Ich mama i babcia zostały przewiezione do siemianowickiej oparzeniówki, a wujek do szpitala w Raciborzu. Rodzina cudem przeżyła eksplozję gazu.
- Byłem akurat na podwórku, rąbałem drewno. Nagle huknęło. Myślałem, że ktoś granat wrzucił do pieca - wspomina sąsiad Władysław Wojtyczko. W mieszkaniu na piętrze kilkurodzinnego budynku w Dolędzinie szyby wyleciały z okien. Siła wybuchu była tak wielka, że rozrzuciła szkło po całym podwórku. Do dziś na powierzchni kilkudziesięciu metrów kwadratowych w ziemię wbite są setki ostrych kawałków szkła. Przed budynkiem znajdują się zwęglone meble, które z mieszkania pomagali wynieść sąsiedzi.
Pan Władysław ma łzy w oczach. Widział poparzoną twarz sześcioletniej Paulinki i jej dwuletniego braciszka.
- Do końca życia będę miał to przed oczami. Mam nadzieję, że z tego wyjdą - mówi. To on wezwał pogotowie. Otrząsnąć nie może się także pani Agnieszka Depta, której mieszkanie znajduje się naprzeciw tego, w którym doszło do wybuchu.
- Boję się używać butli z gazem. Wcale nie palę w piecu. To było straszne. U Marii się paliło. Jej wnuki były całe poparzone. Ubranko Paulinki było całe w strzępach. Nic nie mówiła, patrzyła tak tępo - wspomina Agnieszka Depta. - Boże, taka tragedia - dodaje starsza pani.
Do oddalonej o 15 kilometrów od Raciborza osady trzy karetki dotarły w dziesięć minut. Poszkodowanych przewieziono najpierw do raciborskiego szpitala. Stąd helikopter zabrał dzieci do lecznicy w Katowicach.
Niestety, lekarze określają stan dzieci jako ciężki. - Niepokoi zwłaszcza stan starszej dziewczynki, jest bardzo poważny. Przebywa na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej, ma poparzone drogi oddechowe, rozległe oparzenia całego ciała - mówił nam wczoraj profesor Janusz Bohosiewicz, szef oddziału chirurgii w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach. - Natomiast stan chłopczyka jest nieco lepszy, przebywa na naszym oddziale chirurgii - dodaje lekarz.
Matka dzieci i babcia wymagały hospitalizacji w Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach. - Mężczyzna został u nas, jego stan jest dobry - mówi Włodzimierz Kącik, zastępca dyrektora ds. lecznictwa w raciborskim szpitalu.
Zdaniem strażaków, którzy byli na miejscu zdarzenia, dorośli popełnili błąd podczas wymiany butli gazowej.
- Prawdopodobnie podczas wymiany jeden z domowników zamiast zakręcić zawór z gazem, odkręcił przewód i gaz zaczął się ulatniać - wyjaśnia nam Stefan Kaptur, dowódca jednostki ratowniczo-gaśniczej w Komendzie Powiatowej Straży Pożarnej w Raciborzu.
Na domiar złego butla z gazem została ustawiona zaraz obok pieca węglowego, na którym akurat gotowano obiad.
- Zgodnie z przepisami butla z gazem absolutnie nie może się znajdować w bezpośrednim sąsiedztwie źródła ognia, nie może być narażona na promieniowanie cieplne - dodaje raciborski strażak.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?