Co nas tak boli?

Bo to, że powoduje obniżkę płac, wzrost liczby zwalnianych pracowników, a zarazem większe bezrobocie, doskonale wiemy. Nie udało nam się jednak nigdy zidentyfikować tego wirusa, który najbardziej nam szkodzi, gdy dzieje się coś niepokojącego na rynku pracy. Czy ten podły drobnoustrój paraliżuje najczęściej nasz układ pokarmowy, krążenia, oddechowy, nerwowy, a może inne członki?

Możny by iść za ciosem i sprawdzić, co nam szkodzi przed świętami, szczególnie wtedy, gdy Wigilia wypada w poniedziałek lub we wtorek i głupio tak wyrwać się do pracy w jeden lub dwa nieświąteczne dni. To ważne zagadnienie, bo zdrowotna kondycja Polaków zdecydowanie pogarsza się także przed długim majowym weekendem, po Bożym Ciele, w okolicach Wszystkich Świętych, między sylwestrem a pierwszymi dniami Nowego Roku i w wielu innych terminach. Na przykład wtedy, gdy mamy wielką ochotę na dalsze wypoczywanie, lecz ten cudowny urlop jak na złość się kończy.

Bez naukowych opracowań natomiast wiemy, że nasze zdrowie psuje się w zależności od tego, które dni czarne w kalendarzu mieszają się z czerwonymi, robocze z wolnymi. Nie wiemy tylko, jak wygląda sinusoida wyznaczająca zapadalność na choroby obowiązkowo wymagające L-4 a rodzajem dolegliwości, której nie da się inaczej opanować, aniżeli za pomocą dni wolnych od pracy. Zwykłe leki apteczne nic tu nie pomogą.

I pomyśleć, że tymi epidemiami - nasilającymi się z roku na rok - nikt się w Polsce nie zajmuje, nikt nie leczy schorowanych rodaków, którzy cierpią na jakieś tajemnicze infekcje od paru dziesięcioleci. No może poza ZUS-em, który w zeszłym roku skutecznie wyleczył kilkadziesią tysięcy Polaków, odbierając im świadczenia chorobowe - na ogólną kwotę 150 mln zł. Podejrzewam, że właśnie ta kuracja da najlepsze tearapeutyczne efekty.