Zdezorientowani byli pacjenci, z których część odesłano do domów. Nie przyniosły żadnych efektów rozmowy dyrektorów szpitali ze strajkującymi.
Pielęgniarki nie odeszły od łóżek tam, gdzie zagrożone jest życie pacjentów
W bielskim Szpitalu Wojewódzkim pod Szyndzielnią do strajku przystąpiło 168 pielęgniarek. 140 pracowało, bo odejście od łóżek pacjentów w takich oddziałach jak anestezjologia, urologia czy stacja dializ stanowiłoby zagrożenie życia. W szpitalu nie było żadnych planowych przyjęć. Mogli w nim pozostać tylko pacjenci będący w bardzo ciężkim stanie.
- Jestem pięć dni po poważnej operacji ucha. Mam jednak natychmiast wracać do domu, do odległej o 40 kilometrów Rajczy, ale już w czwartek muszę wrócić pod Szyndzielnię, by usunięto mi szwy, a potem co dwa dni jeździć na opatrunki - powiedziała nam wczoraj Anna Liszka, która musiała opuścić szpital. Wyliczyła, że każda taka wizyta to dla niej wydatek stu złotych.
Pielęgniarki rozumieją trudną sytuację pacjentów. Twierdzą jednak, że strajk jest konieczny.
- Żadne inne formy protestu nie przyniosły rezultatów. Dyrektorzy mówią nam tylko, że nie mają pieniędzy na podniesienie naszych pensji, podczas gdy na podwyżki innych grup jakoś je znajdują. Jeśli obecna forma strajku nic nie da, zaostrzymy ją - zapowiada Jolanta Borgosz z bielskiego komitetu strajkowego, pielęgniarka z miejskiego Szpitala Ogólnego, w którym dyrekcja nie rozmawiała we wtorek ze strajkującymi.
Zdaniem Iwony Brochulskiej ze śląskich struktur Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych, rodzące konflikty dysproporcje płacowe są w służbie zdrowia nie tylko między różnymi grupami zawodowymi, ale i wewnątrz nich.
- W jednych szpitalach lekarz zarabia 6 tysięcy złotych, w innych nawet 17 tysięcy złotych. Podobnie jak pielęgniarki. Jedne dostają 2,8 tys. zł., inne pracują za 4,6 tys. zł. To nie jest sprawa braku pieniędzy, ale rezultat fatalnej polityki płacowej - twierdzi Brochulska.
Dyrektorzy szpitali, w których pielęgniarki od poniedziałkowego wieczoru strajkują, nie tylko twierdzą, że nie mają pieniędzy na podwyżki, więc pensji podnieść nie mogą.
- Strajk jest nielegalny. Nie zostały zachowane zapisy ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych. O prawne rozstrzygnięcie tej sprawy zwróciliśmy się do Departamentu Dialogu Społecznego - mówi Antoni Juraszek, dyrektor Szpitala Powiatowego w Żywcu. Zapewnia jednak, że plan ewentualnych podwyżek płac przedstawi Radzie Społecznej szpitala. Jeśli jej członkowie uznają, że placówka może się jeszcze bardziej zadłużyć, wtedy to zrobi.
Ostrzejsze działania zapowiada dyrektor bielskiego Szpitala Wojewódzkiego, Ryszard Batycki. Ma zamiar powiadomić prokuraturę o złamaniu przez pielęgniarki ustawy o sporach zbiorowych.
O co walczą
Protest ma podłoże płacowe. Strajkujące domagają się podwyżek i zaprzestania dyskryminacji płacowej pielęgniarek oraz położnych.
Biały personel domaga się przede wszystkim podwyższenia podstawy wynagrodzenia do 3 tys. zł brutto. Obecnie pielęgniarka z 20-letnim stażem ma podstawę w wysokości 2,3 tys. zł. W szpitalu w Żywcu pielęgniarki zarabiają mniej, bo 2 tys. zł.
Już w 2007 roku pielęgniarki i położne usłyszały deklarację, że dyrekcje szpitali będą sukcesywnie podwyższały podstawę do poziomu 3 tys. zł. Od dwóch lat ich pensje nie wzrosły wcale lub tylko symbolicznie. Tym razem postanowiły rozpocząć strajk.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?