Przekonywanie społeczeństwa do parytetu za pomocą tupania obcasem jest tak mało wyrafinowane, że aż trudno uwierzyć, że za tym spiskiem nie stoją mężczyźni.
Koncepcja kontyngentu płciowego w każdym innym elemencie życia społecznego niż małżeństwo to nie tylko niedorzeczność. To również powielanie szlachetnych rzekomo szykan, których charakter dobrze oddaje termin "pozytywnej dyskryminacji". Przerabialiśmy to już w Polsce, przerabiano w USA, za uskutecznianie zasady numerus clasus w szkolnictwie mogli też wstydzić się Rosjanie i Niemcy. Teraz o podobne dekrety, z uporem godnym lepszej sprawy, walczy garstka feministek. I pomyśleć, że 40 lat temu Amerykanie za triumf sprawiedliwości uznali kres pytań o rasę, płeć i wyznanie w kwestionariuszach zatrudnienia.
Cały ruch parytetowy bezskutecznie próbował już tradycyjnej metody zdobycia przepustki do politycznej ziemi obiecanej. Ta metoda nosi nazwę "kto lepszy" i dała przepustkę do Sejmu wielu utalentowanym kobietom, którym męska konkurencja może co najwyżej torebkę nosić. Nie dziwi mnie wcale, że kobiety, które bez pomocy parytetopodobnych protez same zaprojektowały swoją społeczną i polityczną rolę, z dystansem oceniają pomysły koleżanek feministek. Bo nie chcą zostać upupione. A dla feministek sama propozycja wyborczej protekcji ze strony męskich szowinistów powinna zostać odebrana jako akt bezczelności.
Więcej kobiet w polityce, to lepsza polityka - krzyczą feministki. Psychologia nazywa to myśleniem magicznym. To nim, równie nieświadomie, posługiwał się Andrzej Lepper z Samoobrony, gdy mówił, że inni już byli.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?