Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koniec epoki wałów

Aldona Minorczyk-Cichy, Sławomir Cichy
Marek Michalski
Po wielkiej powodzi z 1997 roku w Polsce zbudowano system monitorowania i ostrzegania o żywiole, ale zaplanowanej wówczas rozbudowy systemu wałów przeciwpowodziowych nie przeprowadzono do dziś. Teraz politycy zapowiadają szybki powrót do tej koncepcji i wielkie inwestycje.

- Zwrócę się do rządu lub sam zaproponuję projekt spec-ustawy umożliwiającej wykup gruntów pod inwestycje hydrologiczne, np. budowę wałów przeciwpowodziowych i zbiorników retencyjnych. Trzeba przerwać ten chocholi taniec niemożności uruchomienia inwestycji, na które chociaż są pieniądze, to znajduje się tysiąc powodów, by wykup gruntów nie ruszył - zapowiedział kilka dni temu, podczas wizyty w zalanym wodą Szczucinie w Małopolsce marszałek Sejmu Bronisław Komorowski.

Świat stawia na zalesianie i wysiedlanie ludzi z terenów zalewowych

Wały i zbiorniki retencyjne to przeszłość
Jednak większości hydrologów i meteorologów zapowiedzi Komorowskiego i innych polityków obiecujących milionowe inwestycje w wały wcale nie cieszą. Uważają oni nawet, że gdyby zrealizowano część planów powstałych po 1997 r., straty po tegorocznej powodzi byłyby jeszcze większe.
Rozbudowa wałów jest działaniem pod prąd współczesnych światowych tendencji - protestują eksperci. I podkreślają, że w coraz większej liczbie państw odchodzi się od tradycyjnych metod przeciwdziałania powodziom: regulowania rzek, budowania wałów i zbiorników retencyjnych - na rzecz zalesiania, budowy polderów i wysiedlania ludzi z terenów zalewowych. My jednak, osuszając bagna czy zalewając asfaltem i betonem doliny, idziemy pod prąd nowoczesnym programom przeciwpowodziowych. W krajach rozwiniętych polityka całkowitego odwrotu od dotychczasowej hydrotechnicznej strategii ochrony przeciwpowodziowej znalazła m.in. wyraz w przyjętej w 2007 r. tzw. Dyrektywie Powodziowej Unii Europejskiej.

Problem jednak w tym, że polscy politycy najwidoczniej nie czytają dokumentów unijnych, ale nawet opracowań specjalistów, których wykonanie sami zlecają. Ostatnia ekspertyza na temat sytuacji przeciwpowodziowej, autorstwa hydrologa z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej dr. Janusza Żelazińskiego, została opracowana w kwietniu. Pokazuje ona stan naszej gospodarki wodnej w Polsce i pozwala zrozumieć przyczyny nieskuteczności ochrony przeciwpowodziowej w Polsce.

Dr Żelaziński dowodzi, że chociaż po każdej większej powodzi wały są odbudowywane i podnoszone, nie tylko nie przynosi to pożądanych efektów, ale prowadzi wręcz do większych strat podczas następnej wielkiej wody. Dzieje się tak dlatego, że pojawienie się w danym miejscu wyższych wałów jest traktowane jak zachęta do nowych inwestycji na terenie, który te wały chronią. Na dodatek, gdy wody powodziowe spływają na terenie ograniczonym wałami, rośnie poziom wody i w efekcie wały znowu są przerywane.

Przeciwpowodziowy skansen?

Tych wniosków marszałek Sejmu, gdy ostatnio zapowiadał powodziową specustawę i budowę nowych wałów, najwyraźniej nie znał albo ich nie pamiętał. To dziwne, bo ekspertyzę u dr. Żelazińskiego zamówiła… Kancelaria Sejmu.
Zagrożenie powodziowe zwiększa także wykorzystywanie rzek dla celów energetycznych i żeglugi, a w szczególności ich regulacja i kaskadowa zabudowa (czyli spiętrzanie nurtu).

- Nasz obecny system ochrony przeciwpowodziowej to skansen - ocenia Żelaziński. Natomiast flagowy dla zapobiegania powodziom "Program dla Odry 2006", który obejmuje budowę nowych wałów, jazów (m.in. jazy Szczytniki i Bartoszowice pod Wrocławiem), polderów (Buków), kanałów (Kanał Ulgi w Opolu) i zbiorników retencyjnych (np. Racibórz Dolny) nazywa wprost knotem, którego realizację, wbrew opinii polityków, należy jak najszybciej zawiesić.

Potrzebne mapy ryzyka powodziowego
Mniej radykalny w sądach jest dr inż. Bernard Twaróg, hydrolog, zastępca dyrektora Instytutu Inżynierii i Gospodarki Wodnej Politechniki Krakowskiej. Według niego w Polsce brakuje specjalnych zbiorników w górnych częściach zlewni rzek, czyli na obszarach, z których wody spływają do danej rzeki lub jeziora.
- Większa liczba takich zbiorników umożliwiłaby zatrzymanie części wody spływającej z gór na tereny położone niżej - mówi Twaróg. Jednak zwolennicy nowej filozofii zapobiegania powodziom są sceptycznie nastawieni do większości form ingerowania w środowisko naturalne.

Co więc trzeba robić, by powódź roku 2010 była ostatnią, która zniszczyła Polskę? Dr Żelaziński nie ma wątpliwości: tworzyć systemy ochronne w obrębie całej zlewni każdej rzeki, a nie jak dotąd działać chaotycznie, w skali jednej gminy czy powiatu. Od sypania coraz wyższych wałów i budowania kolejnych zapór skuteczniejsze jest zachowywanie i odtwarzanie roślinności i lasów w górach, na terenach podmokłych i na łąkach. Rzeki, które zostały odcięte od ich naturalnych terenów zalewowych, trzeba z tymi obszarami na powrót połączyć. Rzeki i strumienie, przerobione na kanały o umocnionych brzegach, trzeba przywrócić do ich pierwotnego stanu. Należy także w końcu zacząć stosować mapy ryzyka powodziowego w planowaniu budów osiedli i zakładów przemysłowych. A ze wznoszeniem jakichkolwiek obiektów na terenach bezpośrednio zagrożonych powodziami lub przerwaniem wałów trzeba skończyć raz na zawsze.
Z tą diagnozą zgadza się dr Wojciech Jankowski z wrocławskiego Instytutu Ochrony Środowiska. Już w roku 2000 mówił, że podstawowym zadaniem ochrony przeciwpo-wodziowej jest zmiana filozofii podejścia do problematyki zagospodarowania dolin rzecznych i całych zlewni.
- Należy przyjąć założenie, że koszty ochrony przeciwpowodziowej nie powinny być wyższe niż wartość obiektu, który jest chroniony. Te koszty to są koszty bezpośrednie (np. budowy wałów) i pośrednie (np. wynikające ze strat, które mogą powstać w razie przerwania umocnień) - mówi Jankowski. Dodaje, że jak najszybciej należy opracować, na wzór amerykański i kanadyjski, dokładne mapy cyfrowe dolin rzecznych, wyznaczyć strefy zalewowe o zróżnicowanym ryzyku, z uwzględnieniem głębokości zalewu i prędkości przepływu wód powodziowych. Poza tym w strefach wysokiego ryzyka nie należy dopuszczać do wznoszenia nowych budowli, a na obrzeżach dolin trzeba budować domy bardziej odporne na zalanie - z materiałów nie zamakających, mające instalacje elektryczną i ogrzewanie na wyższych piętrach.

- W dolinie Biebrzy nie było powodzi od lat głównie za sprawą olbrzymich terenów, po których rzeka ma szansę się rozlać. Tamtejsze tereny zielone, w tym bagna, są w stanie zmagazynować nadmiar wody - przypomina dr Jankowski. Dlatego jego zdaniem niezbędna jest ochrona miast i zakładów przemysłowych leżących w dolinach rzek. Ochrona pozostałych terenów musi być planowana z wielką rozwagą, ponieważ każde ograniczenie retencji dolinowej między miastami zwiększa ryzyko powodziowe.
Francja - dobry przykład

We Francji obowiązuje zakaz budowy nowych wałów przeciwpowodziowych wzdłuż pól uprawnych, łąk i pastwisk. W tym kraju spośród 36 tysięcy gmin aż 14 tysięcy zakwalifikowanych jest jako zagrożone powodzią. Na bazie doświadczeń z minionych 20 lat powstał tam plan zapobiegania klęskom, zwany atlasem zagrożeń powodziowych. Przy jego tworzeniu brano pod uwagę prawdopodobieństwo powrotu wody na tereny, gdzie już kiedyś wystąpiła powódź, intensywność opadów oraz lokalne uwarunkowania zagospodarowania terenu.
W lipcu 1982 roku we Francji weszło w życie prawo do odszkodowań w wypadku katastrof naturalnych. Od tej chwili każde pozwolenie na zabudowę jest analizowane w zwią-zku z przeciwpowodziową polityką gminy, w której ma stanąć dom. Są miejsca, gdzie ryzyko jest tak duże, że nie wolno budować. Na innych terenach nawet rozbudowa istniejących obiektów musi odbywać się w oparciu o wytyczne planu przeciwpowodziowego.

Wszystkie zmiany przebiegu koryta rzek oraz miejsca, w których naturalne zapory zostały przerwane na skutek działalności człowieka, są nanoszone na mapach.

Wciąż budujemy tam, gdzie zalewa
W Polsce w wielu miejscowościach lokalne władze nadal pozwalają na budowanie domów w miejscach, gdzie od zawsze wylewa. Tymczasem te budynki i ogrodzenia posesji same działają jak naturalne tamy: nie tylko są zalewane, ale i podnoszą falę powodziową.

- Mało tego: są przykłady miejsc, gdzie zbudowano wysokie wały, choć tuż za nimi znajdują się naturalne wzniesienia, które teraz nie stanowią już naturalnej ochrony, bo spiętrzenie wody jest zbyt wysokie - kończy dr Jankowski.

Nie ma planu, nie ma strategii

Jacek Jezierski, szef Naczelnej Izby Kontroli, podkreśla, że nie mamy planu ochrony przed powodzią, ani strategii, jak się na nią przygotować. Kontrola, którą Izba przeprowadziła ostatnio w województwach małopolskim i świętokrzyskim, pokazała, że nie wyciągnięto wniosków po kataklizmie sprzed 13 lat.
Wartościowym dorobkiem z tego okresu jest jednak prawo dotyczące zarządzania kryzysowego, które sprawdza się w akcji. W wielu gminach powstały plany zagospodarowania przestrzennego, które wyhamowały rozwój budownictwa na terenach zalewowych. Zbudowano również system monitoringu i osłony hydro-logiczno-meteorologicznej i rozpoczęto też inwestycje w dorzeczach wielu rzek, głównie Odry, m.in. z wykorzystaniem środków z UE oraz Banku Światowego.

Ponadto Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej dysponuje systemem monitoringu i osłony kraju. Powstał on w ramach likwidacji skutków powodzi z 1997 roku. Kosztował 260 mln zł i był współfinansowany przez Bank Światowy. Dzięki niemu zbierane są informacje, które mają pozwolić na zbudowanie systemu niezwykle precyzyjnych prognoz hydrologicznych. Ten system sprawdził się podczas obecnej powodzi. Pozwolił na sporządzanie symulacji rozwoju zagrożeń, a co za tym idzie - przygotowanie się na nie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!