Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hazard w dobrym, angielskim stylu

Weronika Skupin
Koniec sezonu na Partynicach już 17 października. Miłośnicy wyścigów i koni nie mogą przegapić tej niedzieli
Koniec sezonu na Partynicach już 17 października. Miłośnicy wyścigów i koni nie mogą przegapić tej niedzieli Mikołaj Nowacki
W roku 1780 dwóch Anglików: lord Derby i sir Charles Bunbury, założyło się o to, czyj koń będzie szybszy. Lord przegrał, ale derby zostały. O odwiecznym hazardzie w świecie wyścigów konnych opowiedziała Weronice Skupin pani Maria Kuśpiet, pracująca we Wrocławiu "na koniach" od 38 lat

Pracuję na koniach już 38 lat - uśmiecha się Maria Kuśpiet, szefowa dawnej nekspozytury Toru Wyścigów Konnych przy ulicy Komandorskiej we Wrocławiu, związana przez wiele lat z kolekturą na Partynicach. - I powiem pani, na wyścigi przychodzą wszyscy, góry i doły, łącznie z pierwszym prezydentem Wrocławia - pani Maria kiwa głową, jakby na dowód tego, ile się napatrzyła przez ten czas. - Tylu ludzi, niby różnych, a jednak takich samych. Zawsze marzą o wygranych, a często przegrywają wszystko - wzdycha i już wiadomo, że jest żywą encyklopedią wrocławskiego hazardu.

Księża i zakonnice
- Wiele było takich rozkosznych panów i pań - wspomina pani Maria.
Choćby pewien ksiądz, który grał zawsze za 2 i 4 złote. Kiedyś trafił kwintę, czyli zwycięzców pięciu kolejnych gonitw pod rząd. Wygrał 46 tysięcy złotych, ale nie pozwolił, aby proboszcz się o tym dowiedział. Nie chciał przelewać pieniędzy z konta na konto. Pani Maria wypłaciła mu całą kwotę w drobnych.

Grały też kobiety. Pani Renia zawsze obstawiała datę rewolucji francuskiej: 1, 4, 7, czyli 14 lipca. Jak przegrywała wszystko, dzwoniła z zaplecza do męża, by po nią przyjechał i przywiózł pieniądze. Zagorzałym graczem był też pracujący i mieszkający na torze elektryk, pan Bolek. Zawsze stawiał na numery 1, 4, 8, nawet wtedy, gdy biegło tylko siedem koni. W wieku 97 lat odszedł wraz ze swoim graniem. Przychodziła siostra Ania, zaopatrzeniowiec zakonu. Wszyscy mówili na nią "3, 4", bo grała tylko te numery. Jeden z graczy wyjechał do Ameryki, tam na wyścigach dorobił się wielkich pieniędzy, a w Polsce tylko się bawił. Stawiał ścianę, czyli wszystkie numery koni, jakie były. Zwykle przegrywał. A inny, by grać, zastawił w lombardzie telewizor. Gdy wygrał większe pieniądze, kupił nowy, taki duży, że nie mógł go sam wynieść z domu. Była też pewna pani, która pojawiała się zawsze z córką. Ośmiolatka pokazywała matce konie w programie wyścigów. Za pierwszym razem za 2 złote wygrały ponad 800. Później nie było już numerów szczęśliwych. Kobieta przegrała wszystko.

- Obiecuje sobie ktoś, że zagra raz, niewinnie, a potem przyjeżdża prawie codziennie. Nie ma recepty na hazard. To musi być człowiek bardzo silny, żeby powiedzieć: "stop, więcej nie przychodzę, nie gram". Z reguły nie ma takich - ostrzega Kuśpiet.

"43 zgłoś się!"
Swego czasu pani Maria pożyczyła jednemu z graczy 60 złotych. Przegrał wszystko, nie miał za co wrócić do domu. Ale był honorowy, bo szukał jej potem wszędzie, aż spotkał przypadkiem na dworcu PKS i pieniądze oddał. Tacy uczciwi w tej branży są jednak w mniejszości i pani Maria przyznaje, że więcej jest oszustów. Kiedyś częstym procederem było przekupywanie dżokejów, by powstrzymywali swoje konie, dziś jest to w Polsce raczej niemożliwe.

- Jeźdźcy dogadywali się, że na celownik, czyli na metę wyścigu, wjadą w takiej, a nie innej kolejności - wspomina Jakub Kasprzak, główny specjalista działu techniczno-selekcyjnego Wrocławskich Torów Wyścigów Konnych. - W kolebce wyścigów, czyli w Anglii, jest to proceder spotykany i parę lat temu tamtejsze władze wprowadziły zakaz używania przez jeźdźców telefonów komórkowych na padoku - tłumaczy Kasprzak.

- Życie pokazuje, że oszustwo nie popłaca - ostrzega Maria Kuśpiet. - Komisja techniczna nie jest naiwna i potrafi takiego poskromić. Kary są duże.

Największy przekręt, który pamięta pani Maria, zdarzył się w czasach stanu wojennego. Wtedy jeszcze wyniki z wyścigów na warszawskim Służewcu przychodziły do Wrocławia drogą telefoniczną. Pewni panowie wymyślili plan, by zdobyć je wcześniej. Uczestnikiem podstępu był jeden z milicjantów, a ci używali własnej, wewnętrznej linii krótkofalowej. Wynik z Warszawy miał być przekazany funkcjonariuszowi oczekującemu w kinie "Śląsk" pod telefonem, potem graczowi, a ten miał postawić kilkadziesiąt starych milionów złotych na podane numery.

Pani Renia zawsze obstawiała datę rewolucji francuskiej

Gracz odbiornik schowany miał za bluzą. W pewnym momencie usłyszał: "43 zgłoś się!". I bez zastanowienia poszedł do kasy i za wszystkie pieniądze kupił losy na numery 3 i 4. Tylko że 43 było numerem służbowym milicjanta, który drogą radiową został właśnie wezwany z centrali. Gdy wyścig na Służewcu się zakończył, pani Maria ogłosiła, że na metę wbiegły kolejno konie z numerami 1 i 6. Oszust przybiegł do niej i zrozpaczony, rwał sobie włosy z głowy. Po kilku miesiącach przyszedł i przyznał się do wszystkiego.

- Porozumiewano się w ten sposób, ale jak już w latach 90. pojawiały się pierwsze telefony komórkowe, no to zaczęła się rozpacz - wspomina pani Maria. Dziś, w czasach internetu i telewizyjnych transmisji na żywo, takie historie są już niemożliwe.

Konie na dopingu
Hazardem pewnego typu jest też kupowanie konia. Zwykle wybiera się zwierzę z dobrym rodowodem, ale nie zawsze jest on najlepszy. - Był taki koń w Ameryce, nazywał się Zielona Małpa, papier miał wyśmienity. Kupił go syndyk złożony z kilku właścicieli. Kosztował ponad 16 milionów dolarów i okazało się, że w swojej dwuletniej karierze, gdzie pobiegł trzy, góra cztery wyścigi, zarobił tylko kilkanaście tys. dolarów - opowiada Małgorzata Szewczyk, specjalista ds. marketingu na wrocławskich Partynicach.

- Chodziły też słuchy, że konie w Warszawie "doprawiali" i w ten sposób je niszczyli - dodaje Maria Kuśpiet. I opowiada, że na Służewcu biegał kiedyś Iskiernik. W pierwszym wyścigu pobił rekord toru. Kilka kolejnych wygrał, ale nagle zaczął chorować. - A w latach 70. był wypadek z klaczą imieniem Brunatnica, która zdążyła tylko wyjść do padoku, gdzie padła. Prokuratura wszczęła śledztwo, zamknęli nawet stajennego. Trzeba było wypłacić ponad 300 tys. złotych zwrotów za wszystkie zakłady na tego konia - mówi pani Maria.

Dobre złego początki
Pani Maria z pełnym przekonaniem podkreśla, że większość przygód z hazardem kończy się źle. Gdy ekspozytura była jeszcze przy Komandorskiej, przychodzili do niej aktorzy z pobliskiej operetki. Jeden z nich, sympatyczny i radosny, stawiał zawsze na numery parzyste lub nieparzyste. I kiedyś w ten sposób wygrał ok. 40 tysięcy złotych. Postanowił jedną część dać żonie, a za drugą dalej obstawiać konie. Jednak po jakimś czasie przyszedł bardzo załamany i nierozmowny. Okazało się, że pieniądze przeznaczone na granie schował w starym radiu, którego nikt nie używał. I żona wyrzuciła je na śmieci. Przez ten incydent aktor się rozwiódł. Inny z graczy po dużej przegranej zmarł na wrocławskim torze.

- Dostał zawału lub wylewu. Dosłownie padł - Maria Kuśpiet jakby z niedowierzaniem kręci głową i prawie szeptem przyznaje, że w Warszawie to się nawet zdarzały samobójstwa. A z dżokejami działo się sporo niewyjaśnionych historii, kończących się nad Wisłą.

Małgorzata Szewczyk pamięta opowieści o jeźdźcach, którzy za karę, że nie wywiązali się z obietnicy, mieli zjeść wszystkie przegrane bilety. Maria Kuśpiet z pełnym przekonaniem dodaje, że byli i tacy, których brano "na ryby", a nigdy już nie wracali. Podejrzani twierdzili, że utonęli. Ale hazard jest zgubny przede wszystkim dla samych graczy wierzących, że fortuna będzie im zawsze sprzyjać.

- Jak komuś idzie, to przez cały rok wygrywa - twierdzi zdecydowanie Maria Kuśpiet. - Był taki pan, lekarz w sanepidzie. Naprawdę wygrywał wszystko i już był bardzo zarozumiały, że on jest taki mądry i zawsze wie, jak obstawić. No i gdzieś tak po roku skończyło mu się to wielkie szczęście i nie wygrywał już nic. Rozpił się, no po prostu zszedł na dno - wzdycha pani Maria.
Oprócz nałogowców gotowych na konie postawić każdy pieniądz zdarzają się jednak na szczęście ludzie, którzy czerpią z wyścigów tylko czystą radość.

- Znałam takiego pana, który mówił, że nie potrzebuje na nic pieniędzy. Był wykształconym człowiekiem, miał kilka etatów, ale tylko po to pracował, żeby mógł w konie grać. Mawiał, że jak ma miód, chleb i herbatę, to już mu nic więcej nie potrzeba. Reszta to już czysta radość, a tę mogą mu dać tylko biegnące po torze konie - uśmiecha się Maria Kuśpiet.

Wyścigi to gra dla myślących

Z reżyserem Wiesławem Saniewskim o najnowszym filmie, koniach i hazardzie rozmawia weronika Skupin

Jest Pan stałym bywalcem na wrocławskich Partynicach i jednym z najbardziej znanych we Wrocławiu koniarzy. Proszę powiedzieć, co Pan rozumie przez pojęcie "hazard" i jak to się ma do wyścigów konnych?
Wyścigi konne nie są typowym hazardem, jak na przykład ruletka czy "jednoręki bandyta". To gra dla ludzi myślących i dociekliwych. Przypomina trochę grę na giełdzie. Przypadek można w tym wypadku znacznie zredukować, jeżeli stale poszerza się wiedzę na temat koni.

Niedawno zakończył Pan zdjęcia do swojego najnowszego filmu "Wygrany". Jakie znaczenie w Pana życiu mają konie i jak dużą przestrzeń świat wyścigów zajmuje w "Wygranym"? Czy jest to tylko tło opowieści, czy też narzędzie do ukazania pewnych zjawisk, portretów psychologicznych bohaterów?
Konie to moja pasja. I to pasja od dziecka, ponieważ często odwiedzałem wuja, który był poważnym hodowcą koni do bryczek i zaprzęgów. W moim najnowszym filmie "Wygrany" jeden z dwóch głównych bohaterów, grany przez Janusza Gajosa, jest emerytowanym nauczycielem matematyki i graczem na wyścigach konnych. Poza tym skrywa pewną tajemnicę, związaną właśnie z końmi.
Czy określiłby Pan Franka Góreckiego jako hazardzistę? A może jest to tylko niewinny marzyciel?

Co starał się Pan pokazać w tej postaci?
Franek nie jest hazardzistą, ponieważ używa do gry szarych komórek, redukując w ten sposób ryzyko i przypadek do minimum. Gra w kolekturze to swoiste ćwiczenie umysłu. Franek wygrywa, ponieważ wierzy w niemożliwe i wie, że rzetelna analiza jest drogą do sukcesu.

Jak to SIĘ robi

Zakłady konne zawierać można w Polsce tylko po osiągnięciu pełnoletnio-ści. Obstawia się: - kolejność określonej liczby koni w danej gonitwie: zakład zwyczajny (zwycięzca), porządek (2 pierwsze konie), trójka, czwórka; - zwycięzców w 2, 3 lub 5 kolejnych gonitwach: dubla, tripla, kwinty.
Ponadto istnieje możliwość zawierania zakładów na wyścigi w Szwecji (w kolekturach totolotka) i w Warszawie (Totalizator Sportowy).
Wrocławskie Tory Wyścigów Konnych - w najbliższą niedzielę zaplanowano 14. Dzień Wyścigowy, 17 października - 15. W tym dniu miłośnicy wyścigów będą świętować zamknięcie sezonu. Ale jeszcze 10 października warto wybrać się na regionalne zawody w ujeżdżeniu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska