18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zomowiec strzelił mu w głowę. IPN wytoczył proces

Redakcja
Stefania Kaputa:  Póki żyję, nie zapomnę.  Mój syn zginął, ale wierzę, że sprawiedliwości stanie się zadość
Stefania Kaputa: Póki żyję, nie zapomnę. Mój syn zginął, ale wierzę, że sprawiedliwości stanie się zadość Arkadiusz Ławrywianiec
Ryszard Anus miał 21 lat, kiedy zginął na ulicy w Sosnowcu, bo milicjant przeszkolony w ZOMO strzelił mu prosto w głowę. Prokuratura umorzyła sprawę, fałszując wyniki sekcji zwłok. Gazety rozgłosiły, że Ryszard został zastrzelony z powodu kradzieży. Matka przez wiele lat walczyła o to, żeby przywrócić synowi dobre imię. O ciemnych sprawkach milicji w czasie stanu wojennego, kłamstwach instytucji i rozpaczy matki pisze Grażyna Kuźnik

Przed Sądem Okręgowym w Katowicach toczy się sprawa przeciwko byłemu milicjantowi Tadeuszowi D., oskarżonemu o to, że podczas stanu wojennego strzelił do bezbronnego 21-latka, celując mu prosto w głowę. Ryszard Anus zginął na miejscu.

W ubiegły poniedziałek przed sądem zeznawali koledzy i przełożeni milicjanta. Prawie niczego nie pamiętali. - Chyba nadal się boją - uważa matka Ryszarda, która swoim uporem doprowadziła do procesu. Akt oskarżenia przygotował katowicki oddział Instytutu Pamięci Narodowej.
Dzisiaj oskarżony ma 65 lat i dziwi się, że za to, za co przecież dostał nagrodę służbową w wysokości 3 tys. zł, teraz musi tłumaczyć się przed sądem. - Spóźnił się na proces, wszyscy na niego czekali. Zachowuje się lekceważąco. Tylko jego żona mnie przeprosiła. Ale przecież to nie ona strzelała - mówi rozżalona matka.

Stefania Kaputa nadal mieszka w tym samym domu w Sosnowcu, w którym widziała syna po raz ostatni w styczniu 1982 roku. Od tego czasu w mieszkaniu niewiele się zmieniło. Żyje skromnie, sama wychowywała trzech synów: - Kiedy Rysiek wychodził w tamten wieczór do swojej dziewczyny, bałam się - opowiada. - Był stan wojenny, on taki młody. Chyba to wyczuł, bo zatrzymał się na chwilę i powiedział: "Spokojnie, mama, ja na pewno wrócę". I może uciekał przed tym milicjantem dlatego, że tak bardzo chciał wrócić.

Nie było go przez całą noc. W południe wtargnęli do mieszkania milicjanci i bez żadnych wyjaśnień zrobili rewizję. Zabrali tylko zegarek. Zanim zdążyła dojść do siebie, wrócili. Oddali zegarek, bo niekradziony. Nigdy nie zapomni słów, które jeden z nich rzucił na odchodne: - Aha, pani syn został zastrzelony na ulicy.

Pogoń z pistoletem

O tym, co wydarzyło się nocą na ulicy Wojska Polskiego w Sosnowcu, dowiedziała się dopiero z akt sprawy. Przedtem słyszała, że jej syn kogoś okradł, zaczął uciekać i wtedy zginął. Dlatego milicja szukała w jego domu dowodów na to, że kradł.

- Wszystko kłamstwa - mówi z gniewem matka. - Syn pracował w fabryce łożysk tocznych Prema Milmet w Sosnowcu. Należał do Solidarności. Nigdy nie był karany ani podejrzany.

Matka jest przekonana, że chodziło o sprawy polityczne. Trwał stan wojenny. Ryszard Anus w dokumentach okazanych milicjantowi miał legitymację Solidarności. - Przecież milicja w PRL nie strzelała od razu do kogoś podejrzewanego o kradzież. Ten milicjant gdyby chciał, mógłby użyć innych środków do zatrzymania mojego syna - dodaje Stefania Kaputa.

Tadeusz D. mówi, że używał do zatrzymań pałki i miotacza gazu. Ale wtedy odłożył pałkę, żeby nie przeszkadzała w pościgu, nie wziął też miotacza gazu, bo myślał, że jest niesprawny technicznie. Najbardziej pasował mu pistolet P-64.

Co właściwe zrobił Ryszard? Z akt wynika, że pewien górnik, który pił piwo w knajpie "Wygoda", został okradziony. Zawiadomił policję i wsiadł do radiowozu, żeby szukać podejrzanego.
Tadeusz D. był kierowcą, skończył zawodówkę i szkolenie ZOMO. Prowadził radiowóz. Na ulicach ludzi było mało, godzina milicyjna coraz bliżej. Wpadł mu w oko wracający do domu Ryszard Anus. Zatrzymali go, chociaż okradziony górnik go nie wskazał.

- Nie uciekał - przyznał później drugi milicjant. Chłopak podał spokojnie dokumenty. I wtedy stało się coś, co spowodowało, że postanowił uciekać w stronę zarośli. Tadeusz D. rzucił się w pogoń. Świadkowie usłyszeli strzały, bez żadnych krzyków ostrzegawczych.

Nikt oprócz strzelającego nie wie, co się stało. Tadeusz D. twierdził, że chłopak zaczął bić go pięściami aż do krwi. Kiedy napastnik znowu zaczął uciekać, strzelił na postrach, z dużej odległości. Niestety, trafił go w głowę.

Drugi milicjant Krzysztof D. zeznał, że nie słyszał odgłosów szamotaniny. Gdy Tadeusz D. wyszedł z mroku i zarośli, nie miał żadnych śladów pobicia ani krwi na twarzy. Nie był nawet zaczerwieniony. Ślady uderzeń pojawiły się dopiero na komendzie. Jak? "Nie potrafię tego wyjaśnić" - podał do protokołu.
Niech pani zapomni o synu
Okradziony górnik Bogdan K. powiedział, że nie wie, czy ten milicjant na pewno gonił kogoś, kto go okradł. Jego zeznania od początku były milicji bardzo nie na rękę. Prokurator wojskowy Stanisław Żak nie wziął ich w ogóle pod uwagę. Napisał: "Zeznania Bogdana K. nie przedstawiają większej wartości".
Po sekcji zwłok prokurator wojskowy uznał, że strzał w czaszkę nastąpił w trakcie pogoni, z odległości co najmniej 20 metrów. Prokuratura Garni-zonowa w Gliwicach umorzyła sprawę.

Przez lata matka walczyła o to, żeby sprawa śmierci jej syna została rozpatrzona przez sąd. Ale nawet w 1990 roku prokurator Dobromira Ossowska z Sosnowca nie chciała wracać do sprawy. Kazała matce zapomnieć. Stefania Kaputa nie wiedziała, że pani prokurator oskarżała w procesie o nawoływanie do strajku.

Matka nie chciała zapomnieć. Trafiła do IPN w Katowicach, gdzie sprawę jednak podjęto. Zakład Medycyny Sądowej Śląskiego Uniwersytetu Medycznego jeszcze raz wykonał ekspertyzę. Prof. Władysław Nasiłowski ustalił, że strzał oddano z bardzo bliskiej odległości. Według specjalistów, "opis zdarzenia zawarty w aktach umorzenia nie odpowiada wynikowi sekcji zwłok".

Akt oskarżenia stwierdza, że Tadeusz D. strzelając w głowę z tak bliska, działał w zamiarze bezpośredniego zabójstwa.
W procesie zeznają jego byli koledzy. Żadnych awansów się nie dochrapał. Premię za Anusa dostał, ale chwalono go tylko w gazetach. Dziennikarz zresztą zamiast podziękowań miał kłopoty. Nie zorientował się, że gazeta w ogóle nie powinna pisać o takim wydarzeniu. Nawet chwaląc milicjanta za to, że skutecznie tępi złodziei.

- Walczę o to, żeby syn odzyskał dobre imię - mówi z naciskiem matka. - Sprawca myślał, że jestem stara i umrę albo zapomnę. Nigdy. Mój syn nie był przestępcą, był ofiarą przestępcy. Nie spocznę, zanim tego nie udowodnię.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!