Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nasi dziennikarze dokonali rekonstrukcji zabójstwa Eugeniusza Wróbla

Barbara Kubica, Aleksander Król
W poniedziałek policjanci przeczesywali zalew przy sztucznym oświetleniu, dziś  poszukiwania znów ruszą pełną parą
W poniedziałek policjanci przeczesywali zalew przy sztucznym oświetleniu, dziś poszukiwania znów ruszą pełną parą Fot. Aleksander Król
Ogromna tragedia, koszmar - to najczęstsze komentarze na temat bestialskiego morderstwa Eugeniusza Wróbla.

Ojcobójca, 30-letni Grzegorz W., podczas przesłuchania w rybnickiej komendzie przyznał się do zbrodni. Później dokładnie opowiedział śledczym o tym, co wydarzyło się przy ulicy Hibnera w Rybniku.

W piątkowe przedpołudnie w domu Wróblów przebywali tylko Eugeniusz i jego syn, Grzegorz.
- Tata w tym dniu nie miał zaplanowanych żadnych spotkań i zajęć. Przygotowywał się do remontu mieszkania - mówiła nam w niedzielę rano Małgorzata Hetman, córka zamordowanego.
Zawsze elegancki, noszący najchętniej garnitury Eugeniusz Wróbel tego dnia ubrany był w dżinsy i ciemny polar. W domu porozkładał rolki tapet.

- Często było go widać na placu. Tuż obok jego domu, trochę mniejszy wybudowała jedna z córek. Pomagał przy tych robotach. Czasem chodził także na spacer z psem. W piątek nie widziałam na ich placu nikogo od rana - mówi nam jedna z sąsiadek.

Nie wiadomo, o której godzinie doszło do zbrodni.
Eugeniusz Wróbel był z synem skonfliktowany od dawna. Między mężczyznami doszło do gwałtownej sprzeczki. Prokuratura oficjalnie potwierdza, że motywem zbrodni mogły być pieniądze. Jednak Grzegorz W. to prawdziwy obieżyświat, mógł chcieć od rodziców pieniędzy na kolejną wyprawę do USA. Potrzebował też pieniędzy na zakup nowego samochodu. Kiedy ojciec odmówił, wywiązała się kłótnia. W pewnej chwili Grzegorz W. chwycił za nóż i zadał ojcu kilka ciosów. Z naszych informacji wynika, że ciało zamordowanego poćwiartował i zawinął w rozrzucone po całym domu kawałki tapety. Wszystko skrzętnie ukrył w samochodzie.

- Nawet gdyby do sprzeczki i morderstwa doszło przed ich domem, nikt by tego nie zauważył. Byłem u nich kilka razy. Wejścia od drogi nie widać. Grzesiek mógł spokojnie podjechać samochodem, otworzyć bagażnik auta i zapakować, co chciał - mówi znajomy Wróblów.
Mieszkańcy domów sąsiadujących z posesją Wróblów w feralny piątek nie słyszeli żadnych krzyków.
Po południu do domu wróciła Lidia, żona ofiary.

Zaniepokoiła się, że męża nie ma. Obdzwoniła z córkami znajomych, policję i pogotowie. Próbowała połączyć się z mężem przez telefon komórkowy. Dopiero po pewnym czasie jedna z córek odkryła, że komórka, dokumenty i kluczyki do samochodu ojca są na szafce w domu. Rodzina próbowała się skontaktować z Grzegorzem. Najpierw nie odbierał telefonu. Później przyznał, że widział, jak ojciec wychodził z domu, ale nie wie gdzie.

- Początkowo zeznawał, że po kilku minutach od wyjścia ojca, wsiadł w samochód i pojechał do swojego mieszkania do Katowic - mówi nam jeden ze śledczych.

Jeszcze tego samego wieczora w domu Wróblów pojawił się prywatny detektyw, Arkadiusz Andała.
- Zeznania syna Eugeniusza Wróbla były niespójne - podkreśla detektyw, który zauważył też, że w mieszkaniu brakuje kilku rolek tapet.
Tymczasem śledczy sprawdzali podaną przez Grzegorza W. wersję wydarzeń. Okazało się, że 30-latek nie pojechał prosto z domu rodziców do Katowic. Śledczy namierzyli sygnał z jego komórki i ustalili, że logowała się w piątek po południu do sieci kilkakrotnie w okolicy rybnickiego zalewu. W trakcie jednego z przesłuchań Grzegorz W. przyznał, że tam właśnie porzucił ciało ojca. Jako instruktor żeglarstwa do wielu pomieszczeń w przystani miał nieograniczony dostęp.

Ciało ojca Grzegorz przeniósł na jedną z przycumowanych przy brzegu łódek.
Odpłynął kilka metrów od brzegu i zrzucił ciało do wody. - W piątkowe popołudnie rejon, w którym policja i płetwonurkowie szukają ciała, jest pusty. Jeśli pojawiają się tam jacyś żeglarze, to jest ich zazwyczaj kilku. Proszę pamiętać, że sezon żeglarski już się zakończył i jeśli ktoś się pojawia w przystani, to zazwyczaj pracuje w hangarze - mówi Tadeusz Szostok z klubu żeglarskiego Koga-Kotwica, który ma siedzibę obok miejsca, gdzie trwają poszukiwania zwłok.

Potem zdarzenia toczą się lawinowo:
Grzegorz W. został zatrzymany, w niedzielę usłyszał zarzut zabójstwa. Przyznał się do winy. Podobno twierdził, że o zabicie prosił go sam ojciec. Gdy wczoraj przewożono go do sądu, szedł pewnym krokiem, nie spuszczał głowy, nie próbował zasłaniać twarzy przed fleszami aparatów. W sądzie zmienił zdanie. Do zabójstwa się nie przyznał. Dostał areszt na 3 miesiące.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!