do walki. Jednego rannego odprowadzało w kierunku zaparkowanych samochodów kilku zdrowych - relacjonował kapitan Zygmunt Ostrowski, wojskowy dowódca. Albo zaskakujący był też fakt, że komitet strajkowy kopalni Wujek, bojąc się rozlewu krwi, wyłączył prąd w kuźni, gdzie szykowano piki przed starciem z zomowcami. Starałam się znaleźć jak najwięcej takich historii. Na to, co się zdarzyło, składało się mnóstwo drobnych elementów. Wtedy sądzono, że one nie mają znaczenia, dziś wiemy, że miały.

Trudno ci było zachować dystans do opisywanych wydarzeń?

Nie, w tym przypadku czas działał na moją korzyść, mogłam każdą minutę wydarzeń przeanalizować, każde zeznanie przemyśleć i powiązać z innymi relacjami.
Dziś nie mam wątpliwości, że nie było podstaw do użycia broni, absolutnie nie było to konieczne.

Co cię zdumiewa do tej pory?
Fakt, że w ciągu tamtych trzech godzin zdarzyło się tak wiele.

Chłopak z cegłą ruszył na czołg

Nikt nie wiedział, kim jest chłopiec w przykrótkiej kurtce i czap-ce zakopiance na głowie sfotografowany podczas pacyfikacji kopalni Wujek. 13-letni Mariusz Behr też nie miał pojęcia, że ktoś zrobił mu zdjęcie, jak sięga po kolejny kawałek cegły, by rzucić w nadjeżdżający czołg. 16 grudnia 1981 r., zamiast do szkoły, poszedł z kolegami pod bramę kopalni. Tata strajkował. Po latach powie, że kiedy zobaczył czołgi na ulicy, bał się o niego. Z tego strachu chwycił kamień i cisnął w stronę nadjeżdżającego wojska. Nie wiedział, że fotografia z nim obiegła świat. Trafiła na cegiełki, z których wzniesiono Pomnik-Krzyż poległych górników. Zdjęcie chłopca wyeksponowano też w izbie pamięci kopalni Wujek. Tam zdjęcie ujrzała Mariola Behr: - To przecież mój Mariusz!

Twarzy wprawdzie nie było widać, ale poznała ubranie i jego pozę. - Zawsze wywijał tymi nogami. Proszę spojrzeć na zdjęcia z dzieciństwa i jego ruchy - opowiada Mariola Behr.

Kopalnia była częścią ich życia. Z okien widzieli bramę, kominy, maszynę wyciągową. Henryk Behr wyszedł w stanie wojennym na nocną zmianę i już do domu nie wrócił. Strajkował, bo tak trzeba było. Żona codziennie była przy ogrodzeniu kopalni z ciepłą zupą i kawą w termosie. Tuż przed pacyfikacją strajkującej kopalni niosła garnek z gorącą herbatą przygotowaną przez kobiety, które, jak ona, czekały na mężów. Zbliżała się godzina 10. Mariusz mignął jej na ulicy Gallusa.

- Co ten synek tu robi, powinien być w szkole, pomyślałam. Nie było czasu dłużej się nad tym zastanawiać. Czołgi już dudniły, wypatrywałam męża przy płocie, żeby wziął ode mnie tę herbatą, bo niedługo wystygnie - przypomina Mariola Behr. 13-letni Mariusz, chcąc nie chcąc, uwikłał się w tragiczną historię stanu wojennego. - Z kolegami wchodziliśmy na dachy domów i z czwartego piętra zrzucaliśmy, co było pod ręką. Jak zobaczyli nas zomowcy i szli w naszą stronę, zbiegaliśmy czym prędzej, pukając do pierwszych drzwi, by się przed nimi ukryć - wspomina po latach.

Mariusz mieszka z rodziną w Niemczech. Jest nieco zdziwiony tym zainteresowaniem jego osobą. Nie chwalił się nikomu, co wtedy robił, bo się bał, że go ukarzą. Najważniejsze, że tata wrócił ze strajku cały i zdrowy. - Mąż bał się wracać zaraz po pacyfikacji. Zjechał z innymi na dół. Zobaczyliśmy się dopiero nazajutrz - przypomina Mariola Behr.

Wujek '81

Dziś, 16 grudnia, przypada 28. rocznica pacyfikacji kopalni Wujek. Dzięki staraniom Solidarności i Społecznego Komitetu Pamięci Górników plac przy kopalni otrzyma nazwę NSZZ Solidarność. Uroczyste odczytanie uchwały radnych Katowic nastąpi dziś przed Pomnikiem-Krzyżem. W kościele Podwyższenia Krzyża Świętego odsłonięta zostanie też tablica upamiętniająca ks. Jerzego Popiełuszkę w 25. rocznicę jego tragicznej śmierci.

Program obchodów: godz. 16 - msza św. (kościół przy ul. Pięknej 8); godz. 18 - uroczystości pod Pomnikiem-Krzyżem (ul. Wincentego Pola). Po nadaniu placowi przed kopalnią imienia: NSZZ Solidarność - apel poległych oraz składanie wieńców i kwiatów.

Wolny Związek Zawodowy Sierpień 80 i Polska Partia Pracy w rocznicę tragicznych wydarzeń w kopalni w grudniu 1981 roku organizują dziś o godz. 12 przed Pomnikiem Dziewięciu z Wujka demonstrację upamiętniająca śmierć górników walczących o prawo do zrzeszania się w wolne, niezależne związki zawodowe. Obchody odbywać się będą m.in. pod hasłami sprzeciwu wobec łamania praw pracowniczych.

Zomowiec z głową dzika

Zomowiec z głową dzika, wyciągnięta z portfela kartka na mięso i rolka papieru toaletowego z napisem luksus - takie fotografie od wtorku można oglądać w Chorzowskim Centrum Kultury na pokonkursowej wystawie prac Komuno, nie wracaj - stan wojenny, obiektyw(ne) spojrzenie po latach. Pierwsze miejsce zajęła Maria Konieczna, uczennica Zespołu Szkół Plastycznych w Katowicach za cykl Quo vadis, komuno. 18 najlepszych prac będzie można oglądać do końca roku. Jednym z gości wtorkowego wernisażu był Kazimierz Świtoń. RES

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!