Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oj, Marian, źle się bawisz...

Michał Smolorz
Niestety, nie wszystko można przetłumaczyć na śląski. Wreszcie się o tym przekonałem oglądając "śląską operetkę" Mariana Makuli "Głos sie zrywo, dusza śpiewo". Powiem więcej: nie wszystko wolno tłumaczyć na śląski, bo przyświecające temu dobre intencje mogą obrócić się w nieprzewidywalną kompromitację. Tak właśnie się stało.

Piszę o tym z czystym sumieniem, bo twórczość Mariana Makuli cenię i nikt więcej ode mnie nie wyraził o niej publicznych pochwał. Makula jest naszym regionalnym skarbem i żywym dowodem na ponadczasową wartość miejscowej kultury.

Napisał teksty do setki śląskich piosenek, z których większość stała się evergreenami: każda o czymś mówi, każda bawi, uczy i wzrusza, wszystkie są przeciwwagą dla strasznej jarmarcznej tandety spod znaku "hajmatów". Rudzki twórca ma na koncie nie tylko teksty, zakładał też śląskie kabarety, prezentował w nich arcyśmieszne monologi, a w końcu rozsadzany twórczą weną zabrał się za dramaturgię. Na bazie Fredrowskiej "Zemsty" napisał śląskie libretto do musicalu "Pomsta" (z muzyką Katarzyny Gaertner), potem zaadaptował Gogolowski "Ożenek" do muzyki Grzegorza Spyry, z czego powstały "Zolyty". Było to i śmieszne i smaczne, Makula bowiem niezawodnie czuje subtelności miejscowego języka i zna zakamarki śląskiej duszy. Genialne skojarzenia, świetne poczucie humoru - to były jego największe atuty, tym skutecznie bronił się przed krytyką.

I nagle wszystko zawiodło, gdy "śląski Wernyhora" z Halemby porwał się na wiedeńską operetkę. Poszedł tym razem inną drogą - zachowując oryginalną muzykę, motywy z "Wesołej wdówki" Lehara i inne tematy wyjęte z naddunajskich pałaców wcisnął do swojego widowiska ulokowanego w Klubie Sportowym "Zryw Czarny Las". Już sam zamysł był szaleńczy: muzykę wiedeńskich klasyków ubierać w opowieści z fusbalowej szatni, a elegancję cesarskiego walca barwić ludycznymi zabawami spomiędzy laub, familoków i chlewików. Powodzenie poprzednich wodewilów Mariana Makuli polegało na "kompatybilności" tekstu i specjalnie doń skomponowanej muzyki - wszystko mieściło się w jednej konwencji, w jednym kręgu kulturowym. A tutaj? Przerabianie Leharowskiej frazy na "głos sie zrywo, dusza śpiywo: przaja ci" w wykonaniu cycatej ciotki z Reichu i zapijaczonego trenera ligi okręgowej nie jest ani śmieszne, ani nawet groteskowe, jest żałosne i zawstydzające, powoduje głęboki niesmak.

Stała się rzecz straszna: przy tej robocie Makula niespodziewanie stracił śląski instynkt, zapodział gdzieś swój niezawodny śląski słuch. Większość dialogów tej "operetki" napisana jest bowiem niewydarzoną "masztalszczyzną" i nie ma nic wspólnego z klasyczną śląską godką - gdzie się podziały te wyrafinowane makulowe teksty, gdzie ta bezkonkurencyjna żonglerka najpiękniejszymi ausdrukami ? Nie da się tej niby-godki uzasadnić argumentem, że "tak teraz się mówi".

Trzeba się zdecydować: albo piszemy po śląsku, albo bawimy się w pseudośląski żargon z blokowisk i wulzhausów. Jakby tego było mało, wszystko podano w sosie szkolno-amatorskiego aktorstwa - poza Andrzejem Lipskim, który jako jedyny profesjonalnie zbudował konkretną, wyrazistą postać i bywał w tym nawet zabawny. I jeszcze przykryto scenograficzno-kostiumowym kiczem (diwa o posturze Miss Piggy odziana w skórzaną minispódniczkę i wysokie buty, brrrr!) oraz choreograficznym bezguściem (pośród leharowskich motywów nagle pojawia się argentyńskie tango odtańczone... na szczudłach).

Teatr jarmarczny też jest potrzebny, owszem, nie odmawiam mu prawa do życia. Niech sobie żyje i działa, wszak artystyczne potrzeby wielu naszych ziomków nie są zbyt wyrafinowane - dowodzą tego sukcesy "Szlagierlisty". Zawsze znajdą się widzowie dla najnowszej makulowej produkcji, szczerze ich rozbawi okrzyk "On jest z Sosnowca", a kiedy artysta zawoła ze sceny "Zaroz ci ciulna !", to widownia popadnie w ekstazę, niejeden nawet łzę wzruszenia uroni. Ale błagam, nie nazywajmy tego śląską kulturą, określajmy rzecz po imieniu, bez iluzji, że chodzi o coś więcej.

Marianie Drogi! Wiesz, że piszę to ze szczerą troską, więc przyjmij do wiadomości, że to przedsięwzięcie ci nie wyszło. I zapewniam, że wcale nie obraziłem się, gdy panienka wydająca bilety powiedziała głośno mojemu sąsiadowi: "Niestety, ma Pan miejsce koło pana Smolorza".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Oj, Marian, źle się bawisz... - Dziennik Zachodni