Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Supermen rodem z Wisły

Agata Pustułka, Łukasz Klimaniec
Adam Małysz - nasz narodowy powód do dumy
Adam Małysz - nasz narodowy powód do dumy Fot. Grzegorz Mehring
Dwa srebrne medale Adama Małysza są dla jego fanów cenniejsze od złota. Dlatego na Okęciu był witany przez kibiców Mazurkiem Dąbrowskiego, którego nie było mu dane usłyszeć na igrzyskach w Vancouver.

Dzięki sukcesom w Vancouver Adam Małysz, stary mistrz, potwierdził, że można na niego liczyć. Nie zawiódł, dał pokaz profesjonalizmu. Po latach nieco słabszych występów odrodził się i pokazał lwi pazur.

Andrzej Wąsowicz, wiceprezes Polskiego Związku Narciarskiego i menedżer skoczni im. Adama Małysza w Wiśle Malince, patrząc na reakcje kibiców po olimpijskich sukcesach Orła z Wisły, nie ma wątpliwości. - Nadchodzi trzecia fala małyszomanii - mówi.

Małyszomania, jako polski fenomen, powinna wejść do encyklopedii. To zjawisko, które nie ma sobie równych, bo choć w historii Rzeczpospolitej i PRL-u było wielu sportowców, którzy gromadzili tłumy fanów, a ich wyczyny budziły najwyższy podziw, to dopiero skromny dekarz z Wisły, mistrz skoków, zawrócił w głowach milionom.

Z jednej strony miały na to wpływ jego zwycięstwa, a z drugiej ich niezwykła medialna otoczka. Skoki narciarskie, dyscyplina widowiskowa, choć przecież w dużym stopniu kameralna i ograniczona dla niewielu adeptów trudnej sztuki wybicia się z progu i lądowania, stała się popularniejsza od piłki nożnej. Dlaczego? Pierwsza odpowiedź nasuwa się sama: Adam Małysz dał nam poznać smak triumfu, a gdy przegrywał, to i tak było wiadomo, że zrobił wszystko, by wypaść jak najlepiej. Nie odpuszczał, co jest typowe dla wielu innych ze sportowych bieżni i boisk.

- Poza tym nie szukał łatwych wytłumaczeń porażki, nie zrzucał na nikogo winy za niepowodzenia - mówił proszony o komentarz były prezydent Aleksander Kwaśniewski, zagorzały kibic sportowy, a Małysza w szczególności.
Kwaśniewski od momentu sukcesów skoczka, częściej zaczął zaglądać do Wisły, a skoki pokochał do tego stopnia, że osobiście sygnował akt erekcyjny pod budowę skoczni narciarskiej w Wiśle Malince i... zaprosił kibiców na Puchar Świata do Wisły. Ze strony polityka nie był to tylko gest pod publiczkę.
Małysz ze stoickim spokojem znosił wszelkie przejawy kibicowskiej miłości i nie poddał się małyszomanii, choć wielu przed nim tego medialnego parcia po prostu nie wytrzymało.

- Jego skromność i ochrona prywatności nie wynika z przemyślanej strategii. On po prostu taki jest - ocenia Bohdan Dzieciuchowicz, specjalista ds. wizerunku osób publicznych. - O dziwo, tabloidy szanują tę jego prywatność, co samo w sobie jest fenomenem i oszczędzają go.
Pierwsza fala małyszomanii nadciągnęła na początku tego stulecia, gdy Małysz wygrał Turniej Czterech Skoczni, zdobył Puchar Świata oraz złoto i srebro na mistrzostwach w Lahti. Jej kulminacją były dwa medale olimpijskie w Salt Lake City.

- To były kapitalne chwile dla Adama i dla wszystkich mieszkańców naszego miasta. Tego nikt się nie spodziewał - wspomina Jan Poloczek, który był wtedy burmistrzem Wisły. Przypomina, że Apoloniusz Tajner, obecny prezes Polskiego Związku Narciarskiego, zasiadał wówczas w radzie miasta, skąd odszedł, by... trenować Małysza.
Tajner z Małyszem stworzyli dobry duet. Od 2009 roku indywidualnym trenerem skoczka został Fin Hannu Lepistoe i to okazał się strzał w dziesiątkę. To fiński szkoleniowiec doprowadził Adama do olimpijskiej formy.
Trener, który ma na koncie srebrny medal olimpijski wyskakany przez superskoczka ekscentrycznego, ale genialnego Mattiego Nykänena, cały czas komplementuje Polaka, zwracając uwagę na jego zdyscyplinowanie. W jednym z wywiadów przyznał nawet, że musi uważać na to, co mówi, bo Małysz stosuje się do wszystkich jego wskazówek, do każdego słowa. Sportowiec odwdzięcza się, że bez Lepistoe nie byłoby medali.

- W swoich opiniach jest nadzwyczaj uczciwy. Pokazuje kibicom, którzy w większości są takimi zwyczajnymi ludźmi jak on, że można się wybić. Ale trzeba mieć do tego talent i ciężko pracować - uśmiecha się Dzieciuchowicz.
Łukasz Golec, krajan Małysza, jeden z braci Golców ze słynnego zespołu, którzy na cześć Małysza stworzyli piosenkę, do cech potrzebnych mistrzowi dodaje jeszcze upór. - To u sportowca konieczność. On daje wolę walki. Małysz w Vancouver pokazał młodziakom: patrzcie, jak się skacze - śmieje się Łukasz.

Na sukcesie Małysza zyskali wszyscy. O Wiśle szybko stało się głośno, a pod dom Małyszów zaczęły wędrować pielgrzymki dziennikarzy, kibiców i zwykłych turystów. Małysz musiał, tak jak i wiślańscy urzędnicy, oswoić się z coraz częstszą obecnością kamer. - Dzięki Adamowi Wisła zyskała taką promocję, na którą, gdyby nie on, nigdy nie byłoby nas stać. W jakimś stopniu zasługą Adama było spotkanie w Wiśle Grupy Wyszehradzkiej - zaznacza Poloczek.

Na naszych oczach z nieśmiałego chłopaka Małysz przeistoczył się w dojrzałego mężczyznę.
- Ale nigdy nie dał się skusić na tanią popularność. Nawet w balach mistrzów sportu nie uczestniczył - dodaje Dzieciuchowicz.

Choć Małysz mógł korzystać ze wszystkich dobrodziejstw, skupił się na sporcie. Gdy Adam odbijał się z progu skoczni podczas decydującego o medalu skoku podczas kończących się właśnie igrzysk, jego wujek Jan Szturc, który wraz z tłumami fanów oglądał transmisję w wiślańskim amfiteatrze, wyskoczył w górę z rękami podniesionymi w geście triumfu. Skoro on, na co dzień powściągliwy, nie potrafił stłumić wybuchu radości, to co dopiero tysiące kibiców z biało-czerwonymi szalikami, flagami, czapkami. Im na usta cisnął się okrzyk powtarzany do znudzenia: Adam Małysz! Aaaadam!
- Adam to wielki i fantastyczny sportowiec. A przy tym skromny człowiek - mówi o wychowanku trener Szturc.

I za to przede wszystkim kibice kochają Orła z Wisły. Ale nie tylko. Małysz po igrzyskach w Vancouver stał się wzorem sportowego profesjonalizmu.
- To dojrzały sportowiec, który wie, jak w swoim cyklu treningowym trafić we właściwy moment - uważa Tadeusz Ficek, właściciel wiślańskiego baru "U Bociana", w którym spotykają się najwierniejsi fani skoczka.
Łukasz Golec twierdzi, że o klasie Małysza świadczy powrót do ekstraklasy skoczków po nieco gorszym okresie. - Po tym poznaje się prawdziwych supermanów - mówi Łukasz. - Trzeba pozostać sobą w okresie sukcesów, jak i wtedy, gdy trochę nie idzie. Znamy tę prawidłowość z show-biznesu.
- Kibice nigdy od Małysza się nie odwrócili, choć ich łaska bywa zmienna. Nie odeszli od niego sponsorzy. To dało mu spokojny czas na przygotowania - ocenia Dzieciuchowicz.

Małysz ma fanów na całym świecie. W Kanadzie objawiła się w tej roli nawet matka piosenkarza Bryana Adamsa. Jednak ci najwierniejsi mieszkają w Wiśle Kopydle i spotykają się w barze "U Bociana", położonym 200 metrów od rodzinnego domu skoczka. Fani sportu przychodzą tu od 1992 roku. A odkąd ich sąsiad zaczął odnosić sukcesy, utworzyli Fan Club "Bocian" i są z Małyszem na dobre i na złe.

- Zawsze tak było, jest i będzie - uśmiecha się Tadeusz Ficek, właściciel lokalu. "U Bociana" można spotkać Jana Małysza, ojca zawodnika, krewnych i sąsiadów skoczka. Niektórzy żartują, że o ile w Wiśle każdy zna się na skokach narciarskich, to w barze "U Bociana" są sami eksperci. Jest w tym wiele prawdy.

Dziś wszyscy zastanawiają się, jak wykorzystać kolejną falę sukcesów Adama Małysza. W mieście jest już czekoladowy posąg Małysza, galeria jego trofeów, aleja gwiazd sportu, którą otwiera - a jakżeby inaczej - gwiazda Małysza. I wreszcie skocznia nosząca imię i nazwisko skoczka. W sobotę Adam będzie skakać na wiślańskiej skoczni, a jego wyczyny przyjadą oglądać tłumy ( czytaj też na str. 42). Andrzej Wąsowicz planuje, by na fali olimpijskiego sukcesu, w budynku głównym skoczni w Malince znalazło się muzeum polskiego narciarstwa.

- To dobry moment, by o tym mówić. Prócz pamiątek związanych z narciarstwem dobrze byłoby pokazać tam też historię skoczni i Zdzisława Hryniewieckiego (złamał kręgosłup trenując w Malince przed olimpiadą w Squaw Valley w 1960 roku - red.). Może udałoby się namówić Adama, by wystawił tam kilka swoich trofeów? - zastanawia się Wąsowicz.

Jan Poloczek uważa, że z małyszomanią w Wiśle nie można przesadzić. - Inaczej będzie przesyt. Adam jest symbolem wiślańskim i na wiele lat takim pozostanie. Dlatego trzeba wykorzystać czas i pokazać, że Wisła to nie tylko Adam Małysz, ale i inni mieszkańcy - uważa były burmistrz.
Kiedy inni się zastanawiają, Adam Małysz myśli o tym, żeby pocieszyć się domowym życiem. Ma w głowie wiele planów i przynajmniej jeden ważny cel - chce, by w Wiśle powstały małe skocznie dla dzieci. Kiedy cel zrealizuje, będzie sobie siedział w górach i czekał aż wyrośnie godny go następca.

Mistrz dojrzał do mistrzostwa

Uwielbia prace w ogrodzie, od młodych lat kocha samochody, a jest miłośnikiem gadżetów. Wydawać by się mogło, że o Adamie Małyszu wiemy już wszystko. Czy naprawdę? O swoich dwunastu latach z Orłem z Wisły pisze Robert Małolepszy

Adam Małysz nie zdobył w Vancouver złotego medalu igrzysk olimpijskich. A przecież to było jego jedyne, niespełnione sportowe marzenie. Do Polski, do swego domu w Wiśle wrócił jednak jako sportowiec absolutnie spełniony. Na skoczni w Whistler Olympic Park zakończyła się bowiem fascynująca przemiana wielkiego zawodnika w wielkiego mistrza. Nie tylko spełnionego i świadomego swej wartości, ale też otwartego na świat. Także dzięki tej przemianie Adam zdołał wywalczyć w Kanadzie dwa srebrne medale olimpijskie i odeprzeć atak młodych wilków z Gregorem Schlierenzauerem na czele, a przegrać tylko z fenomenalnym Simonem Ammannem. Zresztą jednym z tych, którym tę przemianę Orzeł z Wisły zawdzięcza.

Przemiana? Jaka znów przemiana - zapyta pewnie większość kibiców. Przecież Adam się nie zmienił, wciąż jest taki sam, skromny, uśmiechnięty, nasz chłopak z Wisły.
Choć zrobiłem z nim ze 100 wywiadów wiem, że Adam tak naprawdę nie lubi, czy raczej nie lubił za wiele mówić o swoich sprawach osobistych. Jego dom w Wiśle i rodzina to jego twierdza.
Właśnie dlatego buduje w Wiśle, a w zasadzie już zbudował, a niebawem się przeprowadzi, nowy dom. Nie chce, by go podglądano. Codziennie pod jego piękną, choć wcale nie bardzo dużą willę podjeżdżają wycieczki. Gdy orzeł lata wysoko i daleko, pod domem parkują autobusy. Dom jest położony, jak to w górach, tak że jego mieszkańcy nie mają za wiele miejsc, gdzie mogą naprawdę się skryć.

Droga, przy której stoi posiadłość jest położona wyżej niż działka. Spragnieni widoku mistrza turyści mogą więc podpatrzeć, co robi w ogrodzie. A że lubi robić wiele, można na Adama popatrzeć w zupełnie niesportowych sytuacjach. Gdy kopie, sadzi, sieje, podlewa. Małysz po prostu kocha prace ogrodowe. To jedna z jego największych pasji. Kilka lat temu prasę obiegły jego zdjęcia na małym ciągniku, którym "obrabia" ogród. Małysz rolnik czasami jest nie do poznania. Sam lubi opowiadać anegdotę, z czasów, gdy drzewa, którymi obsadził gęsto płot, były na tyle małe, że z drogi było widać każdy jego ruch. Razem ze szwagrem, ubrany w gumiaki, z kapturem na głowie, umorusany, mieszał beton.

- Panie, a Małysz to będzie - krzyknęli turyści gapie zza płotu, nie przypuszczając, że mistrz właśnie bawi się w murarza. - Nie będzie, wyjechał - odpowiedział Adam. Nie pierwszy i nie ostatni raz uciekł w ten sposób przed kibicami.
Oczywiście nie oznacza to, że nie rozmawia z ludźmi, nie rozdaje autografów. Gdy wychodzi z domu, zawsze ma przy sobie partię kartek pocztowych ze swoją podobizną. - Ile ich podpisałem? Tylko tych moich, oryginalnych ponad 100 tysięcy. Ile podetkniętych przez ludzi nawet nie liczę - mówi. - Mój rekord w rozdawaniu autografów to siedem godzin non stop podczas "Majówki z Małyszem", które w czasach największej popularności organizowano dla mnie w Wiśle - dodaje
Jakie pasje poza ogrodem ma jeszcze? Z całą pewnością samochody. O autach mistrz może opowiadać godzinami, co zresztą pokazał w swym ostatnim dużym wywiadzie, jakiego udzielił polskim dziennikarzom jeszcze w Vancouver.

Luksusowe BMW, wcześniej dwa modele jeepa, "podrasowana" beemka - to auta, którymi podróżował od czasów, gdy stał się sławny i bogaty. Historię o golfie dwójce, na którego zbierał nim osiągnął sukcesy, przypomniał właśnie w Vancouver. Po swym pierwszym triumfie w PŚ, na skoczni w Oslo, zamiast "dwójki", kupił sobie od razu "trójkę". Później było audi A3. Wszystkie ściągane z Niemiec, wszystkie "lekko bite". Adam sam je klepał i składał.

Z audi wiąże się zresztą ciekawa historia. Samochód Adam musiał bowiem sprzedać, gdy przycisnęła go bieda. To było w czasach, gdy nie kwalifikował się do II serii i na poważnie zaczął myśleć o rzuceniu nart i rozpoczęciu kariery dekarza. Gdy sprzedawał A3, żona pocieszała go, że niedługo, jak znów zacznie zwyciężać, kupi jej wchodzący właśnie na rynek model A4. Kilka miesięcy później wygrał dokładnie taki podczas Turnieju Czterech Skoczni. Swoją drogą tej nagrody nigdy nie odebrał. Gdy przeliczył, ile kosztowałoby go sprowadzenie auta do Polski, zapłacenie wszelkich możliwych podatków, okazało się, że mógłby kupić u nas w salonie całkiem nowe auto. Niemcy wypłacili mu więc równowartość samochodu, ale zaraz potem skasowali 40 proc. podatku od nagród. Audi A4 Adam żonie jednak kupił. Już w Polsce. Jako zwycięzca Turnieju Czterech Skoczni i nagłe objawienie w skokach dostał taką zniżkę, że te 60 proc. z Niemiec wystarczyło.

- Ale pierwszym moim samochodem był oczywiście maluch - wspomina. - Klepany, skręcany, sam go robiłem ze szwagrem.
Adam kocha samochody. O autach może rozmawiać godzinami. Tak jak o wszelkich elektronicznych gadżetach. To także jego konik. O czym jeszcze?
Na pewno nie o pieniądzach, choć to się ostatnio zmienia. Adam przyznaje, że zarobił sporo, ale nie lubi wydawać. Każdą złotówkę ogląda dwa razy zanim za coś zapłaci.

W stosunkach z ludźmi na pierwszy rzut oka jest otwarty, ale bardzo dużo czasu musi minąć, by komuś naprawdę zaufał. - Brakuje mu przyjaciela. Ma wielu znajomych, ale przyznał się, że takiego prawdziwego kumpla, powiernika, którego byłby pewny, że jest z nim nie dlatego, że jest wielkim Małyszem, a po prostu zwykłym Adamem z Wisły, nie ma - opowiada dziennikarz TVP Sebastian Szczęsny, który jest prywatnie znajomym skoczka.

Polityka, wiara, inne ważne tematy? Małysz jest ewangelikiem. To wszyscy wiedzą. W jednym z wywiadów powiedział, że dla niego ogromnym autorytetem był Jan Paweł II.
Sodówka? Może trochę. Adam dziś przyznaje, że nie był gotów na małyszomanię, że nieraz nie umiał się zachować. I przeprasza. Bardzo chciał być wciąż spokojnym człowiekiem. Żyć normalnie. Długo nie mógł zrozumieć, że tak się nie da. Teraz już pogodził się z tym, że jest wielką gwiazdą. Bohaterem milionów Polaków, spełnionym i co ważne pogodnym mistrzem. A co ma do tego Ammann? To od Szwajcarów Adam uczył się luzu i pogody ducha, którą pokazuje nam od początku tego sezonu co dnia, którą będzie go niosła jeszcze przez kilka lat i to daleko.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!