Raków Częstochowa - Zagłębie Sosnowiec 1:2. Trener ograł dawny klub

- Nie przypominam sobie, żebym w meczu ligowym uderzył tak z rzutu wolnego - radował się zawodnik z Sosnowca.

Pierwsze 30 min spotkania nie zwiastowało późniejszych emocji. Kibice, których na stadionie przy Limanowskiego przybyło prawie pięć tysięcy, przeżywali za to emocje duchowe i wspaniałą oprawę widowiska poświęconą pamięci kibica Piotra Bolkowskiego. Cały stadion klaskał, gdy na trybunie sympatyków Rakowa obok czarnych płacht pojawił się ogromny krzyż.

Kibice gole zobaczyli dopiero po przerwie. Pierwszego, po idealnym zagraniu młodziutkiego Michała Grunta uzyskał Michał Filipowicz. Miejscowym udało się odrobić straty po bombie z rzutu wolnego Pawła Kowalczyka. Piłka odbiła się jeszcze od rąk pechowo interweniującego Oleksieja Szlakotina. Nie minęło 60 sekund, a podobną sytuację, tyle że pod bramką Kosa, na gola zamienił Filipowicz. Uderzona z rzutu wolnego futbolówka odbiła się jeszcze od wewnętrznej części słupka.

- Trudno było nam się już potem podnieść - przyznał szkoleniowiec częstochowian, Jerzy Brzęczek.
W końcówce piłkarze Rakowa próbowali jeszcze odwrócić losy spotkania, ale dobrze ustawiony blok defensywny Zagłębia był przeszkodą nie do sforsowania.

- Zrobiłem kilka zmian w składzie, bo oglądałem mecz Zagłębia przeciwko Tychom. Pracowaliśmy przez tydzień i dałem szansę tym zawodnikom, którzy na nią zasługiwali. Zrobiliśmy dopiero pierwszy krok w kierunku, w którym powinniśmy iść, aby Zagłebię zajmowało tę pozycję, którą powinno zajmować - podkreślał nowy szkoleniowiec gości, Leszek Ojrzyński.