Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gierek: Doradzałem ojcu nieoficjalnie

Marcin Zasada
arc
W ostatnich dziesięciu latach istnienia PZPR ja byłem poza partią po tym, jak w 1980 roku zostałem z niej usunięty. Za co? Za błędy i wypaczenia - mówi prof. Adam Gierek, poseł do Parlamentu Europejskiego, syn Edwarda Gierka, Marcinowi Zasadzie.

Proszę wybaczyć prowokacyjny ton: dlaczego, gdyby dziś żył pan w PRLu, zapisałby się pan do PZPR?

Już raz się zapisywałem - po studiach, choć już w czasie ich trwania wielokrotnie mi to proponowano. Naprawdę nie wiem, czy zapisałbym się ponownie. Proszę pamiętać, że w ostatnich dziesięciu latach istnienia PZPR ja byłem poza partią po tym, jak w 1980 roku zostałem z niej usunięty. Za co? Za błędy i wypaczenia. Zarzucano mi, że nadmiernie rozwinąłem swój instytut Inżynierii Materiałowej na Politechnice Śląskiej i wszystko to, za co powinienem dostać raczej medal, zostało ocenione zupełnie odwrotnie. Inna sprawa to to, że ja nigdy nie należałem do aktywnych członków PZPR. Byłem raczej doradcą.

Doradzał pan ojcu, gdy rządził krajem?

Owszem, w wielu kwestiach - przemysłu, gospodarki, inwestycji. Zaznaczam jednak, że było to raczej doradzanie prywatne, nieoficjalne. Uważałem na przykład, że trzeba zlikwidować stare huty na Śląsku, które już wtedy nie odpowiadały ekologicznym standardom i budować takie, jak Huta Katowice. Ojciec pytał mnie też o przemysł samochodowy. Byłem jednym z kilku ludzi, którzy testowali małego fiata, zanim wszedł na nasz rynek.

Dla malucha, wygodnego życia i wczasów nad Morzem Czarnym sam bym próbował kariery w PZPR. Myślę, że nie byłbym jedyny. Ludzie są dziś bardzo pragmatyczni i gdyby taka partia istniała, miałaby nie 3,5 a 10 milionów członków.

PZPR nie było partia kadrową, tylko masową, co było bardzo źle przyjmowane u naszych sąsiadów, zwłaszcza u Wielkiego Brata na wschodzie. Sądzono tam, że partia powinna być elitarna, wbrew względnie demokratycznemu modelowi, jaki obowiązywał w Polsce. PZPR, dzięki swojej masowości mogła lepiej wykorzystać potencjał intelektualny swoich członków.
Z tym potencjałem to bywało różnie, o czym świadczą choćby losy kierowników KC, którzy po rozwiązaniu PZPR, niezdolni do robienia niczego innego poza pisaniem referatów i organizowaniem narad, lądowali jako taksówkarze, portierzy i magazynierzy.

Aparatczycy to jedno, a ludzie mający wiedzę i talent, którzy włączali się do życia publicznego w partii - to drugie. Dzięki swojej masowości, PZPR mogła korzystać z potencjału najróżniejszych środowisk. To była chyba jedyna partia spośród komunistycznych, choć tak naprawdę PZPR była bardziej socjaldemokratyczna niż komunistyczna.

Gomułka i Ochab to socjaldemokraci? O Bierucie nie wspomnę, bo jego metody i wizja kraju były jawnie zbrodnicze.

Zgoda, miałem na myśli schyłkowy okres działania PZPR. W latach 70. była to już partia, z punktu widzenia doktryny - socjaldemokratyczna. Dlatego, gdy ją likwidowano, moim zdaniem niepotrzebnie, na jej gruncie szybko wykiełkowało ugrupowanie właśnie socjaldemokratyczne.

Kto za młodu nie był socjalistą, ten na starość będzie świnią - miał rzec Bismarck. Dlaczego pan pozostał tym idealistą?

Nie zastanawiałem się nigdy, czy naprawdę jestem socjalistą (choć tak mi się wydawało), bo nie wiem jakimi kryteriami miałbym to zbadać. Zawsze natomiast uważałem się za człowieka lewicy. Mieliśmy zawsze lewicę kultywującą ideologię Marksa i Lenina, opierającej swoje istnienie na tak zwanej walce klas.
To obecnie margines polityczny. A pan jest raczej eurokomunistą, zgodnie z ruchem o tej nazwie zapoczątkowanym w Europie Zachodniej jeszcze w latach 70.

Margines marginesem, ale nie wiadomo, czy nasze społeczeństwo znów nie dojrzeje do walki klasowej. Eurokomunistą raczej nazwałbym swojego ojca. W Parlamencie Europejskim eurokomuniści, jeśli tak można ich jeszcze nazywać, są między innymi członkami Partii Europejskich Socjalistów (PES). Ja uważam siebie raczej za socjaldemokratę.

Ta polityczna tożsamość wynika z tęsknoty czy raczej sentymentu za PRL-em?

Ani z tęsknoty, ani sentymentu, bo żadne z tych uczuć nie oddaje mojego stosunku do minionej epoki. Natomiast, skoro pan o to pyta, to epoka PRL-u zasługuje na sprawiedliwą ocenę - zarówno z wadami wynikającymi z pewnych narzuconych ze Wschodu rozwiązań, jak i z jej zaletami. Setki tysięcy ludzi z sentymentem wspomina właśnie te zalety - gwarantujące im socjalny spokój i pracę.

Ale ten spokój opierał się na złudnych przeświadczeniach. A sentyment dotyczy chyba coca-coli, papierosów marlboro i gumy do żucia z kaczorem Donaldem, które za czasów pańskiego ojca pojawiły się w sklepach po siermiężnej epoce Gomułki.

Proszę tego nie trywializować i sprowadzać tylko do coca-coli. Ważniejsze były takie możliwości jak mieszkanie dla prostych ludzi, o którym dziś mogą tylko pomarzyć. Budownictwo, przemysł, sport, nauka - to wszystko się rozwijało i kwitło w PRL-u.
Chciałby pan znów, jako profesor, zarabiać mniej od robotnika na budowie?

Fakt, zarabiałem mniej. I to był problem. Ale wtedy ambicje ludzi nie sprowadzały się wyłącznie do zarobków. Obecnie wszystko sprowadzone jest tylko do pieniądza.

Ludzie chyba wolą kapitalistyczny i konsumpcyjny hedonizm od kartek na cukier.

Kartki na cukier wprowadzono w 1976 roku w przedziwnej sytuacji, w której cukru było dużo, ale w wyniku jakiejś paniki ludzie zaczęli ten cukier masowo kupować. Jak przed wojną - cukier się nie psuje, więc można go gromadzić. Dziś produkujemy mniej cukru niż wtedy i wystarcza. Mniej mięsa produkujemy i wystarcza.

Syn pierwszego sekretarza stał w kolejkach za mięsem?

W kolejkach specjalnie nie stałem, w tym czasie akurat się odchudzałem, dlatego nie potrzebowałem takiej ilości mięsiwa. Wbrew pozorom, moje życie nie obfitowało w żadne wyjątkowe przywileje. Zajmowałem się nauką, dużo pracowałem, prowadziłem badania, wyjeżdżałem na konferencje. Pracowałem od 8 do 18 i to było dla mnie najważniejsze. A przypominam, że 2,5 proc. ówczesnego PKB przeznaczano wtedy na naukę.

20 lat temu Mieczysław Rakowski wypowiedział historyczną formułę - Sztandar wyprowadzić. Co pan czuł, gdy wtedy słyszał o końcu PZPR?

Specjalnie mnie to nie wzruszało, od dziesięciu lat nie byłem członkiem partii.
Ale mówi pan, że rozwiązanie PZPR było błędem.

Patrząc racjonalnie na to, co później nastąpiło - ta decyzja była błędem taktycznym Rakowskiego. PZPR-u nie należało likwidować, tylko dostosować program do zmieniających się realiów.

W 1992 roku, gdy Sejm uznał stan wojenny za nielegalny, Leszek Moczulski rozwinął skrót PZPR, jako płatni zdrajcy, pachołki Rosji. Aleksander Kwaśniewski zażądał przeprosin, do których Moczulskiego zobowiązał sąd. Było za co przepraszać?

Nie można określać całego PZPR w ten sposób. Oczywiście, stan wojenny i wszystko, co doprowadziło do stanu wojennego, było inspirowane po tamtej stronie granicy. Rosjanom nie była na rękę własna interwencja w Polsce. Rosjanie wymusili na Jaruzelskim, żeby ze swoimi ludźmi zrobił w kraju porządek. Gdyby nie on, rozkaz wykonałby kto inny. Jaruzelski nie bronił Polski przed ZSRR, on przede wszystkim bronił własnej skóry i władzy. Ale słowa Moczulskiego były obraźliwe dla innych ludzi związanych z PZPR.

Więc mamy Jaruzelskiego. A Bierut był agentem NKWD. Jego służalczość wobec ZSRR bywała kłopotliwa nawet dla Stalina.

Nie wiem, czy był, czy nie - zostawiam tę kwestię historykom. Ale w tej strefie wpływów znaleźliśmy się po Jałcie. I później trzeba było w tej sytuacji jakoś układać sobie życie.

Czyli pragmatyzm.

Pragmatyzm cechował mojego ojca. Nawet "niedźwiedzie" z Breżniewem były częścią gry, dzięki której mogliśmy w Polsce choć odrobinę działać po swojemu. Mieliśmy prywatne rolnictwo, rzemiosło, nawet handel, co w innych krajach bloku było niemożliwe.
Handel???

Dobrze, rachityczny, ale był. Decydowaliśmy, co w Polsce budować. Powstało wiele obiektów, które ZSRR nie były na rękę. Na przykład Port Północny, który miał służyć wymianie surowców z Europą.

Był też Pałac Kultury w Warszawie - prezent dla Bieruta od Stalina.

Widzę, że przyłącza się pan do chóru chętnych do zburzenia tego budynku.

Nic takiego nie powiedziałem.

Nawoływanie do wyburzenia Pałacu to jeden z największych idiotyzmów ostatnich lat. Pan Radosław Sikorski wpisuje się w ten trend: "Nieważne czy coś jest dobre, czy złe - trzeba zniszczyć, bo pochodzi z czasów słusznie minionych".

Dobra czy zła decyzja - jak rozwiązanie PZPR komentował pański ojciec?

Również uważał to za błąd, choć specjalnie się tym nie przejął. Skomentował na zimno: "To pomyłka".

Pański ojciec od dawna był już wtedy na bocznym torze. Musiał wycofać się z polityki, bo w sierpniu 1980 roku stracił nad wszystkim kontrolę. Czy był rozgoryczony tym wszystkim - internowaniem, oskarżeniami…?

Ojciec był rozgoryczony, bo jego współpracownicy go zdradzili. Kania, Jaruzelski, Kowalczyk, Grudzień i inni zaczęli prowadzić swoją politykę, szukać następcy. Jaruzelski, wprowadzając stan wojenny, nie myślał o Okrągłym Stole, tylko o utrzymaniu władzy. Kozłem ofiarnym był mój ojciec - zaraz po odwołaniu Trybuna Robotnicza pisała, że Gierek miał w domu złote klamki. Potem było internowanie i bezpodstawne oskarżenia. Ojcu szykowano pokazowy proces.
Nie można było dogadać się z Breżniewem, z którym pański ojciec miał ponoć znakomity kontakt?

Byłem świadkiem ich ostatniego spotkania na Krymie, gdy Breżniew był ruiną człowieka, marionetką, która drewnianym głosem odczytuje z kartki tekst napisany mu przez ludzi, którzy nim manipulowali. Chodziło o to, by przedłużyć trwanie całej gerontokracji skupionej wokół niego. Breżniew już wtedy nie podejmował żadnych decyzji.

Kilka miesięcy po historycznym wyprowadzeniu sztandaru ojciec odpowiedział książkowym bestsellerem, wywiadem-rzeką zatytułowanym Przerwana dekada. Mam wrażenie, że ta książka usankcjonowała kult Edwarda Gierka w Polsce.

Jaki kult? Ojciec wymyślił sobie kult? Nie zgadzam się z takim stawianiem sprawy. Przerwana dekada nie jest może historycznym dziełem, raczej dokumentem będącym źródłem wielu cennych informacji. Książka rozeszła się chyba w liczbie miliona egzemplarzy. Szkoda tylko, że ojciec nie podpisał żadnej umowy i nic na tym nie zarobił.

Nie ma kultu Edwarda Gierka?

Jest pozytywna ocena, którą wystawiają mu rozsądni ludzie pamiętający jego dokonania. Z drugiej strony mamy dziurę w historii, którą wykopuje IPN. A przecież w 1980 roku to jego decyzją uznano Solidarność na plenum KC. Nie zdążył ogłosić tego w Sejmie, bo wylądował w szpitalu, a potem odsunięto go od władzy.
Jak pan skomentuje powrót do SLD Jerzego Oleksego i Leszka Millera? Nic dziwnego, że poparcie dla lewicy tak drastycznie spadło w ostatnich latach, skoro lewica nie może zdecydować się, kto ma o jej losach decydować. I okopuje się na dawno straconych pozycjach.

Jest taka groźba, ale przecież Miller i Oleksy nie będą podejmować decyzji, raczej posłużą swoim doświadczeniem w umocnieniu lewicy. Błędów lewicy w ostatnich dwóch dekadach było mnóstwo. Odcięcie się od PRL-u, potem liberalizacja polityki społecznej i gospodarczej. Lewica Millera była w praktyce bardziej liberalna od partii prawicowych i dlatego przepadła z kretesem. Do tej porażki doprowadzili rzekomi lewicowcy.

Którzy to rzekomi lewicowcy? Miller?

Marek Belka. Miller popełnił błędy, ale się do nich przyznał. Ale pamiętam też z jakimi problemami się wtedy zmagał. Dziura budżetowa...

Afera Rywina...

Już sam nie wiem czy była, czy nie. Podobnie jak najnowsza afera z hazardem w tle. Ale ja patrzę w przyszłość. Kiedy widzę, że w Parlamencie Europejskim najwięksi prawicowcy zaczynają mówić o społecznej gospodarce rynkowej, to znaczy, że odrodzenie lewicy również w Polsce jest całkiem realne. Mamy duży elektorat, który oczekuje państwa prosocjalnego.
Ale SLD nie zachęca go do głosowania. Podczas przedwyborczego zjednoczenia Unii Pracy z Sojuszem, pan, jako kandydat UP poparł Jerzego Szmajdzińskiego. Czy tak pańskim zdaniem wygląda potencjalny zwycięzca zbliżających się wyborów?

SLD w końcu już nie jest zaabsorbowane wewnętrznymi tarciami. Dziś Grzegorz Napieralski ma bezwzględne poparcie członków partii, skończyły się boje z Wojciechem Olejniczakiem. Umocnił SLD od środka, a obecnie wokół tej partii może się tworzyć silna koalicja lewicowa złożona z innych lewicowych organizacji , związków i partii. Szmajdziński to dobry kandydat, polityk z dużym doświadczeniem i wizją, a przy tym z nie do końca zapisaną jeszcze kartą.

Charyzma?

Ma charyzmę, zresztą ten przymiot jest moim zdaniem przeceniany w polityce. Sztuczki socjotechniczne potrafią dziś robić cuda. Uważam, że w polityce minęła epoka wielkich, charyzmatycznych liderów, ojców narodu. Ja wolę skutecznych organizatorów, którzy niekoniecznie potrafią się pięknie uśmiechać.

Człowiek lewicy powinien chociaż próbować być ojcem narodu. Czemu nie Włodzimierz Cimoszewicz?

To samotny strzelec. Kapryśny. Nie lubi działać w dużym zespole. Poza tym wygląda, jakby trochę sprzedał się Platformie Obywatelskiej. Ten koniunkturalizm go dyskwalifikuje.

Czy po rezygnacji Donalda Tuska ze starań o prezydenturę wzrosły szanse kandydata lewicy?

Moim zdaniem, Szmajdziński stał się poważnym kandydatem do zwycięstwa. Tym bardziej, że lista potencjalnych następców Tuska jest bardzo krótka i mało imponująca.
Lista kandydatów SLD też nie powala na kolana. Czy wybór Szmajdzińskiego nie jest dowodem tej wątłej kadry?

W trakcie kampanii przekonamy się, że był to dobry wybór, a nie wybór z przymusu.

Kandydaci lewicy mają problem z niedoścignionym wzorcem kandydata lewicy na prezydenta - Aleksandra Kwaśniewskiego. Porównania z Kwaśniewskim żadnemu nie wychodzą na dobre. A nowych gwiazd lewicy jak nie było, tak nie ma.

To nieprawda, ale ten wzór Kwaśniewskiego to wzór polityka, który przede wszystkim pracuje głównie na siebie. Od takiego wzoru trzeba w końcu odejść. A jeśli chodzi o młode gwiazdy, to mógłbym podać takie nazwiska jak: Matyjaszczyk czy Arłukowicz.

W poprzednich wyborach prezydenckich publicznie poparł pan Lecha Kaczyńskiego. Nie żałuje pan tej decyzji?

Poparłem go ze względu na jego program, w sytuacji gdy kandydat lewicy się wycofał. Owszem, żałuję tylko tego, że go nie zrealizował, nie zrealizował na przykład owej obietnicy PiS budowy dwóch milionów mieszkań. Teraz nie mam wątpliwości, że przyszły prezydent spełni swoje obietnice.

Bronisław Komorowski?

Nie, Jerzy Szmajdziński.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Gierek: Doradzałem ojcu nieoficjalnie - Dziennik Zachodni