Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gorzelik: W Warszawie uznali, że śląski to nie język

Jerzy Gorzelik
W gabinetach MSWiA rozstrzygnięto ponad wszelką wątpliwość, że śląski to nie język

Heroizm radnych sejmiku województwa śląskiego oraz erudycja i przenikliwość urzędników Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji warte są nie tyle felietonu, co pieśni. Brak wokalnych talentów nie predysponuje mnie jednak do roli barda. Poprzestanę zatem na tej skromnej literackiej formie, świadom, że nie odpowiada ona skali cnót, które jakże nieudolnie opiewa.

Radni wojewódzcy odważnie zignorowali apel Ruchu Autonomii Śląska o podjęcie uchwały potępiającej dekret komunistycznej Krajowej Rady Narodowej z 6 maja 1945 r., znoszący autonomię województwa śląskiego. Rozsiadłszy się wygodnie w ławach dawnego Sejmu Śląskiego, decydującego niegdyś np. o budowie linii kolejowych czy organizacji policji, zajęli się kluczowymi dla regionu sprawami, jak wzmacnianie gminnych świetlic i klubów dla dzieci i młodzieży. Wysłuchali też wystąpienia posła do Parlamentu Europejskiego, Jana Olbrychta, o dwudziestoleciu samorządów w Polsce. Pomyślicie Państwo, że ironizuję, pisząc o odwadze naszych reprezentantów. Gdzieżbym śmiał!

Jak wiadomo, KRN od jakiegoś czasu już nie ma, a RAŚ jest, w dodatku, jak twierdzą niektórzy, nieobliczalny. Nie, nie sugeruję kąpania radnych w smole i tarzania w pierzu. Trzeba jednak doprawdy wielkiej śmiałości, by we własnym regionie narazić się na opinię zaprzańca - a o taką etykietkę nietrudno - wyprzedającego górnośląskie interesy za poklepywanie po ramieniu przez partyjnych liderów z centrali. I to w roku wyborów samorządowych, kiedy taktyka strusia chowającego głowę w piasek może wiele kosztować.

Zdecydowania nie sposób odmówić resortowi spraw wewnętrznych i administracji, który postanowił udowodnić, że mądrość wszelaka kumuluje się w Warszawie. Oto w gabinetach MSWiA rozstrzygnięto ponad wszelką wątpliwość, że śląski to nie żaden język. Drukowany właśnie ślabikorz (elementarz) czy cieszące się ogromnym powodzeniem lekcje godki w Muzeum Śląskim są jedynie wyrazem zagubienia i frustracji zakompleksionego górnośląskiego ludku. Łagodną perswazją i ojcowskim napomnieniem trzeba sprowadzić zbłąkanych na właściwą drogę sterylnej polskości, wolnej od obcych naleciałości i regionalnych wynaturzeń.
Ministerialni urzędnicy dokonali przy okazji mrożącego krew w żyłach odkrycia. Otóż za staraniami o nadanie śląskiej mowie statusu języka regionalnego kryją się polityczne ambicje działaczy Ruchu Autonomii Śląska. Ale wstyd! Poczułem się jak nastolatek przyłapany przez rodziców na oglądaniu świerszczyków lub zdemaskowany przez dociekliwą ekspedientkę przy próbie kupna taniego wina. Stało się. Pozostaje mi tylko powiedzieć mea culpa i wyznać ze skruchą: tak, ambicją moją i innych konspiratorów z RAŚ jest, by górnośląskie tradycje i dziedzictwo kulturowe traktowane były z szacunkiem. Co więcej, nam, podstępnym myślo-zbrodniarzom, marzy się, by mieszkańcy naszego regionu nie byli łupieni przez centralną biurokrację. Ośmieliliśmy się uznać, że w znacznie większym stopniu niż obecnie powinniśmy decydować sami o o sobie. To właśnie te chore ambicje inspirują nasze zabiegi o powołanie Funduszu Ochrony Zabytków Przemysłowych, o dowartościowanie godki, czy też - o zgrozo! - o przywrócenie bezprawnie zniesionej autonomii.

Teraz odczuwamy wyrzuty sumienia na samą myśl, że realizacja tego ostatniego postulatu mogłaby spowodować odspawanie od urzędniczych stołków w Warszawie niejednego specjalisty od języka i spraw wszelakich (nie tylko wewnętrznych). A przynajmniej pozbawienie go wpływu na sposób wydawania naszych pieniędzy. Łatwo wyobrazić sobie traumę wywołaną perspektywą utraty części władzy nad regionami. I choć żal nam ścis-ka serce na samą myśl o niegodziwości, którą chce-my wyrządzić, nie odstąpimy od swych niecnych planów. Może naszą wrażliwość na niedolę biurokratów przytępiła chłodna kalkulacja zysków i strat, jakie przynosi regionowi centralne zarządzanie. Może jesteśmy zwyczajnie wredni i przekorni, na domiar złego w tej przekorze nieznośnie uparci.

Niech każdy tłumaczy sobie naszą determinację, jak chce. Bez względu na to, jak postrzegać przyczyny tej pożałowania godnej niechęci do rodzimej bojaźni i chowania głowy w piasek oraz warszawskiego besserwisserstwa, mogę zapewnić: nasze głowy przebiją jeszcze niejeden urzędniczy beton. Aha, jeszcze jedno. Besserwisser to - panie warszawski urzędniku - nie żaden hanyski slang. Ani germanofilia. Słowo to, choć pochodzenia niemieckiego, występuje w wielu europejskich językach. W polskim też. I ładniej brzmi od przemądrzalca, czyż nie?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Gorzelik: W Warszawie uznali, że śląski to nie język - Dziennik Zachodni