Odpowiedź znalazłem dosyć daleko, bo w wielkiej polityce.
Nie zgadzam się, by ktoś bez dyskusji, arbitralnie i odgórnie zakazywał mi przedstawiania swoich przekonań - napisał w specjalnym oświadczeniu, w którym rozstawał się z Prawem i Sprawiedliwością, senator Zbigniew Romaszewski. Dodał, że dziś w polskim życiu publicznym ludzie zbyt często boją się mówić, co myślą, i boją się bronić swoich racji.
W ten sposób zareagował na trzymiesięczne zawieszenie go w prawach członka partii, które miało być karą za głosowanie przeciw odebraniu Krzysztofowi Piesiewiczowi senatorskiego immunitetu. Romaszewski, podobnie jak inny senator PiS Piotr Andrzejewski, zagłosował wbrew partyjnej dyscyplinie, biorąc w obronę Piesiewicza, na którego politycy i opinia publiczna wydali już cywilny wyrok śmierci.
W sumie cała ta historia nie jest żadną sensacją. Bo choć Romaszewski w swym politycznym nieprzejednaniu i jakiejś jadowitej moralnej pryncypialności bywał irytujący i zrażał do siebie wielu ludzi o umiarkowanych poglądach, o koniunkturalizm czy tym bardziej efekciarstwo przez nikogo rozsądnego posądzony być nie może. Takiej próby charakteru i takiego jej finału należało się raczej od dawna spodziewać, zważywszy na to, jak Romaszewski zachowywał się w czasach, gdy bunt kosztował znacznie więcej niż pozbawienie łask partyjnego szefa. Z pewnych ludzi popychadeł się nie robi.
Sensacja byłaby wtedy, gdyby na podobny sprzeciw zdecydowała się np. Beata Kempa, Joachim Brudziński, Arkadiusz Mularczyk - czy inny pisowiec podobnego formatu (nie mówiąc już o drobniejszych).
Ale oni się nie zdecydują, ponieważ są politykami z leasingu: ich publiczne istnienie jest istnieniem pożyczonym od szefa. Wzięli się z łaski pańskiej, dlatego na każdym kroku muszą o tę łaskę zabiegać, i to skuteczniej od innych. Zdani na potencjał własny, przyrodzone zdolności i siły, inteligencję i wiedzę raczej wiele by nie nawojowali. Muszą więc na każdym kroku udowadniać, że stać ich na więcej, potrafią dosadniej, chcą bardziej. Wybierają wzmożenie, przesadę i wrzask jako sposób na dowartościowanie się i przyciągnięcie uwagi.
W przyrodzie to znana metoda: rządzi ten pawian, którego tyłek jest bardziej czerwony. Dlatego zawsze są na pierwszej linii i wszędzie ich pełno. Wierność najwyższemu i obtłukiwanie bliźnich z jego imieniem na ustach daje poczucie bezkarności i przekonanie, że resztę można lekceważyć.
Nie umiem sobie wyobrazić samodzielnego funkcjonowania w polityce Kempy, tak jak nie wierzę w samoistną egzystencję zawodową wielu znanych mi z hałaśliwości osób spoza polityki. W przeciwieństwie do nich, ludzi formatu Romaszewskiego na co dzień nie słychać. Głośno wokół nich robi się nie wtedy, gdy wrzeszczą, ale gdy dają kosztowny dowód, że z własnych przekonań trzeba rozliczać wpierw samego siebie.
Tacy może i mają w życiu trudniej, ale przynajmniej się ich szanuje.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?