Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bieruń - miasto, w którym powodzianie stracili wszystko

Sylwia Plucińska
Zalany Bieruń
Zalany Bieruń Arkadiusz Ławrywianiec
Bieruń to jedno z miast w województwie śląskim, w którym ludzie stracili wszystko. Woda wdarła się na osiedla i nie chce opadać.

W niedzielnym słońcu zalewisko w okolicach ul. Hodowlanej w Starym Bieruniu wygląda jak mazurskie jezioro w letnie popołudnie. Sielski klimat kończy się razem z asfaltową drogą, która w pewnym miejscu znika pod wodą. Dopiero tu widać, że domy stoją nie nad, ale w wodzie. Po czymś, co jeszcze kilka dni temu musiało być podwórkiem, pływają śmieci. Pod drzewkiem przed zalewiskiem dyżuruje dwóch policjantów. - Od środy pilnujemy tych domów przed szabrownikami, w większości mieszkań nikogo nie ma - mówi jeden z policjantów.

Polowy posterunek to miejsce spotkań i wymiany informacji. Paulinę Napieraj mąż przywiózł tu z nogą w gipsie, bo w drugim z zalanych domów mieszkają jej rodzice, Wioletta i Radosław Walasikowie. - Ojciec w pracy, ale mama jest w domu i nie wiem, czemu nie odbiera telefonu - zastanawia się kobieta. Do domów można dopłynąć łódką, ewentualnie dojść w woderach po workach z piaskiem. Domu, w którym mieszkają Walasikowie, z drogi nie widać. Jest pochylony i woda sięgnęła w nim już klatki schodowej. Najdziwniejsze jest to, że w pobliżu nie płynie żadna rzeka ani nawet potoczek. A wody zamiast ubywać, ciągle przybywa.

- Wczoraj jeszcze do tej kupki piasku na środku drogi można było dojść suchą nogą. Stół do ping-ponga na placu było widać. Dziś wody jest może nawet 40 cm więcej - mówi Katarzyna Bukała. Teren, na którym stoją domy, jest podryty przez kopalnię Piast. Na skutek szkód górniczych w ciągu kilkunastu lat zapadł się ponoć miejscami nawet o 8,5 metra. Domy stoją w niecce, do której spływa cała woda z wyżej położonych pól.

Czajnik, kawa, cukier, dwie butelki mineralnej i pączki na talerzu. Tak wygląda tymczasowa kuchnio-jadalnia w bieruńskiej podstawówce, której piętro oddano do dyspozycji powodzian.
Sabina Biegun zdecydowała się na ewakuację ze względu na chorą mamę i dzieci. Bała się, uwięzienia przez powódź na ul. Hodowlanej. Kinga Gałecka martwi się o psa, którego kazano jej wyprowadzić z tymczasowego lokum, bo szczekał. - Nie mam go gdzie dać. Sąsiadka wzięła go na chwilę. Ludziom pomagają, a ze zwierzętami problem - martwi się Kinga.

Gałecka i Biegun z dziećmi należą do 40-osobowej grupy powodzian, którzy mieszkają jeszcze w szkole. W pierwszych dniach było ich tu 90. Bieruń w niedzielę jest spokojny i wyciszony. Ludzie spacerują, na twarzach nie widać napięcia czy przygnębienia. Słoneczna pogoda dodaje otuchy. Podobnie jak opadający poziom wody w "bieruńskim morzu", które zaczyna się od ul. Jagiełły i ciągnie w stronę wału wiślanego.

W połowie ulicy widzimy pierwszy wóz strażacki i WOPR. Dalej jest już woda i puste domy. W nagrzanym powietrzu czuć zapach stęchlizny, mułu i oleju napędowego. Na słupie latarni strażak mierzy poziom wody. - Opada? - Od rana 7 centymetrów mniej .

Przy Jagiełły 44 jest stary dom z czerwonej cegły. Dariusz Jungman przyszedł popatrzeć, czy już da się wejść. Od wtorku mieszka z rodziną u mamy. Niestety, jeszcze nie.

W bieruńskim sztabie kryzysowym telefony dzwonią na okrągło. Ludzie pytają o zaświadczenia do zakładów pracy i szkół, że są z terenów zalanych. Powiększa się także lista osób poszkodowanych. Na podstawie ewidencji obszarów zalanych jest ich 2317. Ktoś pyta, czy woda nadaje się do picia.

- Wczoraj sanepid ją badał i wszystko jest w porządku - mówi Przemysław Major, dyżurujący w sztabie. Dementuje informację, że kilka osób z Bierunia trafiło dziś do tyskiego szpitala z powodu zaburzeń układu pokarmowego. - Informujemy ludzi, że tam, gdzie woda już opadła rozpoczyna się porządkowanie i czyszczenie. Prosimy o robienie dokumentacji fotograficznej szkód. Od 24 maja ruszają ekipy nadzoru budowlanego do oceny stanu budynków. Od poniedziałku robimy także rozpoznanie co do ilości potrzebnych środków czyszcząco-dezynfekcyjnych.
Prawdziwym placem boju jest okolica mostu na Wiśle. Jakieś 5o metrów od drogi wał jest otwarty. Przez przekop zabezpieczony ściankami Larsena płynie do Wisły rwąca rzeka. Decyzja o zrobieniu tego nietypowego ujścia wodzie z zalewiska została podjęta przez starostę i wojewodę za zgodą dyrektora Ślaskiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych - jak zaznacza obecny przy przekopie starosta Piotr Czarnynoga.

Przekop wykonała firma Gerharda Chroboka z Bojszów. Przynosi to pożądany efekt, ponieważ woda szybko schodzi, a jeśli znowu zaczęłoby padać i poziom w międzywalu by się podniósł, przekop zostanie zamknięty szczelną ścianą - mówi zastępca dyrektora Śl. ZMiUW Tomasz Mainka.

Starosta dodaje, że są inne środki, żeby tę wodę przetransportować, ale nieefektywne w przypadku milionów kubików wody w zalewisku. Oprócz tego pracuje tu pompa pływająca, sprowadzona z Czech.

- Bez tego przekopu ludzie czekaliby tygodniami aż woda zejdzie. A w tej sytuacji spłynie do kilku dni - uważa starosta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!