Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Minusy autonomii na przykładzie Belgii

Witold Naturski
Jest w Europie kraj, który decentralizacja władzy i obdarzanie regionalnych społeczności kolejnymi kompetencjami doprowadziły na skraj administracyjnej zagłady; po prostu likwidacji.

Tym krajem jest Belgia. Państwo to nie powstało, wbrew obiegowej opinii, przed blisko dwoma wiekami sztucznie. Nazywający się zgodnie Belgami - Flamandowie i Walonowie - wzniecili w 1830 roku rewoltę przeciw uciskowi państwa niderlandzkiego i wybili się na niepodległość. Tożsamość i jedność narodowa miała się dobrze jeszcze kilkadziesiąt lat temu.

Dziś niewiele z niej zostało i teraz w Belgii rdzenni mieszkańcy określają się głównie mianem Flamandów, Walonów, Niemców lub Brukselczków. Za to Belgami z dumą nazwą się już tylko asymilowani imigranci i to oni, oprócz króla (czy sporu o to, kto miałby zatrzymać stolicę) stoją jeszcze na drodze do absolutnego rozpadu federacji. Kiedyś jednak, gdy powstawało królestwo, mówiono, że wreszcie dopełnia się sprawiedliwość dziejowa dająca ludowi Belgów własny kraj; że ludzie, którzy przez stulecia żyli pod okupacją sąsiednich potęg, wreszcie odzyskali niepodległość. Czyż nie brzmi to znajomo? Czy wskazując odpowiedni okres w historii, nie doliczylibyśmy się na naszym kontynencie pół, a może nawet całego tuzina, podobnych przykładów powstawania nowej lub odrodzonej państwowości?

Dlaczego więc bogaty, wysoce cywilizowany kraj, którego miasto stołeczne powszechnie uważane jest za stolicę Unii Europejskiej, ma tak podzielone społeczeństwo? Ano dlatego, że przez lata prowadzono w nim politykę pielęgnowania odrębności sub narodów go zamieszkujących. Dotyczy to głównie Walonów i Flamandów, bo Niemcy zajmują tylko jedno miasteczko i kilka wiosek w południowo-wschodniej Belgii. Sankcjonowano istnienie 3 urzędowych języków, ale dzieci w szkole nie miały obowiązku nauki choćby jednego z dwóch pozostałych, który nie były ich ojczystym. W efekcie frankofońscy Walonowie, jako drugi, wybierają zwykle język angielski zamiast flamandzkiego czy niemieckiego.

Po drugie, wszystkie główne siły polityczne: chadecja, socjaliści czy liberałowie występują w osobnych partyjnych odmianach - flamandzkiej i walońskiej. Także w parlamencie federalnym. Po trzecie, zaczęto publiczne debaty o tym, ile poszczególne subnarody płacą, a ile biorą ze wspólnej kasy. Wyszło, że Walonowie to darmozjady utrzymywane przez Flamandów. Ostatnio zgodzono się więc tak zmienić konstytucję, przy okazji przerywając kadencję parlamentu, by jeszcze więcej środków i decyzji o ich wydawaniu pozostało w regionach.

Przypomina to jednak pojenie pijaka wódką, by mu ulżyć, skoro wszystkie poprzednie posunięcia tego typu podmywały, a nie cementowały państwowość Belgii. Na razie wszyscy łudzą się, że zmieniona w kilkudziesięciu miejscach ustawa zasadnicza, powstrzyma rozpad państwa. Moim zdaniem, zupełnie bezpodstawnie.

Upadkowi Belgii kibicują separatyści z Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Włoch. Nawet przywódcy UE przestraszyli się prowadzonej od wielu lat pod hasłem Europy Regionów promocji małych ojczyzn. Bystrzy urzędnicy lobbują więc od niedawna za ideą tzw. obszarów, których wspólnym mianownikiem ma być nie tyle historyczne posadowienie, co raczej wspólne lecz współczesne problemy. Ładne, prawda?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Minusy autonomii na przykładzie Belgii - Dziennik Zachodni