Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ksiądz prosił lekarzy o śmierć dla swojej córki

Aldona Minorczyk-Cichy, Irena Bazan
Plebania kościoła jest zamknięta na głucho
Plebania kościoła jest zamknięta na głucho
Katolicki ksiądz, który spłodził dziecko, prosił lekarza o zabicie noworodka. To nie scenariusz horroru klasy B, ale sytuacja, która zdarzyła się w podczęstochowskiej wsi Janiki.

Ksiądz Wieńczysław Ł. (45 lat), proboszcz z Janików, prosił lekarzy w szpitalu o uśmiercenie swojej narodzonej córki. Ci zawiadomili prokuraturę.

Matka dziecka, Edyta L., do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Częstochowie trafiła w zaawansowanej ciąży. Z powodu wady łożyska jej dziecku groziła śmierć. Konieczne było cesarskie cięcie. Lekarze nakłaniali ją do operacji przez trzy dni. - Odmawiała, a mężczyzna, który u niej przesiadywał całymi dniami i wypytywał o stan zdrowia, tłumaczył, że lepiej, żeby to dziecko zmarło. W końcu trzeciego dnia pacjentka wyraziła zgodę - opowiada nam jeden z lekarzy.

Zabieg się udał. Dziecko urodziło się zdrowe. Mężczyzna opiekujący się położnicą, nie krył złości. W końcu podszedł do zajmującej się noworodkami doktor Ewy Jaśkiewicz. - Mogłaby pani coś zrobić, żeby to dziecko nie żyło? - zapytał. Lekarka przeżyła szok. Wspólnie z szefami oddziału ginekologii i dyrekcją szpitala zdecydowała się powiadomić o sprawie prokuraturę. Już wtedy wszyscy wiedzieli, że to ksiądz. Ukrywał stan duchowny. Odwiedzał konkubinę w cywilnym ubraniu.

Ksiądz został zatrzymany w piątek. Dowiedzieliśmy się, że przyznał się do ojcostwa. Prokuratura chciała go aresztować, ale mężczyzna jest cukrzykiem. Przebywa więc na wolności. Prokuratorzy podkreślają, że księdzu nie postawiono zarzutów.

- Toczy się postępowanie przygotowawcze w sprawie nakłaniania do pozbawienia życia noworodka - mówi Robert Wypych z wydziału śledczego Prokuratury Okręgowej w Częstochowie. Żaden z księży, z którymi rozmawialiśmy, nie chciał oficjalnie wypowiadać się o sprawie. Jeden z nich powiedział nam: jeśli posądzenia się potwierdzą, to tego duchownego powinna spotkać najsurowsza kara, a więc wykluczenie ze stanu duchownego.

Próbowaliśmy skontaktować się z przedstawicielami częstochowskiej kurii, aby poznać ich opinię na temat księdza Wieńczysława Ł. Naszych telefonów nikt nie odbierał, a gdy udaliśmy się na miejsce, drzwi otworzyła zakonnica i powiedziała, że nikogo już nie ma.
Edyta L. swoją córeczkę może oglądać w inkubatorze tylko pod bacznym nadzorem pielęgniarek. Wczoraj cały dzień przesłuchiwał ją prokurator. Ksiądz Wieńczysław Ł. do dziecka nie jest w ogóle dopuszczany. Pracownicy Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Częstochowie boją się, że oboje mogą coś maleństwu zrobić. Wczoraj o niebezpieczeństwie powiadomili sąd rodzinny.

- Tylko tyle możemy dla tego dziecka zrobić. Ksiądz po porodzie był u naszej pacjentki kilka razy. Nie możemy zakazać im rozmów. Prokuratura nie wydała takiego nakazu - mówią lekarze.
Dodają, że pozbawienie życia takiego maleństwa jest proste. Robią wszystko, by do tragedii nie dopuścić. W głowie się im nie mieści, że matka Edyta L. przez dwa dni zwlekała z decyzją o poddaniu się cesarskiemu cięciu, które miało uratować jej dziecko. Nadal są w szoku po tym, jak od księdza Wieńczysława Ł. jedna z lekarek usłyszała: "Mogłaby pani coś zrobić, żeby to dziecko nie żyło?"

W szpitalu twierdzą, że Edyta L. była pod ogromnym wpływem księdza. Prawdopodobnie przez jego namowy nie godziła się na cesarskie cięcie. - To było widać. Zachowywała się jak emocjonalnie uzależniona. Nie miała własnej woli - relacjonują pracownicy szpitala.

Kim jest Edyta L.? Jak została kochanką proboszcza? Dotarliśmy do niewielkiej wsi Janiki, gdzie ks. Wieńczysław Ł. jest proboszczem w kościele pw. Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski. Ma tam opinię kobieciarza.
- Z tego powodu wyrzucili go z poprzedniej parafii - mówią we wsi. Brat Edyty L. był kościelnym. Ona sprzątała plebanię. Niebrzydka, młoda. Wpadła księdzu w oko zaraz po tym jak się tam pojawił, czyli pod koniec ubiegłego lata. O jej związku z duchownym i ciąży cała wieś aż huczała.
- Wszyscy widzieli, że coś tam między nimi było. Kto wie, może to wszystko z biedy, bo tam u niej w domu się nie przelewa? - mówili mieszkańcy.

Oficjalnie księdza chwalili. - Ładne kazania mówi, takie chwytające za serce. Miły jest dla ludzi - opowiada o proboszczu Maria Mrożek.

Na temat zatrzymania przez policję mieszkańcy nie chcą opowiadać. - Słyszałam od ludzi, że go wzięli. Ale sama nic nie wiem - zastrzega mieszkająca niedaleko kościoła Genowefa Majczyna.

Nieoficjalnie ludzie są bardziej wylewni. - Lubił kobiety, a do tego młode i stąd jego obecne kłopoty. Miał taką jedną, stale do niej jeździł - mówi jeden z mieszkańców. Drugi dodaje: - Ma teraz kłopoty, ale kto mu kazał się z nią zadawać? Mógł tego nie robić, to miałby spokój i wstydu by nie było. - Czy to jego dziecko? Pewnie tak. Ale podobno się wypierał - zastanawia się jedna z kobiet. - Dziecka szkoda. Co ono winne, że w takich okolicznościach przyszło na świat - dodaje druga.

Rodzice Edyty L. mieszkają trzy kilometry od kościoła. O sprawie opowiadają niechętnie. - Córka późno zorientowała się, że jest w ciąży. Nie mówiła, kto jest ojcem - zapewnia Marta L.

O tym, że ojcem dziecka jest ks. Wieńczysław przekonany jest ojciec dziewczyny, Franciszek L. - Wszyscy już i tak wiedzą, jak jest. Nie ma co udawać - mówi.
- Od początku, jak tylko został proboszczem, "ciekał" za nią jak pies. Bywało, że nawet po cztery razy w dzień był tutaj po nią. Raz prawie północ była, jak przyszedł i zabrał ją z domu na całą noc. No to czyje to dziecko, jak nie jego? - denerwuje się.

Podkreśla, że za poprzedniego proboszcza był spokój: - Jak ten nastał, to od razu się nią zainteresował. Niech się nią i dzieckiem teraz zajmie.

Ojciec Edyty L. twierdzi, że jeszcze przed porodem rozmawiał z księdzem o przyszłości dziecka. - Powiedział, że można dziecko oddać. Opowiadał, że wystarczy jakieś papiery wypisać i można je zostawić w szpitalu. Mówił: "Jakby było ułomne, albo chore, to sobie rady nie dacie". Jak się nie zgodziłem, to mi kazał jakiś papier podpisać, że ja mam dziecko wychowywać. Ja mogę pomóc jako dziadek, ale wychowywać, to ojca obowiązek jest - mówi Franciszek L.

Gdzie jest ksiądz Wieńczysław Ł.? Nie wiadomo. Wczoraj plebania była zamknięta. Telefon także nie odpowiadał. Czy ksiądz gdzieś wyjechał? Tego nikt w Janikach nie wiedział.
W niedzielę widziano go po raz ostatni, gdy odprawił mszę (w parafii nie ma poza nim żadnych duchownych).

Za nakłanianie do zabicia noworodka duchownemu grozi nawet dożywocie. Nie trafił do aresztu, bo jest chory na cukrzycę. - Przywieźli go do nas na badania. Rzeczywiście miał podniesiony poziom cukru. To był przejściowy stan. Dzisiaj wyniki są już pewnie w normie. Na tamtą chwilę lekarz nie mógł jednak stwierdzić, że mężczyzna może trafić do aresztu - opowiadają pracownicy szpitala.

Jaka będzie przyszłość córki Edyty L. i księdza? Po tym, co próbowali zrobić swojemu dziecku, nie powinni się nim opiekować. Decyzję w tej sprawie podejmie sąd rodzinny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!