Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dr Grettka: Dzieci z probówki są takie same jak te z naturalnego poczęcia

Agata Pustułka
Dr Krzysztof Grettka
Dr Krzysztof Grettka Arkadiusz Gola
Nie dziwię się, że in vitro budzi tak wielkie emocje - twierdzi w rozmowie z Agatą Pustułką dr Krzysztof Grettka, specjalista leczenia niepłodności ze szpitala Angelius-Provita w Katowicach.

Czy dzieci urodzone z probówki są gorsze od tych, które urodziły się wskutek ciąży fizjologicznej?
Co za bzdura! Są takie same jak inne dzieci. Rozwijają się identycznie. Wśród dzieci zapłodnionych metodą in vitro więcej może być wcześniaków czy w ogóle dzieci z niską wagą urodzeniową, ale przecież takie ryzyko istnieje też w przypadku dzieci urodzonych w wyniku naturalnego poczęcia.

Pytam, bo w Polsce in vitro jest tematem politycznym numer jeden. Czy tak być powinno?
Nie dziwię się, że in vitro budzi emocje. W tej sprawie nie ma wielu prostych odpowiedzi. Proszę mi wierzyć, że środowisko lekarskie czeka na wprowadzenie jasnych uregulowań prawnych. W innych państwach było to możliwe. Dlaczego nie jest możliwe w Polsce?

Czy kwestie związane z in vitro wywołują u nas tak wielkie spory z powodu wpływu Kościoła katolickiego na kształt zapisów prawnych? Kościół mówi jasno, co myśli o in vitro.
W katolickiej Hiszpanii czy we Włoszech refundowanych jest kilka cykli zapłodnienia metodą in vitro. Uregulowania, bardzo precyzyjne, choćby we Włoszech, wprowadzono kilka lat temu. Tak samo w Niemczech. Niedawno wróciłem z Rzymu z kongresu poświęconego problematyce sztucznego zapłodnienia, podczas którego debatowało kilka tysięcy specjalistów z całego świata. Nie ma co udawać, że to temat jednoznaczny. Dziś nauka w 50 procentach jest w stanie ocenić pod względem genetycznym jakość zarodka stworzonego - mówiąc ogólnie - pod mikroskopem. Te pozostałe 50 procent jest nadal tajemnicą. Ale gdy do ciąży dochodzi w sposób naturalny, też nie jesteśmy w stanie przewidzieć jak się ona zakończy: jaki jest zarodek, czy może dojść do poronienia.

Sprawą budzącą wiele wątpliwości jest zamrażanie zarodków. We Włoszech nie wolno ich zamrażać. Ponoć, bo nikt tego nie policzył, w polskich klinikach leczenia niepłodności przechowywanych jest ponad 50 tysięcy takich zarodków.
W Polsce nadliczbową ilość zarodków powstałych wskutek zabiegu in vitro mrozi się. Są to te zarodki, których nie podano w czasie pierwszego transferu. Przyjęto, że można podawać maksymalnie trzy zarodki, by ochronić pacjentkę przed ciążą mnogą. Zamrożone zarodki można wykorzystać, jeśli pacjentka nie zajdzie w ciążę po podaniu zarodków niemrożonych. W naszej klinice w ciekłym azocie w temperaturze minus
196 stopni przechowujemy ich kilkaset. Za przechowywanie trzeba uiszczać pewną zapłatę, około 400 złotych rocznie, ale jest to związane z koniecznością uzupełniania azotu. Żaden zarodek nigdy nie został zniszczony i nie będzie.
Istnieje też możliwość przedimplantacyjnej adopcji zarodka w przypadku par, które zechcą ponadliczbowy zarodek podarować innej parze.

W Wielkiej Brytanii zamrożone zarodki przechowuje się kilka lat, a potem niszczy. Czy to etyczne?
U nas nie ma w ogóle żadnych regulacji prawnych dotyczących przechowywania zarodków, ale ich przechowywanie jest bezterminowe i to moim zdaniem właściwe rozwiązanie.

Ile dzieci urodziło się w klinice z rozmrożonych zarodków?
Nie mogę podać dokładnej liczby, bo zwykle wszczepiamy pacjentce zarodki świeże, a następnie - po ewentualnym braku ciąży - w następnych cyklach zamrożone. Nie jest powiedziane, że ciąża rozwinie się właśnie z tych świeżych, teoretycznie lepszych. Zajście w ciążę nie jest uzależnione tylko od jakości zarodka, ale też od innych niezwykle istotnych czynników związanych choćby z warunkami, jakie są wytworzone w błonie śluzowej macicy. Jedno mogę powiedzieć - odsetek ciąż z rozmrożonych zarodków jest bardzo duży i wynosi około 30 procent w zależności od wieku pacjentki.
A czy ze świeżych zarodków jest większy?
Odsetek zajść w ciążę ze świeżych zarodków jest wyższy o około 10-15 procent.

Czy zabiegi in vitro powinny być refundowane przez państwo?
W sąsiednich Czechach są, a w Izraelu z budżetu państwa finansuje się wszystkie procedury leczenia niepłodności do czasu, aż para doczeka się dwójki potomstwa. Nawet gdy małżeństwo się rozpadnie, to w nowych związkach też ma prawo do stuprocentowej refundacji wszystkich zabiegów. Daję tylko przykłady pewnych rozwiązań. Wiem, że dla polskich par wielką pomocą finansową byłaby choćby refundacja stymulacji lekami, czyli opłacenie z budżetu NFZ przygotowania farmakologicznego, na które trzeba wydać kilka tysięcy złotych. Cała procedura kosztuje od 9 do 12 tysięcy złotych, a ceny są zależne od ośrodka. Wyższe są np. w Warszawie niż w Katowicach. Często jednak pary leczące się z niepłodności przemierzają kraj wzdłuż i wszerz, by spróbować szczęścia w kilku placówkach. Warto przytoczyć pewne statystyki: co piąta para w Polsce nie może mieć dziecka. Niepłodność dotyka półtora miliona osób. Nie można lekceważyć pragnień tych ludzi, a politycy nie mogą odbierać im nadziei, wprowadzając jakieś restrykcyjne uregulowania.

Ile razy można poddać się zabiegowi in vitro? Kto o tym decyduje?
Pacjenci, para. My, jako lekarze, wskazujemy na możliwości medyczne, skuteczność zabiegu, która związana jest też z wiekiem kobiety. Po 37. roku życia drastycznie spada płodność kobiety, która około 40. roku życia może wynieść tylko 5 procent, chociaż mamy dużo urodzonych zdrowych dzieci u pacjentek po 40. roku życia. Bardzo trudno powiedzieć parze, która uparcie przez lata dąży do zajścia w ciążę, że trzeba przerwać starania. Ale kiedyś trzeba powiedzieć sobie stop. Wiem, jakie to dramatyczne przeżycie.

Jednak wiek zdaje się nie mieć ograniczeń. Włoski lekarz prof. Antinori umożliwił zapłodnienie sześćdziesięciolatkom! Może właśnie takich działań obawiają się w Polsce przeciwnicy in vitro?
Trudno mi sobie w ogóle wyobrazić podejmowanie takich działań. To jest czysto komercyjne, pozbawione etyki przedsięwzięcie.

Mrożenie plemników i komórek jajowych to standard?
Pierwszy bank spermy powstał w 1973 roku we Francji, ale do pierwszych prób zamrożenia plemników doszło już w latach 40. i 50. ubiegłego wieku. Początkowo nie były udane. Ze względu na zły dobór substancji, szwankował proces mrożenia. Obecnie do kriokonserwacji używa się glicerolu, kwasu cytrynowego oraz żółtka jaja kurzego. Każda klinika leczenia niepłodności posiada bank dawców, a przechowywanie i odmrażanie plemników jest całkowicie bezpieczne. Podobnie jak mrożenie jajeczek. My akurat stosujemy metodę opracowaną przez japońskiego ginekologa, doktora Kuwayamę, zwaną witryfikacją. Polega ona między innymi na użyciu specjalnych preparatów, dzięki czemu znacznemu przyspieszeniu ulega proces mrożenia. Możemy skutecznie mrozić tylko jajeczka, unikając mrożenia zarodków. Wiele naszych pacjentek bezinteresownie przekazuje swoje jajeczka innym kobietom pragnącym zajść w ciążę.

Gdzie, pańskim zdaniem, znajduje się ta granica, której nie wolno przekroczyć lekarzowi leczącemu niepłodne pary?
Celem leczenia niepłodności jest urodzenie zdrowego dziecka. Możliwe, że za kilka lub kilkadziesiąt lat będzie możliwość dokonywania wnikliwej oceny zarodka pod względem wyglądu, obciążeń chorobami przyszłego dorosłego człowieka czy doboru płci i pewnej selekcji. Tutaj widzę pewne zagrożenie. Ale to sprawa przyszłości. Stan na dziś jest taki, że walczymy w ogóle o uzyskanie ciąży, a następnie urodzenie zdrowego dziecka, aby para, która się stara o dziecko, mogła w pełni cieszyć się życiem rodzinnym.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!