Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hanna Foltyn-Kubicka: Marta zawsze była gwiazdą

Redakcja
Fot. Tomasz Bołt/Polskapresse
To szczęście, że Marta Kaczyńska-Dubieniecka potrafi przyciągać do siebie ludzi. Tak działo się już w szkole. Była gwiazdą socjometryczną - mówi w rozmowie z Anitą Czupryn Hanna Foltyn-Kubicka.

Jakim dzieckiem była Marta Kaczyńska? Nieśmiałą czy pewną siebie dziewczynką?
Odważną. Przyznam, że ja nie przepadam za małymi dziećmi, ale kiedy się nią zajmowałam, to pamiętam też, że była wdzięcznym dzieckiem do zajmowania się.

Na czym polegała jej odwaga?
Do obcych psów podchodziła bez obaw, nie bała się ich. Nie była zastraszonym dzieckiem, bo też nikt do niej nie mówił: "Tego nie rusz, a tego nie dotykaj". Kiedy ogłoszono stan wojenny, była potworna zima, którą można przyrównać do tej ostatniej. Marylka kupiła Marcie na rynku amerykański używany kożuszek i w oczach mam taką scenę: Marta w kożuszku, idziemy na spacer, trzymam ją za rękę, ale ona wiecznie się wywala w śnieg. Jak wańka-wstańka sama się wygrzebuje, bez ryku i płaczu, i próbuje iść dalej.

Dostała kiedyś lanie?
Nie. Tam się dzieci nie biło.

Zadzwoniła do mnie kiedyś i powiedziała, że stoi nad pietruszką w supermarkecie, a ludzie robią jej zdjęcia telefonami komórkowymi

Próbowała się przeciwstawić rodzicom?
Oczywiście. Tylko że to się nie kończyło dziką awanturą i trzaskaniem drzwiami. Tam odbywała się dyskusja, bo rodzice zawsze mieli dla Marty czas, żeby rozmawiać. Nie było takich historii, że ona się obrażała i zamykała w swoim pokoju. Była zaprzyjaźniona z rodzicami. Oni świetnie ją prowadzili.

Dużo jej było wolno w domu?
To był dom z tradycjami. Ta etykieta, nie dworska oczywiście, ale normy obyczajowe, chociażby zachowania się przy stole, odzywania się do dorosłych, ta cała kindersztuba była ważna. Marta nie była traktowana jak jedynaczka, której wszystko wolno. Marylka była zawsze damą, więc Marta była też taka "damowa". Choć podczas dojrzewania były z nią jazdy. Stawiała się nauczycielom. No i to ubieranie się na czarno, te glany, agrafki wpinane w klapę. Miała wtedy 15 lat. Marylka zachwycona nie była, ale też rozumiała, że nie ma potrzeby tego kontestować, bo dzieci mają to do siebie, że dorastają, więc i Marta w końcu sama się przejrzy w lustrze i uzna, że może się inaczej ubrać. No i wyrosła, poszła na studia. Jak zdawała, to bała się, że się do Gdańska nie dostanie, zdawała więc też do Krakowa. Dostała się i tam, i tu.

I na Uniwersytet Kardynała Wyszyńskiego do Warszawy, co wiem od jej męża Marcina Dubienieckiego. Powiedział też, że Marta imponuje mu, bo jest pewną siebie kobietą, zna swoją wartość. Wie Pani, jak ta wartość była w dzieciństwie budowana?
To była rola jej rodziców. Ona oczywiście jakieś tam kompleksy jako młoda dziewczyna miała. Był taki moment, że się sobie nie podobała. Ostatnio rozmowa zeszła na te tematy i zapytałam ją, czy się sobie podoba. Odpowiedziała, że tak, że w tej chwili jest zadowolona ze swojego wyglądu. ''Lepiej nie będzie'' - dodała, a to moje powiedzenie, które sobie przyswoiła.

Kiedy ostatnio Pani z nią rozmawiała?
Dziś (rozmawiamy w czwartek 6 maja - red.) spotkała się ze mną w zaprzyjaźnionej kawiarni. Właściciele, gdy się zorientowali, kto to jest, po prostu zamknęli lokal na klucz. Dzięki temu mogłam z nią porozmawiać w cztery oczy. Gdy się rozstałyśmy, pojechała do supermarketu po zakupy. Zadzwoniła potem do mnie i powiedziała: stoi nad jakąś pietruszką i sałatą, a ludzie robią jej zdjęcia telefonami komórkowymi. Podeszła do jednej z tych osób i mówi:
''Proszę pani, ja też jestem człowiekiem, proszę zaprzestać robienia mi zdjęć''. Pani na to: ''Ale ja dla rodziny''.

Lech i Maria Kaczyńscy mieli jakąś wizję przyszłości córki?
Niczego jej nie narzucali. Sama sobie na przykład wymyśliła balet. Poszła do szkoły baletowej, choć Marylka i Leszek mieli świadomość, że może jej się odwidzieć, jak to często się z dziećmi dzieje. Niestety, marzenia o balecie zakończyła kontuzja kolana. Po balecie zostało jej to, że pięknie się porusza. Chodzi tak, jakby tańczyła. Wyprostowana. Ma mnóstwo wdzięku.

Marta mówiła w dzieciństwie, kim chciałaby być, jak dorośnie?
Dosyć wcześnie zdecydowała o tym, że będzie studiować prawo, jak tata.

Byłaby inna, gdyby miała rodzeństwo? Bycie jedynaczką stygmatyzuje?
Na pewno dzieci razem chowają się lepiej. Wiem to po sobie, bo mam siostrę bliźniaczkę. Ale Marta miała zawsze mnóstwo przyjaciół. Dziś mówiła mi, że w tych ostatnich dniach to przyjaciółki ją uratowały. Ta cała czereda z garami, z jedzeniem do niej jeździła, chociaż i tak nie mogła jeść. To szczęście, że Marta potrafi się komunikować z ludźmi, więcej - ona przyciąga do siebie ludzi. Tak też było w szkole: była tam gwiazdą socjometryczną.

Co to znaczy?
W czasach, kiedy ja jeszcze byłam w liceum, robiono takie badania, aby sprawdzić, kto w klasie jest liderem. To Marta takim właśnie liderem była. Do dzisiaj ma mnóstwo przyjaciółek. To mnie cieszy, bo nie ma tu, w Trójmieście, żadnej rodziny. No, jestem ja, jak mówi o mnie, ciocia Hania, ale przecież nie będzie się wiecznie ze mną komunikować.

Rodzice, bojąc się, aby jedynak nie wyrósł na egoistę, od maleńkości uczą go, aby się wszystkim dzielił z innymi. Z Martą też tak było?
Ona też była tego uczona i podobnie wychowuje swoje córki. Bardzo socjalnie. Ewa niedawno miała siódme urodziny. Z powodu tragedii Marta powiedziała, że teraz tych urodzin nie będzie. Ewa przyjęła to ze spokojem. To też mi się podoba, że Marta nie była nigdy kobietą luksusową. Ona nie musi mieć markowych ciuchów, widocznych samochodów. Nawet się zdziwiłam, gdy zobaczyłam, czym ona teraz jeździ.

Czym teraz jeździ?
Właśnie nawet nie wiem czym, a jeśli nie umiem określić, to znaczy, że to nie był samochód, który byłby jakiś luksusowy.

Jaka była jej relacja z mamą?
Wspaniała. Dziś powiedziała: ''Ciociu, jak już wieczorem wszystko posprzątam, dzieci położę spać, poczytam książkę, to łapię za telefon i chcę dzwonić do mamy''. Ostatnio rzadziej się widywały, ale ten codzienny kontakt z matką był dla niej wielką przyjemnością. Nikt go nie zastąpi.

Czego najbardziej Maria Kaczyńska chciała nauczyć Martę? Na czym jej zależało?

Żeby była porządnym, skromnym, prawym człowiekiem.

Marta była dumna z taty?
Najbardziej - z jego intelektu. I z jego niesamowitej wiedzy historycznej. Z jego pamięci do nazwisk, do twarzy. Dziś mi powiedziała: ''Moi rodzice umieli słuchać. Za to ich tak strasznie kocham''.

Mówi się, że jednym z najcięższych okresów człowieka jest młodość, kiedy przeżywa się różne zrywy i porywy serc, ale też rozpacze i depresyjne stany, bo kończy się dzieciństwo. Czy dzieciństwo Marty było sielskie, anielskie?
Na pewno takie nie było, choćby z tego powodu, że w tym okresie często się przenosili, a to ojciec był na jakimś świeczniku, a to z dnia na dzień z niego spadał. Ona szybko zaczynała rozumieć całą tę sytuację i starała się rodzicom nie dokładać więcej trosk. W tamtym czasie najgorsza w Polsce była szarość, choć przecież Marta nie miała żadnych porównań, nie była na Zachodzie, zresztą dosyć późno wyjechała pierwszy raz za granicę, chyba po 1989 r. Ale dobrze też pamięta wakacje w Bukowcu, u mojej siostry bliźniaczki. Myślę, że była tam szczęśliwa. Dom był odsunięty od wsi, pełno w nim było zwierząt. Po trawniku chodziła kawka, którą nazwaliśmy Franz Kafka, a Marta z francuska wymawiała wtedy literkę ''r''. Śmialiśmy się, że ''grasejuje'', kiedy woła za kawką ''Frrranz!'', Próbowała z koleżankami ubrać Franza w ubranka lalek, on im się nie dawał i dziobem walił po głowach. A potem, z roku na rok Marta stawała się coraz bardziej poważna, aż myślę, że teraz jest za poważna.

Czy przy tej powadze znajdzie znów miejsce na radość?
Już nic nie będzie tak samo. W tej chwili całym jej światem są dziewczynki. Mówi, że nie wyprowadzi się stąd, bo z domu do szkoły muzycznej, do której chodzi Ewa, ma 10 minut, obok jest przedszkole Martynki. Córki dają jej radość życia. Ale cieszę się, że ma też taki dobry kontakt ze stryjem. Wczoraj wieczorem próbowałam się do niej dodzwonić, przez pół godziny telefon był zajęty. Myślę, z kim ona tak gada? Kiedy się w końcu dodzwoniłam, powiedziała, że to ze stryjem.

Tworzenie Fundacji imienia Lecha i Marii Kaczyńskich pomoże jej otrząsnąć się z wielkiej rozpaczy po ich utracie?
Mówi, że najgorzej jej jest, gdy jest sama. Dziś wpadła na niemądry pomysł, bo sama pojechała do mieszkania rodziców w Sopocie. Gdy zamknęła za sobą drzwi, znów złapała wielkiego doła. Zapowiedziałam, że następnym razem ma dzwonić po mnie. Ale tak, fundacja pomoże. Jak człowiek się czymś zajmuje, to nie ma czasu na czarne myśli. Idzie do przodu.
Rozmawiała Anita Czupryn

Hanna Foltyn-Kubicka (z lewej), wieloletnia przyjaciółka domu Kaczyńskich, z prezydentem i swoją siostrą bliźniaczką Inką

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Hanna Foltyn-Kubicka: Marta zawsze była gwiazdą - Dziennik Zachodni