Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cudotwórca albo szarlatan

Leszek Jaźwiecki
Dariusza Kozielskiego nie często można zastać w gabinecie
Dariusza Kozielskiego nie często można zastać w gabinecie jakub jaźwiecki
Biznesmen z branży piekarniczej Dariusz Kozielski w zarządzie wodzisławskiej Odry jest dopiero od października zeszłego roku. Nie przeszkodziło mu to jednak, by już teraz stać się bohaterem okresu transferowego. To on sprowadził do klubu Mauro Cantoro, Arkadiusza Onyszkę czy Brasilię i sprawił, że prezesom Wisły, Lecha czy Legii zaparło dech z wrażenia...

Ukradli mu rower

Jak każdy lub prawie każdy chłopak ze Śląska Kozielski w młodości kopał w piłkę, ale z marnym skutkiem. Początkowo w swojej rodzinnej Mszanie, potem już Wodzisławiu. W Odrze oczywiście. Grał w jednej drużynie z późniejszą podporą ligowej ekipy, Piotrem Sowiszem.

- Dla mnie to właściwie był niewielki epizod. Trenowałem zaledwie przez pół roku, bo kiedy ukradli mi rower już więcej nie poszedłem na zajęcia - śmieje się Kozielski. - Wtedy jeszcze był problem z kupnem nowego i żal za tą "kolarzówką" był większy niż za treningami, więc moja przygoda z piłką skończyła się dość szybko. Ale jedno pamiętam: mimo, że nie umiałem grać, trener ustawiał mnie na środku pomocy, a mnie to pasowało, bo już wtedy chciałem rządzić - wspomina.

Ja jestem prosty chłop, Franek Smuda też nie mówi czysto po polsku, a jest selekcjonerem kadry

W zrobieniu kariery przeszkodził mu brak dobrych warunków fizycznych. Filigranowy, niepozorny, sylwetką przypominający bardziej jedną z ikon wodzisław-skiej drużyny Jana Wosia niż jej solidnie zbudowanego i dobrze znanego obrońcę Piotra Jegora. Był jednak uparty i przede wszystkim kochał sport. Skoro nie wyszło z piłką nożną postanowił spróbować swoich sił w innych dyscyplinach.

Mógł być Grubbą

Najpierw zapatrzony w sukcesy naszych słynnych kolarzy ścigał się w wyścigach w barwach w LKK Wodzisław, ale potem poczuł, że znacznie więcej może osiągnąć przy... stole pingpongowym.

- Grać nauczył mnie ojciec, razem przez wiele godzin tłukliśmy tę celuloidową piłeczkę i wychodziło mi to już nieźle - mówi. - Kto wie, może gdybym dłużej trenował, to zostałbym mistrzem Polski w tej dyscyplinie? Takim drugim Grubbą. Miałem smykałkę do pingponga i choć nie należałem do żadnego klubu, chodziłem po różnych turniejach i najczęściej je wygrywałem. Byłem łowcą nagród do 14 roku życia - dodaje ze śmiechem.
Sport traktował jako hobby, żyłkę biznesmena poczuł w liceum.

- Od drugiej klasy aż do matury prowadziłem w dwóch miejscowościach dyskotekę. To były fajne czasy - wspomina z nutką sentymentu. - Życie toczyło się jednak dalej. Chciałem zostać lekarzem, ale musiałem pomóc ojcu w piekarni. To taki rodzinny interes z dziada pradziada. Moi trzej bracia wyjechali za granicę i zostaliśmy sami z ojcem. Nie było wyjścia, trzeba było zakasać rękawy i ugniatać ciasto na bułki, chleb, rogaliki. Potrafię zrobić większość artykułów z naszego asortymentu, jedynie tortu nie upiekę - przyznaje.

Z Mszany Kozielscy przenieśli się do Wodzisławia, a konkretnie na Jedłownik, gdzie kupili ziemię pod nową piekarnię. Było jej dużo, więc wystarczyło jeszcze na... boisko piłkarskie. To zrodziło kolejny pomysł w głowie rzutkiego przedsiębiorcy.

- Postanowiłem założyć szkółkę piłkarską, taką z prawdziwego zdarzenia, z szatniami, oświetleniem - opowiada. - To było moje pierwsze spojrzenie na nowoczesny klub. Teraz mam już wyrobiony pogląd, ukończyłem nawet kurs menedżera sportowego. Moją cechą, uważam, że dobrą, jest to, że nie boję się podejmować decyzji. Szybko także wyciągam wnioski. Ciągle się uczę, bo wcale nie uważam się za alfę i omegę. Czasami też popełniam błędy.

Ujarzmił prezesa

Kiedy Piłkarska Akademia Kozielskiego nawiązała kontakt z Odrą Wodzisław jej właściciel otrzymał propozycję uporządkowania sekcji młodzieżowych w ekstraklasowym klubie. Jak do każdego zadania podszedł z animuszem i jego praca szybko została dostrzeżona. W październiku został członkiem zarządu. Do klubu trafił człowiek mający nowe spojrzenie na jego prowadzenie, a przy okazji nie bojący się o tym mówić głośno. Do tej pory takie praktyki nie były tolerowane. A Kozielski jednak przełamał wszechwładzę prezesa Ireneusza Serwotki.
- No bo przecież na piłce można zarabiać i to wcale niemałe pieniądze - tłumaczy źródło swojej determinacji. - Trzeba tylko stworzyć firmę, aby przynosiła zyski. Nie tylko ze sprzedaży piłkarzy, bo każdą rzecz można przekuć na złotówkę. Musi działać prężnie marketing. Już dziś powinniśmy sprzedawać koszulki z nazwiskiem piłkarzy, których ściągnęliśmy zimą do naszego klubu. Nasze sklepy powinny pękać od klubowych gadżetów. Musimy na tej niwie popracować, teraz nie było na to czasu - dodaje.

Kozielski nie zgadza się z tym, że takie kluby jak Odra nie powinny grać w ekstraklasie. Znajduje porównanie do francuskiego Auxerre czy niemieckiego Kaiserslautern, klubów które coś znaczą w swoich ligach, choć ich siedziby nie mieszczą się w wielkich aglomeracjach.

- Wysokie cele może sobie stawiać Manchester i dla niego niezdobycie mistrzostwa jest porażką - uważa. - Takie kluby jak Odra powinny bić się o środek tabeli, a wywalczenie miejsca na podium będzie sukcesem. Naszym celem na dzisiaj jest ugaszenie pożaru.

Siła w gwarze

Niespodziewanie Kozielski zamiast wodzisławską młodzieżą zajął się transferami. Został rzucony na głęboką wodę. Kilka nieprzespanych nocy pozwoliło stworzyć mu listę zawodników, którzy mogliby zasilić kadrę Marcina Brosza. Kiedy je ujawnił wielu pukało się w czoło. Cudotwórca czy szarlatan?

- Cantoro, Onyszko, Brasila. Kto z nich będzie chciał przyjść do zagrożonej spadkiem Odry? - zadawano mu pytania.
Kozielskiego nie zniechęciło to do działania. Wykonał setki telefonów, odbył wiele rozmów, ale cel swój osiągnął.

- To też zasługa dziennikarzy, którzy nagłaśniali całą sprawę - śmieje się Kozielski i po chwili dodaje: udało się dokonać tych transferów, bo otwieram drzwi, które dla wielu wydają się nie do otwarcia. Nie miałem oporu, by zadzwonić do Cantoro, wiedziałem przecież, że rozwiązał kontrakt z Wisłą. Gdyby odmówił, szukalibyśmy innego. Odra co prawda zajmuje ostatnie miejsce, ale nadal jest to ekstraklasa, a to przecież jest magnesem.

Jednym z pierwszych który podpisał kontrakt z Odrą był Cantoro, choć rozmowy nie były łatwe. - Głównie dlatego, że piłkarz przebywał w Argentynie, dodatkowo skradziono mu paszport - wyjaśnia wodzisławski działacz.

W rozmowach transferowych pomogła gwara śląska. Przypomina o tym Arkadiusz Onyszko.
- Ktoś do mnie zadzwonił i mówił po śląsku. Myślałem, że to są jakieś jaja, zaczęliśmy żartować i wyszła niezła komedia. Dogadaliśmy się jednak bez problemu - wspomina bramkarz, którego ściągnięcie z Danii było wielkim wydarzeniem transferowym tej zimy.

- Ja jestem prosty chłop, Franek Smuda, też nie mówi czysto po polsku, a jest selekcjonerem kadry narodowej - śmieje się Kozielski. - Na obozie Arek prowokował, pytając ciągle "kaj idziesz". W szatni obowiązują dwa języki polski i śląski.

Pełni zapału wodzisławski piekarz, który podjął się misji ratowania Odry nie traci nadziei.
- Jeśli nam się uda, to w połowie kwietnia będę miał przygotowaną kadrę na nowy sezon - zapowiada. - Sądzę, że wielu z tych zawodników będzie chciało zostać, ale postaramy się jeszcze wzmocnić nasze siły. Nie zapomnimy także o naszej młodzieży.

A co będzie jeśli się nie uda?

- Nic. Na tym świat się nie kończy. Trzeba będzie budować nowy zespół i walczyć o powrót. Wydaje się jednak, że lepiej teraz wydać 2 miliony na utrzymanie niż potem 15 na awans. W obu przypadkach przecież nie ma gwarancji, a różnica jest spora - prezentuje swoją ekonomię Kozielski.

Praca w klubie, piekarni i Akademii Piłkarskiej zajmuje Kozielskiemu sporo czasu. Kładzie się spać po północy, wstaje o świcie.

Czas na tort

- Zdaję sobie sprawę, że na tym cierpi moja rodzina - mówi. - Długo nie mogliśmy mieć dzieci, teraz mamy 6-letnią córkę i 15-letniego syna. Mam dla nich niewiele czasu, ale żona już dawno zdążyła się przyzwyczaić, wie że jestem upartym człowiekiem, zdeterminowanym, aby osiągnąć cel. Chcę udowodnić, przede wszystkim sobie, że to czego się podejmuję, potrafię doprowadzić do końca i jeszcze osiągnąć sukces. Żona jest kibicem naszej drużyny z Jedłownika, tam chodzi na mecze. Na Odrze jeszcze nie była, ale w niedzielę zabieram ją do Warszawy na Legię . Może przyniesie nam szczęście?

W piekarni za szefa trzymają kciuki. Podobno jeśli Odra uratuje się przed spadkiem, właściciel upiecze wspaniały tort. To będzie dla niego kolejne wyzwanie...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!