Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mała wielka solidarność Henryki

Redakcja
Henryka Krzywonos  najlepiej czuje się w domu, ale jak z niego wyjdzie, i coś powie - to drżyjcie chłopy
Henryka Krzywonos najlepiej czuje się w domu, ale jak z niego wyjdzie, i coś powie - to drżyjcie chłopy Fot. Anna Arent
Mówi o sobie, że jest feministką z... afrykańskiego buszu. Nie wyobraża sobie, że gna w garsonce przez Sejm. Za to jako matka zastępcza wychowała dwanaścioro dzieci. O Henryce Krzywonos, która nikogo się nie boi, pisze Agata Pustułka

Henryka Krzywonos mówi to, co myśli i robi to, co trzeba. Marszczy brew, gdy ktoś przedstawia ją legendarną tramwajarkę i chce stawiać na cokół. Ona to jest baba z krwi i kości. Odważna na co dzień i od święta.

Solidarność w naszym domu ćwiczymy codziennie. Daje nam siłę

Nie tylko w sierpniu 1980 roku, choć wtedy odwaga kosztowała najwięcej. Nie tylko wtedy, gdy trzeba było na zjeździe Solidarności pod koniec sierpnia tego roku wygarnąć Jarosławowi Kaczyńskiemu, by nie skłócał ze sobą ludzi. Tak się złożyło, że tylko ona była w stanie wytrzymać opór niechętnej, w większości męskiej, sali.

- Ja się realizuję w pracy na dole. Nie dla mnie stanowiska. To nie moje klimaty. Nie nadaję się do żadnej partii, bo zaraz skłóciłabym się z jakimś przewodniczącym - uśmiecha się Henryka.
Ona jest indywidualistką, wyczuloną na każdy fałsz. Gdy go odkryje, poinformuje o tym fakcie cały świat, bo właśnie jej udało się zachować prosty kręgosłup i ludzie po prostu jej wierzą. Sobie też nie odpuszcza. Zawsze jest na wezwanie. Najbardziej ucieszyła się, gdy po zjazdowym wejściu dzwoniły i esemesowały do niej dzieci. - Jesteśmy z ciebie dumni - usłyszała.

Baba babie zawsze pomoże
Gdy w 2007 roku trzeba było wesprzeć strajkujące w białym miasteczku pielęgniarki, Henryka Krzywonos zjawiła się natychmiast. Baba babie zawsze pomoże, a tu tyle potrzebujących było.
Kongres Kobiet przyznał jej tytuł kobiety XX-lecia, ale ona dopiero niedawno przekonała się, że jest feministką, bo na co dzień była feministką intuicyjną. - Przeczytałam książkę Kazimiery Szczuki, naszej czołowej feministki, i okazuje się, że jestem feministką jak najbardziej. Tylko trochę taką feministką z afrykańskiego buszu - zwierzyła się Henryka z uśmiechem studentom Uniwersytetu Śląskiego, którzy kilka dni temu tłumnie przyszli na promocję jej biografii pt. "Duża solidarność. Mała solidarność".
Autorka, młoda socjolożka, Agnieszka Wiśniewska, nie ukrywa, że zanim przystąpiła do pisania, chciała zrozumieć, co wtedy pchnęło ludzi do buntu. Henryka nie ma wątpliwości - brak nadziei, perspektyw. Każde pokolenie ma swój czas na zbuntowanie. Wy też - wyjaśniła Krzywonos. Ależ dostała brawa...
Jej bunt zaczął się, gdy 15 sierpnia 1980 roku powiedziała do pasażerów w swoim tramwaju nr 15, że dalej nie pojedzie. Jednym zdaniem i przyciśnięciem hamulca weszła najpierw do Komitetu Strajkowego Gdańskiej Stoczni, a potem do historii.

Wiśniewska przypomina kłębiące się wtedy w 27-letniej Henryce myśli: zrobić coś, pomóc, sprzeciwić się, zamanifestować, poprzeć. Stanąć. Zatrzymać tramwaj. Po prostu.
Nie takie znowu po prostu, przecież pasażerowie ją zlinczują. Nie stawać. Ludzie do pracy jadą, śpieszą się. Stanąć. Gdzie? Pod Operą Bałtycką. Jak tam stanie, to inne tramwaje też staną. Nie będzie przelotu na miasto. Strach. Jak nie teraz, to kiedy? Pięć przystanków. Nie stawać. Po co ryzykować? Stanąć. Cztery przystanki. Robotnicy zrozumieją. Nerwy. Stanąć. Trzy przystanki. Pobiją mnie. Jak ja się boję bicia.

Ta niesamowita kobieta udowodniła, że duża solidarność rodzi się z małej solidarności. Tej pielęgnowanej w czterech ścianach, między kuchnią a jadalnią. W życiu po prostu.
- W moim domu solidarność to było najważniejsze słowo właściwie od zawsze. Ćwiczyliśmy tę solidarność codziennie. Od lat. Przy obiedzie, kupowaniu butów na zimę. Dzieci musiały mi ufać, musiały wiedzieć, że każde z nich dostanie taką samą kromkę chleba i tyle samo cukierków. I tyle samo miłości. Nie ma oszukiwania. Sama prawda. Jabłko na połówki trzeba pokroić - wyjaśnia Henryka Krzywonos, która stworzyła dom dla dwunastu dzieciaków, życiowych rozbitków.

Po latach już wie, że chyba łatwiej burzyć mury, jak śpiewał Kaczmarski, niż tak na co dzień budować więzi, szukać kompromisu, uczyć się sztuki wybaczania. Po latach została w tym fachu mistrzynią.

Nic jej nie złamie
Po zatrzymaniu przez milicję w czasie stanu wojennego została bestialsko pobita. Pomagała internowanym, roznosiła ulotki, chociaż była wtedy w ciąży i mogła bez żadnych skrupułów odpuścić sobie tę walkę. Odpuścić? Wszyscy tylko nie ona.

Stała się tragedia. Straciła dziecko i więcej nie mogła zajść w ciążę. Zdiagnozowana w 1986 roku choroba nowotworowa to prawdopodobnie pamiątka po pobiciu przez MO. Nie załamała się, bo znów dała o sobie znać ta jej kosmiczna siła. Przeciwieństwa zahartowały ją, wzmocniły, choć innych pewnie rozkleiłyby zupełnie. Udało się oszukać pana Boga - ogromny guz został zoperowany.

Dawali jej dwa lata życia, ale nie do niej taka rozmowa. Jeden z doktorów powiedział , że jak zacznie chudnąć, to znaczy, że rak wrócił. Dlatego już nie chudła. Od tej chwili, chwała Bogu, potwór się nie obudził, a ona, jak wyznała w jednym z wywiadów, zaczęła po prostu jeść i tyć, bo gdzieś z tyłu głowy zakodowała sobie, że tak właśnie wyprowadzi w pole to wstrętne choróbsko.
Przede wszystkim mama
Henryce udało się nie zwariować. Znalazła miłość swojego życia - młodszego o dziesięć lat Krzysztofa Strycharskiego, który pomagał wnosić jej meble, gdy po próbie ucieczki i rozpoczęcia życia na nowo przyjechała z Mazur, a potem Szczecina, na stare gdańskie śmieci. Zaraz natknęła się na Krzysztofa, który miał warzywniak i przewiózł jej graty.

Z Krzysztofem zgadzają się bez słów. Taka fajna miłość, która urodziła się podczas przeprowadzki. W biografii Krzysiek wspomina, że jak zobaczył jej stary tapczan, to pomyślał, że lepsze na śmietnik wyrzucał. Ona po latach przypomniała w jednym z wywiadów, że właśnie od Krzysztofa dostała pierwszy prezent - paczuszkę kawy.

Oboje wiedzieli, że chcą adoptować dziecko. Najpierw zjawia się więc dwuipółletnia Agnieszka, a potem 14-letni syn zmarłej sąsiadki, którego przecież nie można było zostawić na pastwę losu. Pojawia się Ola. Potem jeszcze szóstka jej rodzeństwa. I jeszcze trójka kolejnych.

Zapanować nad wszystkimi to dopiero sztuka. Chyba łatwiej było ten tramwaj zatrzymywać przy Operze Bałtyckiej. Ludzie przynajmniej bili brawo i od razu było wiadomo, czy się dobrze zrobiło, czy nie. A z dzieciakami to nie od razu wiadomo.

Wychowanie dzieci to największe wyzwanie dla Henryki. Przyznaje, że jej własne dzieciństwo nie było łatwe. Matka rozpiła się po śmierci ojca, który nie szczędził Henryce razów. Dorosła więc błyskawicznie. Innej opcji nie było. Tym bardziej chciała pomagać innym.

Henryka i polityka
Nigdy nie czuła się bohaterką. Zrobiła, co należało. Pragnie jednak, by oddano hołd innym kobietom, które tak jak ona, gdy Lech Wałęsa zaczął się łamać i chciał skończyć strajk , zaczęły zawracać robotników.
- Alina Pieńkowska, Anna Walentynowicz - wylicza. Przyznaje, że do niedawna patrzyła na strajk tylko z drugiej strony, z samego środka wolnej wtedy Polski, czyli ze stoczni.
- Ale dotarło do mnie, jak trudny i pełen niepokoju musiał być to czas, dla tych wszystkich kobiet, które stały z tamtej strony bramy. Przynosiły jedzenie, dobre słowo. Miały prawo się bać, bo przecież, gdyby przyszło ZOMO, to najpierw musiałoby przyjść po nich. Wszyscy sobie zawdzięczamy wolność - mówi.
I dlatego w imię tej dawnej solidarności, nie pozwala szargać bohaterów, jak to podczas pamiętnego zjazdu Solidarności zrobił Jarosław Kaczyński, posądzając Tadeusza Mazowieckiego i Bronisława Geremka o tchórzostwo. - Jarek Kaczyński po prostu nie ma przyjaciela, który pomógłby mu przejść przez ten trudny dla niego czas i poszedł z nim do psychologa - wyjaśnia i dodaje: - Lech Kaczyński to był dzień, a Jarek to noc. Lech będzie zawsze w moim sercu.

Ale nie oburza się, gdy niektórzy usiłują pomniejszyć jej rolę w sierpniowych wydarzeniach. To ich problem, a nie jej, Heni Tramwajarki. Nawet swój udział w pisaniu swojej własnej biografii bagatelizuje. - Ja tam tylko coś mówiłam. To Agnieszka pisała - wyjaśnia skromnie.

Nigdy się w życiu na karierę nie nastawiała. Nikt, a już tym bardziej ona sama, nie wyobraża sobie, jak gna po sejmowych korytarzach w garsonce. Ma fundację, niesie ludziom pomoc, konkretną. Sprawdza się w tej robocie.

Do sedna fenomenu Henryki dotarła Kazimiera Szczuka pisząc: "Na szczęście istnieją wcielenia mitu, które są z nami dłużej. Mają twarz i charakter, siłę zdolną przenosić góry również wtedy, gdy wymaga tego prozaiczna codzienność. Na szczęście są na tym świecie symbole, które nie giną na barykadach. Kiedy kończy się rewolucyjna gorączka, kiedy przychodzi podział władzy, nie popadają w szaleństwo, chciwość ani pychę. Schodzą z barykad i zakasują rękawy. Zabierają dzieci z domów dziecka i zakładają dla nich prawdziwy dom".

Choć od 2009 roku jest na emeryturze, to wiadomo, że jak każda mama swojej misji rodzicielskiej nie skończyła.

U Lecha na urodzinach

Henryka Krzywonos nie kolekcjonuje nagród. Tej jednej z cenniejszych, którą dostała ostatnio, nie da się nawet sklasyfikować. Ale od początku.

Wszyscy znacie Lecha Wałęsę i wiecie, jak on się do błędów wyjątkowo chętnie przyznaje. Ale przyznał się, i to w obecności swoich 700 urodzinowych gości. Wśród nich Henryka. On ją na środek woła i przedstawia: "Oto kobieta, dzięki której jestem tu gdzie jestem". No tym razem Henryki krew jaśnista nie zalała. Lechu, w porządku było.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!